Kłamiąc
kłam tak byś w kłamstwa wierzył sam
Prawdy
choćby gram, a w oczach sól
Raniąc
rań tak jak chirurg, a nie drań
W
półuśpieniu, w znieczuleniu nieuchwytny ból...
Hadrian
wziął małego Bosca na kolana i polecił mu, by ten przytrzymał
się oburącz kierownicy. Następnie nakazał kręcić w jedną ze
stron, dzięki czemu udało im się wejść w zakręt. Co prawda nie
był to płynny skręt, ale Alarcon pochwalił Antonio, że jak na
pierwszy raz to było całkiem nieźle.
– Jak
będę duży, to też będę miał taki automobil – stwierdził
chłopiec z rozmarzonym wzrokiem i nagle zorientował się, że są
już pod zakładem krawieckim należącym do jego ojca. Przełknął
nerwowo ślinę i pobladł na dziecięcej twarzyczce.
– Co
się stało? Gorzej się poczułeś? – zainteresował się brunet i
choć nie chciał gasić silnika, tylko od razu odjechać i powrócić
do miejsca pracy, to zdecydował się towarzyszyć chłopcu. –
Odprowadzę cię – zaproponował.
– Nic
mi nie jest. Dobrze się czuję – odpowiedział z lekkim
opóźnieniem ciemny blondynek i samodzielnie sięgnął do klamki,
by wysiąść drzwiami od strony pasażera.
Zakład
krawiecki Arturo Bosca znajdował się niemal w centrum miasteczka.
Cechowała go wielka witryna wystawowa, która przyciągała wzrok ją
mijających. Nawet Hadrian, choć nie znał się na patałaszkach i
nie lubił się stroić, przystanął i chwilę obserwował
wystrojone odświętnie manekiny. W końcu otworzył drzwi i puścił
Antonio przodem.
–
Tata
pewnie jest w gabinecie – oznajmił dziesięciolatek.
Hadrian
poczuł się jak słoń w składzie porcelany. Wszędzie było pełno
wieszaków, materiałów, szpilek i nożyc krawieckich. Było też
dużo pań, które się do niego uśmiechały i w tym momencie bycie
słoniem w składzie porcelany przestało mu przeszkadzać, bo choć
nigdy nie należał do bawidamków i obecność dużej ilości kobiet
go niezmiernie krępowała, to mimo wszystko potrafił odczuwać w
tym przyjemność.
–
Szukam
Arturo Bosca – powiedział do wysokiej i chudej blondynki. Położył
dłonie na ramionach małego Antonio i czekał na odpowiedź.
–
Arturo?
– zdziwiła się.
Przytaknął
samym ruchem głowy.
–
Policja
do szefa? – szepnęła jakby sama do siebie. – Znowu coś
zmalowałeś – zwróciła się do chłopca i trąciła go przy tym
pieszczotliwie w nos, a potem rozczochrała jego ciemne blond włoski.
– Szef jest w gabinecie z telefonem.
–
Gdzie
ten gabinet? – spytał szybko Alarcon, doskonale zdając sobie
sprawę z tego, że nie ma za dużo czasu. Wyrwał się jedynie na
krótką chwilę, wymawiając zjedzeniem ciepłego posiłku, bo
chciał odwiedzić cukiernie i dostarczyć żonie do pracy ulubiony z
przysmaków, czyli puszyste, białe bezy.
– Na
końcu korytarza, ale ja pójdę...
– Nie
trzeba – przerwał jej stanowczo, po czym ruszył na przód.
Antonio
poczłapał za nim, po drodze dotykając lepkimi paluchami wszystko
co tylko było w zasięgu jego wzroku. Dopiero wtedy dziesięciolatek
zauważył jak jego paluszki się kleją od wcześniej zjedzonej
słodkości. Zdecydował się coś na to zaradzić. Rozejrzał się
więc czy nikt nie patrzy, a potem napluł na jedną dłoń, otarł
ją o drugą, dokładnie w taki sposób jakby je mył, po czym wytarł
w jeden z pobliskich materiałów.
– Już
czyste – oznajmił cichutko samemu sobie. Był z siebie wtedy
niezmiernie dumny. Rozejrzał się dookoła zważywszy na to, że
gdzieś zagubił pana policjanta, a gdy w końcu go dostrzegł to
przyspieszył kroku.
Hadrian
właśnie łapał za klamkę i otwierał drzwi gabinetu wspomnianego
przez pracownicę zakładu krawieckiego. Wszedł bez robienia
ceremonii, a więc i bez zapukania. Szybko tego pożałował, bo
kiedy otworzył drzwi na oścież, to zobaczył krawca, trzymającego
dłonie na pośladkach młodej brunetki.
Dziewczyna
zdając sobie sprawę, że ktoś wtargnął do gabinetu, szybko
odskoczyła od mężczyzny, a on sam zdecydował się na okazanie
zdenerwowania, głośnym:
–
Czego!?
Hadrian
obserwował jak dziewczę poprawia bluzeczkę, ciągnąc ją w dół,
by ta zakryła brzuch, a wcześniej jędrny, młody biust, skryty za
białym, bawełnianym stanikiem.
– Co
robiłeś, tato? – zapytał nagle dziecięcy głosik. Chłopiec
przecisnął się między futryną a policjantem i stanął dokładnie
naprzeciw ojca.
W
tym właśnie momencie szatyn się zmieszał i poczuł co najmniej
głupio, z pewnością nieswojo.
–
Zdejmowałem
pomiary – odpowiedział.
Hadrian
jawnie go wydrwił i zareagował mocną agresją, choć nie okazał
jej ani krzykiem, ani pięściami.
– I
mówi to ojciec czwórki dzieci – wytknął.
– Nie
twój interes!
–
Mój,
bo z mojej żony też zdejmujesz pomiary po godzinach!
–
Powiedziała
ci? – Arturo zaskoczony wpatrywał się w bruneta, a potem skupił
całą swoją uwagę na synu. – Co ty tu robisz?
–
Skręcił
kostkę. Zajmij się więc może lepiej dzieckiem, zamiast
kochanicami. – Zdenerwowany Alarcon odwrócił się na pięcie i
skierował do wyjścia.
Luna
natomiast zupełnie nie wiedziała jak ma się zachować, więc kiedy
Arturo przykucnął przy chłopcu, to zdecydowała się zabrać głos.
– To
twój syn? – zapytała. – Ty pewnie jesteś Antonio, prawda? –
dopytywała dalej.
– Być
może – odpowiedział zadziornie dziesięciolatek i wpatrywał się
groźnym wzrokiem w koleżankę ojca, mocno przy tym marszcząc
czoło.
–
Uroczy
– oznajmiła. – Bardzo do ciebie podobny. – Przyłożyła dłoń
do policzka dziecka, by o niego pieszczotliwie potrzeć, ale Antonio
zareagował niemal natychmiast.
Odsunął
się, ale jakby to mu nie wystarczyło, więc zdecydował się
jeszcze smagnąć kobietę w dłoń, na tyle siarczyście, że ta aż
syknęła i przyłożyła ją do ust.
– Nie
lubię ciebie! – krzyknął.
–
Uspokój
się! – ryknął na niego ojciec, po czym klepnął w tył jednego
uda. – Coś ty zrobił w tę nogę?
–
Spadłem
– odpowiedział płaczliwie.
–
Pójdziemy
do lekarza. Na szczęście to niedaleko. Dasz radę iść czy cię
ponieść?
–
Ponieść
– zadecydował, a gdy tylko Arturo wziął go na ręce, to patrząc
przez jego ramię wytknął język w stronę Luny, oczywiście
czyniąc to w taki sposób, by ojciec nie mógł tego zobaczyć. –
Nie chcę byś zdejmował w taki sposób pomiary z innych pań niż
mamusia – szepnął tacie na ucho.
–
Czasami
to jest coś co czyni mężczyzną, synu – skwitował cicho, a
potem zaczął informować jedną z kobiet, że on wychodzi i nie
będzie go dłuższy czas, gdyż musi zabrać syna do lekarza, a
potem dostarczyć go jeszcze do domu.
–
Powinieneś
też kupić taki automobil jak ma pan policjant. Wtedy byłoby
szybciej i o ile wygodniej.
–
Przestań
się mądrzyć, Antonio. Jak mi dasz na taki automobil pieniążki,
to go zakupię.
–
Dobrze,
ale wtedy będziesz mnie, tato, musiał wszędzie wozić. Zupełnie
tak jakbyś był moim szoferem. Kupię ci nawet taką specjalną
czapeczkę.
–
Dobrze,
ale powiedz mi skąd ty weźmiesz tyle pieniędzy, by kupić
samochód?
–
Sprzedam
coś co jest bardzo wartościowe. Ostatnio to znalazłem –
pochwalił się i uśmiechnął od ucha do ucha.
–
Dobrze
– przytaknął mu ojciec, nawet nie zastanawiając się dłużej
nad znaleziskiem syna.
Hadrian
natomiast powrócił do pracy i do papierkowe roboty. W miasteczku
nie działo się za wiele, więc jego obowiązki polegały głównie
na pilnowaniu porządku, przejściu się po mieście, szukaniu
zagubionych przedmiotów, które zdaniem ich starszych właścicieli
z zanikami pamięci, zostały z pewnością skradzione. Tak wyglądała
jego praca niemal każdego dnia. Przerywana była jednak zabawą w
zawody, czyli w rzucaniu kulek papieru do kartonu sporej wielkości,
służącego za kosz na śmieci. Tego dnia Hadrian nie miał jednak
ochoty na mierzenie się ze swoim partnerem.
– Coś
ty taki markotny? Byłeś na schadzce z żoną w godzinach pracy i
jeszcze ci źle – dogadywał mu młody Julio.
–
Przestań
– syknął, bo ostatnim na co teraz miał ochotę, to była rozmowa
o Clarze. Wziął długopis w dłoń i powrócił do wypisywania
raportów, przeklinając w myślach, że maszyna do pisania uległa
zepsuciu i na nową, przez dłuższy czas, nie mieli co liczyć. –
Muszę zapalić – poinformował.
Wstał
z miejsca i skierował kroki do brązowej listonoszki, którą zwykle
miał przy sobie. W pracy odwiedzał ją na drewniany wieszak
przymocowany do jednej ze ścian. Wyjął z torby papierosy w miękkim
opakowaniu, gdyż nie był na tyle nałogowym palaczem, by posiadać
męską papierośnicę. Dotarło do niego, że był właściwie
marnym palaczem, skoro nawet zapałek przy sobie nie miał. Szybko
spostrzegł też brak portfela. Wtedy rozpoczął gorączkowe
przeszukiwanie torby, co nie uszło uwadze Julio.
–
Zgubiłeś
coś?
–
Pieniądze.
–
Może
się gdzieś zawieruszyły – sugerował.
–
Cały
portfel zgubiłem! – uniósł się.
–
Niemożliwe.
Brałeś go z biurka, gdy szedłeś do cukierni. – Brunet, którego
włosy lekko się kręciły, spojrzał czekoladowymi oczami na
swojego starszego stażem kolegę. – Pomyśl gdzie byłeś potem.
Może gdzieś go zostawiłeś. Na przykład na ladzie u cukiernika,
tak jak to było ostatnim razem – wypomniał.
Hadrian
poruszył nieznacznie głową, przypominając sobie, że faktycznie
zawsze należał do ludzi, którzy wiele rzeczy zawieruszali, ale
zwykle też je znajdowali jeszcze w ten sam dzień. W tym przypadku
jednak portfel mógł być łakomym kąskiem dla złodzieja i
wiedział, że jeśli starszy cukiernik imieniem Diego go nie
znalazł, to już z pewnością ktoś zakolegował się z jego
wnętrzem, a opakowanie wyrzucił na pobliski trawnik.
– Idź
i poszukaj – zaproponował Julio, po czym powrócił do pisania.
Szybko zdał sobie jednak sprawę, że Hadrian stoi w miejscu,
zamiast wyjść drzwiami i rozpocząć odnajdywanie swojej własności.
– No idź! Będę cię krył przed starym.
–
Dzięki.
– Alarcon zapiął krzywo guziki swetra, a potem zdjął
listonoszkę z wieszaka i założył na ramię jej skórzany pasek.
Wyszedł wsuwając papierosa do ust. Wrócił się jednak z pytaniem
– a czy masz może zapałki?
Zapałki
Hadriana Alarcona były w posiadaniu małego Antonio, który nudził
się u lekarza, czekając na swoją kolej przyjęcia, więc
postanowił wyjść na zewnątrz i postrzelać nimi, celując w
pobliską ścianę. Podobało mu się jak na szarawym tle kamienicy
zostają brązowe ślady opalenizny. Innemu chłopcu, którego
dręczył nadmierny kaszel, także się to podobało i nawet chciał
spróbować.
– Jak
kupisz sobie swoje zapałki, to cię może nawet nauczę –
wymądrzał się ciemny blondynek.
–
Antonio!
– usłyszał krzyk ojca i dostrzegł otwarte drzwi oraz głowę
swojego rodziciela, która przez nie wyglądała.
– Już
idem! – odkrzyknął i pokuśtykał z powrotem do wnętrza budynku.
Dopiero wtedy spostrzegł, że noga z godziny na godzinę boli go
coraz bardziej.
Bosca
odprowadził syna do domu i postanowił sam na moment do niego
wstąpić w celu napicia się mocnej, czarnej kawy i zjedzenia
jakiegoś ciepłego posiłku. Oczywiście kiedy Sylvia zobaczyła ich
obu w drzwiach to mocno się zaniepokoiła i chyba od razu wyczuła,
że jest coś nie tak. Przykucnęła przy synku i chwyciła za jego
ramiona.
– Co
się stało? Czemu nie jesteś w szkole?
–
Biegał
po schodach, to takie są tego skutki – odwarknął Arturo, po czym
wyminął żonę i ruszył w stronę kuchni.
–
Spadłeś?
– zmartwiła się.
–
Echeś
– odpowiedział. – Ale już tak nie boli, dostałem zastrzyk.
Wcale nie płakałem. – Podciągnął nogawkę, by pokazać matce,
że jego noga jest teraz obandażowana. – Widzisz jak się
spuchliła?
–
Spuchła
– poprawiła go i z delikatnym uśmiechem zaczesała jeden z
niesfornych kosmyków za jego ucho. – Trzeba będzie przyciąć ci
włoski.
–
Sylvia!
Jest coś do jedzenia?! – krzyknął Arturo, który w kuchni zaczął
już zaglądać pod pokrywki garnków w celu znalezienia czegoś coby
nadało się do konsumpcji.
–
Zaraz
ci zgrzeję – odpowiedziała znacznie ciszej. – Nie drzyj się
tak, bo maluchy obudzisz. – Weszła do kuchni i podłożyła ogień
pod jeden z rondli.
–
Usnęły?
– zdziwił się, zasiadając na jednym z krzeseł. Ledwie jednak to
uczynił, a już się podniósł i objął żonę od tyłu, by móc
zatopić usta w skrawku jej szyi.
–
Przed
chwilą poszły spać – odpowiedziała i odwróciła się w jego
stronę, wcześniej zgaszając zapałkę mocnym potrząśnięciem
dłoni.
Oddalił
się od niej na dwa kroki, ale jej dłonie wciąż trzymał w swoich
objęciach, jakby nie chciał tracić tej namiastki dotyku.
–
Pięknie
w niej wyglądasz – ocenił, widząc żonę w nowej, pomarańczowej
sukience, sięgającej nieco za kolana.
Arturo
szybko stwierdził, że do jego kobiety pasują ciepłe, niemal
słoneczne, ewentualnie wiosenne barwy, takie jak żółty,
pomarańczowy czy zieleń traw. Clary natomiast sobie w sukienkach
tego koloru nawet nie wyobrażał. Dla rudej zarezerwowane były
czerwienie, borda i brązy.
–
Dziękuję
za prezent, nie musiałeś – odpowiedziała, wyrywając dłonie z
jego uścisku. – Poza tym, to mi ciebie nie zastąpi – dodała,
odwracając się ponownie w stronę garnków.
Przybrał
niezadowoloną minę i ponownie zasiadł na krześle w oczekiwaniu na
posiłek. Sylvia pouczyła go o tym, że talerz to by jednak mógł
sam sobie naszykować.
– Nie
mam w obowiązku cię ciągle obsługiwać. Nie jesteś dzieckiem.
–
Jestem
twoim mężem – odparł nieuprzejmym, zasadniczym tonem i ani
myślał wstawać po jakiś talerz. – Zrób mi jeszcze kawę –
polecił.
Hadrian
Alarcon nie odnalazł swojego portfela. Cukiernik Diego zapewniał
go, że chował przedmiot z powrotem do torby.
–
Razem
z bezami go pan chował – mówił.
Policjant
pomyślał więc, że portfel musiał mu wypaść, gdy Clara
wyciągała bezy z jego listonoszki. Udał się do szkoły, choć
miał pewność, że jeśli znalazł go któryś z dzieciaków, to
już raczej nie odda. Postanowił jednak spróbować i zawiadomić o
tym dyrektora.
Pulchny
na twarzy, okrąglutki w tłowiu i siwy jak gołąb mężczyzna
zapewnił go, że powiadomi wszystkich nauczycieli, by ci
porozmawiali z dziećmi podczas jutrzejszych zajęć.
– Mam
nadzieję, że nie miał pan tam za dużo pieniędzy – dodał
współczującym tonem.
–
Szczerze?
To niemal całą wypłatę tam miałem. Zdążyłem zrobić jedynie
rachunki.
–
Tyle
dobrego. Pańska żona też pracuje, więc o tyle dobrze, że jakaś
znaczna bieda państwu nie grozi.
–
Clara
pracuje bo chce. Ja jej do pracy nie wysyłałem – burknął nagle
przybierając niezadowolony ton i równie nieuprzejmą minę. – A
właśnie, w temacie Clary, to biblioteka jeszcze jest czynna?
–
Dziś
wyszła wcześniej. Wybierała się do zakładu krawieckiego. Miała
coś odebrać.
–
Odebrać
– powtórzył i zagryzł wargi, potem mlasnął i wycofał się do
wyjścia. – Będę już szedł. Może dam radę jeszcze ją odebrać
z tego... zakładu krawieckiego – zaakcentował ostatnie dwa słowa
i z ledwością powstrzymał się przed trzaśnięciem drzwiami.
Dla
Hadriana to był moment, w którym walił mu się dobrze
skonstruowany świat. Zawsze uważał samego siebie za doskonałego
architekta, który potrafił stworzyć niemal idealny budynek, zwany
rodziną. Teraz okazywało się, że budynek ten miał kiepską
konstrukcje i że cegły, które położyła Clara nie były
wystarczająco trwałe... że jej uczucia nie były trwałe.
Wsiadł
do samochodu i gdy już miał ruszać, to zrezygnował. Przeklął
siarczyście i uderzył pięścią w kierownicę z taką siłą, że
aż klakson wydał z siebie dźwięk. Z jednej strony chciał
przyłapać żonę na gorącym uczynku, a z drugiej bał się
zobaczyć jej zdradę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że
jego oczy mogą nie znieść takiego widoku.
–
Kurwa!
– przeklął ponownie i zajął się przeszukiwaniem samochodu,
jakby chciał w ten sposób jak najbardziej odłożyć w czasie
spotkanie z własną małżonką.
W
końcu jednak był zmuszony powrócić do domu. Było już grubo po
kolacji, ale Clara nie przejmowała się jego nieobecnością.
Nawykła do tego, że jej mąż niemal każdego dnia, za wyjątkiem
tych wolnych od pracy, wcześnie wychodził i późno wracał. W
towarzystwie więc jedynie babci i dziewczynek zjadła kolację, a
potem wykąpała bliźniaczki i położyła je spać. Sama jednak nie
mogła usnąć, jakby przeczuwała, że zdarzy się coś złego.
Wstała więc z łóżka i szczelnie otulona męskim szlafrokiem
należącym do Hadriana, zeszła do pokoju, w którym stał
fortepian. Dawno nie grywała, ostatnim czasem czyniła to, gdy
dziewczynki były malutkie. Je to uspokajało i pomagało zasnąć.
Zdecydowała się jednak spróbować sobie przypomnieć jak to jest.
Odnalazła najprostsze z nut i przyłożyła palce do białych
klawiszy.
– Tu
jesteś – odezwał się Hadrian, wchodząc do pokoju. Stanął przy
fortepianie, naprzeciw żony.
–
Piłeś?
– spytała, choć była pewna, że jej przypuszczenia są trafne,
bo jej mężowi specyficznie pobłyskiwały oczy i by tak się działo
wystarczyło, że choć raz w ciągu doby zajrzał do kieliszka.
Wstała
od fortepianu, ale nie odsunęła się od niego.
Hadrian
zaczął się uważnie przyglądać jej twarzy. Na powiekach ciągle
miała delikatny cień, rzęsy okalał ciemny tusz i widać było, że
podkręcone zostały zalotką, usta natomiast miała mocno
podkreślone bordową szminką. Tego dnia wyjątkowo przeszkadzał mu
jej zadbany, efektowny i przyciągający wzrok wygląd. Przeszło mu
przez myśl, że nie stroi się tak dla niego, a dla Arturo Boscy
albo nawet dla innych, obcych mężczyzn. Clara lubiła czuć na
sobie ich spojrzenia, to zdawało się jej imponować. Wiedział o
tym i ta myśl wystarczyła, by podniósł dłoń, wziął zamach i
zatrzymał rękę dopiero na jej policzku.
Cios,
którego się nie spodziewała, zwalił ją z nóg. Sprawił, że
upadła na klawisze fortepianu, a instrument wydał z siebie żałosny
dźwięk.
Zatrzęsła
się ze strachu, który wcześniej był jej zupełnie obcy, ale nie
zapłakała. Nie miała też odwagi podnieść głowy, wyprostować
się i spojrzeć na męża.
–
Tylko
mi nie mów, że nie wiesz za co! – wrzasnął, przerażony tym co
przed chwilą miało miejsce. Wejrzał się na wciąż otwartą dłoń,
gdzie po wewnętrznej stronie odczuwał mocne pieczenie. Zacisnął
pięść i skierował się do wyjścia. Na moment jednak przystanął,
dostrzegając małą Aurorę. Otworzył usta, jakby chciał coś
powiedzieć, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnował. Wyminął
córkę, czyniąc to bez choćby jednego słowa.
–
Mamusiu?
– zapytała cichutko blondyneczka w białej koszuli nocnej.
–
Tak,
kochanie? – odpowiedziała, starając się zebrać w całość.
Usiadła i odgarnęła włosy do tyłu, gdyż te wcześniej opadły
jej na twarz i ograniczały widoczność. – Chodź do mnie. –
Wyciągnęła ręce przed siebie, a gdy dziecko wbiegło w jej
objęcia, to posadziła ją na swoich kolanach i mocno przytuliła.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że cały czas walczy z
łzami... że za wszelką cenę i ze wszystkich sił stara się nie
zapłakać.
– Czy
tatuś jest niedobry? – szepnęła Aurora i oparła główkę o
klatkę piersiową matki.
– Nie
– odszepnęła. – Nie, kochanie – dodała bardziej
zdecydowanie. – To tylko gorszy czas – oznajmiła w taki sposób,
jakby sama pragnęła w to uwierzyć.
*
Jak widzicie posłuchałem Rudej i zastosowałem takie odstępy.
Pomyślę jeszcze w pracy, czy nie wprowadzić jakiś gwiazdek między
tymi zmianami perspektyw (chyba tak mogę to nazwać). No i
oczywiście powrócę do poprzednich rozdziałów i tam też
zastosuję takie odstępy, tyle że to zrobię jutro, bo teraz się
spieszę
*
Na początku zacytowałem fragment piosenki: Grażyna Łobaszewska –
Ślady na wodzie
*
Tym razem postanowiłem wam pokazać ostatnią scenę, więc widzicie
na zdjęciu Clarę i małą Aurorę
Rozdzial kom naszeg entuję od razu po przeczytaniu, tak jest najłatwiej. Podoba mi się coraz bardziej postać niesfornego dziesięciolatka. ma tysiące pomysłów na minutę, trafne spostrzeżenia,a jednocześnie to po prostu dziecko skore do przygód. Trochę szkoda, że ojciec nie zainteresował się pochodzeniem tych pieniędzy, choc pewnie myslal, że to są jakieś kolejne wymysły syna :p rozsmieszyła mnie też scena początkowa z automobilem.
OdpowiedzUsuńZa to jeśli chodzi o krawca, to coraz bardziej go nie lubię. Nie dość, że zdejmuje te pomiary z różnych kobiet (a najwyraźniej nie jest tak, że ma gdzies zonę, to chyba taki typ zdobywcy i bezględnego samca, o czym świadczy cnhoćby nauka, którą dał synowi: że to sprawia, że jest sie mężczyzną. Jak dla mnie zupełnie odwrotnie :/), ponadto niby tutaj na przykład rozmawiał całkiem miło z Antonio, ale to było az dziwne: emocjonalnie w ogole nie przejął sie tym wypadkiem (mówię niekoniecznie o strachu, tylko np. o zdopytywaniu się czy złosci, szczególnie jeśli został przylapany na gorącym uczynku), to było dośc sztuczne. Za to hadrianowi współczuję, zdecydowanie sobie nie radzi...Myślę, że lepiej byłoby z zona porozmawiać,ale to chyba tez nie przebiegłoby spokojnie.... Ciekawe, jak to rozwiązesz. Cieszę się, że poswięciłeś mu dluższy kawalek tekstu na opis jego emocji, oby tak dalej!
Co do przejść,było troche lepiej, ale i tak zdarzało Ci się troche skakać, np. na początku jednego fragmentu Antonio rzucał tymi zapałkami, później ojciec go zawołał chyba do gnietu lekarskiego, a chwilę poxniej zmieniles persektywę na tę żony krawca, podobnie zreszta jak i miejsce akcji... Dalej, po opisie uczuć Hadriana też nagle przeszedłeś bez zadnej przerwy do perspektywy Clary i grania przez nia na fortepianie, powinno być to lepiej rozdzielone.
Zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com i życzę Wesolych Świąt.
Ja też lubię Antonio. Ogólnie zawsze lubiłem tworzyć opowiadaniowe dzieci, a już zwłaszcza takie niesforne.
UsuńArturo taki jest i długi czas taki będzie. Mowa tu o wycofaniu, niedopytywaniu, nieszczególnym interesowaniu się potomstwem. Jego zdaniem to zadania żony, a on jest o zarabiania na dom. Tak go ulepiłem, z takiej właśnie gliny.
Faktycznie, Arturo nie ma żony gdzieś. Może nie zawsze ją docenia, nie daje jej tego odczuć jak jest dla niego ważna, ale Sylvia nie jest mu obojętna. Poza tym nigdzie jeszcze nie napisałem, że krawiec zdradza! Póki co to czytelnicy wysuwają takie wnioski, podążając najwidoczniej za tokiem rozumowania Hadriana. Te wnioski mogą być błędne.
Rozwiążę, tak naprawdę to początkowe rozdziały są chyba najbardziej poświęcone Clarze i Hadrianowi. Jakoś tak wyszło, że upodobałem sobie tę parkę i trochę ją wyróżniłem, zacząłem faworyzować.
Zastanawiam się, czy Arturo Bosca z takim zapamiętaniem "zdejmuje miarę" z każdej ładnej kobiety, czy tylko z żony Hadriana i ze swojej pracownicy? Chciałabym bronić jakoś Clary, że ona nie zdradza męża, że nie ma romansu z Arturo, no ale wszystko sprzysięgło się przeciwko niej. Bo nawet jeśli Arturo jeszcze nie sypia z Luną, to jest na najlepszej drodze do tego, więc jeżeli z tą dziewczyną, to może i z Clarą też go coś łączy. Mam nadzieję, że ta sytuacja ze "zdejmowaniem miary" z pani Alarcon to tylko zbieg okoliczności i że Clara nie zdradza jednak Hadriana.
OdpowiedzUsuńMówiłam już, że lubię Antośka, gałgana jednego, jest super. Muszę przyznać, że podobało mi się jak potraktował Lunę, dzieciak wyczuł, że ta dziewczyna jest zagrożeniem dla jego rodziny, nie nabrał się na jej miłe słówka i gesty, ma rację, że nie chce żeby tata "zdejmował miarę" w ten sposób z innych pań niż jego mama. Arturo mnie wkurzył tym co powiedział do syna, zdradzanie żony na pewno nie czyni go mężczyzną, co najwyżej imitacją i to kiepską.
Hadrian mnie rozbawił, policjant, który ciągle coś gubi, jedyne pocieszenie, że zazwyczaj znajduje zgubę w tym samym dniu, haha.
Nie wiem czy dobrze myślę, wydaje mi się, że portfel Hadrianowi zakosił Antosiek, zapałki na pewno, więc kasę pewnie też. Cwaniak mały, jak on się nie bał ukraść coś policjantowi, umiaru gałgan nie zna. Ale co tu dużo mówić, jak dalej będzie taki obrotny, to niedługo faktycznie będzie go stać na taki automobil jak ma pan policjant.
Ciekawe kiedy się wyda, że to Antonio zaopiekował się wypłatą pana Alarcona, ciężkie życie będzie wtedy smarkacz miał, Arturo nie będzie wyrozumiały dla syna.
Z jednej strony rozumiem Hadriana, jego złość, najpierw Antonio zasiał w nim ziarno podejrzeń w stosunku do żony, następnie scena jaką zobaczył w pracowni krawieckiej, to wszystko sprowokowało go do takiego agresywnego zachowania wobec żony. Ale z drugiej strony coś we mnie krzyczy, ze nie miał prawa tego zrobić, że nie powinien tak postąpić. Powinien powiedzieć żonie o swoich podejrzeniach i wyjaśnić to z nią, a nie wypłacać jej policzek bez żadnego wytłumaczenia.
Clara nie dośćże dostała od męża w twarz, to jeszcze go broni przed córką, jest lojalna wobec faceta, który właśnie ją uderzył.
Faktyczni, Clara jest trochę na przegranej pozycji i wszystkie przypuszczenia wiodą do tego, że ma ona romans. Zwłaszcza, że nie zawsze była święta (o tym będzie w najnowszym rozdziale).
UsuńTwoim zdaniem zdradzający facet to imitacja faceta, ale zapewniam cię, że dużo mężczyzn ma o tym inne zdanie.
Póki co wiadomo jedynie, że Antonio ukradł zapałki, a nie że portfel, ale faktycznie szczęśliwy to z tego powodu, że ma syna złodzieja Arturo nie będzie.
Albo jest lojalna wobec faceta, który ją uderzył, albo nie chce martwić dzieci problemami małżeńskimi.