niedziela, 22 stycznia 2017

Żadnego rozdziału więcej nie będzie!

Podobnie jak w przypadku Wattpada, zamknięcie blogów nie oznacza końca pisania i publikowania. I o ile z Wattpada rezygnuję całkiem, o tyle na Blogerze pozostanę, tyle tylko, że jedynie pod jednym adresem, pod tym autorskim:
Chcę po prostu zająć się pisaniem bardziej na poważnie i chcę by kojarzono moją twórczość ze mną. Łatwiej mi i czytelnikom też będzie manewrować między kilkoma opowiadaniami na jednej stronie, niż kilkoma różnymi stronami.
Planuję też zajmować się jednym opowiadaniem i dopiero po opublikowaniu go do końca, zająć się kolejnym. To nie jest tak, że tych innych nie będę w tym czasie pisał, bo będę, jak tylko jakiś pomysł wpadnie mi do głowy. Chcę jednak, by wszystko było spójne i dobrze przemyślane, dlatego to tylko jedno opowiadanie będzie takim głównym, a te inne, to wiadomo, że przed publikacją będę jeszcze czytał każdy rozdział od początku, więc łatwiej o niepopełnienie gafy i narzucenie odpowiednich poprawek w razie czego.
Mam nadzieję, że wybaczycie mi, iż podjąłem taką decyzję, a ci którzy byli przy końcu jakiegoś opowiadania, takim jest jedynie „Skradzione dziecko”, proponuję, by zwrócili się do mnie mailowo, to do końca lutego doślę im dwa ostatnie rozdziały oraz epilog, jeśli tak bardzo nie mogą doczekać się zakończenia.
Pozdrawiam i jeszcze raz serdecznie Was wszystkich zapraszam:

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Rozdział 3: Pośród licznych niedopowiedzeń (część 1)


Opadły mgły, skończyła się noc
I nagle świt przywrócił ci wzrok
Coś nie jest tak jak miało być
W życiu twym...

Hadrian siedział w gabinecie na komisariacie policji. Dzielił to pomieszczenie ze swoim partnerem, na dodatek, gdy kończyła się ich zmiana, to pojawiała się kolejna para policjantów i zajmowała dokładnie ten sam gabinet. Budynek małomiasteczkowej policji był za mały, by mieć możliwość dać do użytku każdego osobny pokój. Byli więc zmuszeni dzielić jeden na czterech, dwójkami, w systemie dwunastogodzinnym. Choć nie ma co ukrywać, że Hadrian już dawno nie pamiętał, by w nocy gościł w pracy. Zazwyczaj zwalał ten obowiązek na młodszego Julio, który w razie, gdyby coś się działo miał dzwonić na jego numer domowy, a on miał być pod telefonem i nigdzie się nie szlajać. Czasami jednak się szlajał, ale Alarcon wiedział, że gdyby naprawdę to było konieczne, to żona odnalazłaby go bez problemu, w końcu on mógł być tylko w dwóch miejscach, albo u Pedro Rivery, albo w barze wraz z Pedro Rivera i Arturo Bosca.
Teraz jednak był dzień, godzina obiadowa, a żołądek Hadriana zdawał się zaciskać w pięść. Mężczyzna był głodny jak jeszcze nigdy w życiu, ale też nie miał ochoty na przeżuwanie i przełykanie czegokolwiek. Przed jego oczami ciągle stał obraz trupa znalezionego nad rzeką, nieopodal starej chaty, która była bazą większości dzieci z pobliskiej podstawówki. Z resztą wiadomość, którą co jakiś czas wyjmował z kieszeni, wskazywała właśnie na to, że to dzieci pierwsze znalazły Glorię.
Skąd wiedziały jak ma na imię? – głowił się policjant i nawet pomrukiwał to pytanie na głos, korzystając z okazji, że w gabinecie był sam. – Przecież w miasteczku nie ma nikogo o takim imieniu – dopowiadał, a jednocześnie odnosił wrażenie jakby już gdzieś słyszał to imię, jakby ktoś je w niedalekiej przeszłości, w jego obecności, wypowiedział. Nie pamiętał tylko kto i w jakich okolicznościach to zrobił.
Zmęczony po nadprogramowej zmianie miał w planach szybko się ubrać i wrócić do domu. Już gdy wsuwał pierwszą rękę w rękaw granatowego swetra, to wiedział, że konieczne będzie jego szybkie wypranie. Ubranie przesiąknęło swądem trupim i wilgocią ze starej chaty nadrzecznej.
Hadrian? – odezwał się Julio, jeszcze zanim sam przed sobą otworzył drzwi. Wszedł do środka i nieco zmieszany stanął przed starszym kolegą.
Co się stało, młody? – Uniósł na niego podbródek i wysilił się na krzywy uśmiech.
Clara, twoja żona...
Wiem jak ma na imię moja żona – warknął nieprzyjemnie, bo tak naprawdę temat rudowłosej był ostatnim, który chciał poruszać. Uważał, że on jest w stanie spędzić mu jedynie sen z powiek, a niczego nie pragnął bardziej jak odlecieć morfeuszowym rydwanem do krainy sennych marzeń, z dala od koszmarów dnia codziennego.
Ona tu jest – syknął szybko.
Jak to tu jest? – zapytał zaskoczony. Nie czekał na odpowiedź, od razu wyszedł na korytarz. – Co ty tu robisz?! – uniósł się, gdy stanął z żoną twarzą w twarz.
Już nic. Już wracam do domu.
Po co przyszłaś? – dopytywał.
A jak myślisz? – Spojrzała na niego w taki sposób, jakby rzucała mu wyzwanie. – Ostrzegałam cię, Hadrianie. Nie jestem kobietą, na którą bezkarnie będziesz podnosił rękę.
Mów ciszej – polecił i rozejrzał się dookoła, choć obok nich jedynie sprzątaczka zmiatała podłogi.
Przetarł twarz dłońmi, chcąc w ten sposób zetrzeć z niej wyraźne oznaki zmęczenia. Złapał żonę za ramię, wbijając boleśnie palce w miękką, delikatną skórę.
Idziemy. – Uniósł rękę, którą ją trzymał na tyle, by miała możliwość iść na palcach. W planie miał opuszczenie komisariatu, a następnie chciał się w domu z żoną rozmówić.
W plan Hadriana wszedł jednak głos komendanta, który rozniósł się po całym korytarzu i odbił od pleców Alarcona.
Zapraszam do siebie, milionerze – zachęcał i wskazywał na otwarte drzwi prowadzące do gabinetu.
W domu sobie porozmawiamy – rzucił ostrzegawczym tonem w stronę żony, a następnie z oburzeniem wymalowanym na twarzy powędrował na rozmowę z komendantem, za którym, swoją drogą, nie przepadał.

Sylvia trzymając syna za rękę wprowadziła go do domu. Nazywając przy tym łobuzem i największym z hultajów. On jednak wcale się tym nie przejął i nadal uważał, że jest niewinny i że wszystkie oskarżenia padły na niego całkiem niesłusznie.
Posprzątajcie tu – poleciła obydwóm, a sama wzięła Clarę na ręce, by ją uspokoić i noszeniem zapewnić dziewczynce choć małą ulgę w ząbkowaniu.
Na nic się to jednak zdało, na dodatek mały Matteo także chciał na rączki, więc Sylvia zdecydowała się usiąść, wziąć oboje na kolana i otworzyć jedną z kolorowych książeczek, by choć po trochu każdego z nich zająć.
Chłopcy natomiast w kuchni przepychali się i jeden drugiego zaganiał do pracy, której sam nie miał ochoty wykonywać.
To ty stłukłeś ten talerz. Ty powinieneś wyjmować to szkło – powiedział Antonio i szturchnął przy tym Jacopo w ramię.
Ale to ty zabrałeś nóż z miejsca zbrodni i zawsze mogę o tym powiedzieć, jeśli...
Gnoju ty! – krzyknął blondynek i pchnął Jacopo z taką siłą, że ten wpadł na krzesło, które przy tym przewrócił i sam również przez to upadł.
Nienormalny jesteś!? – zapytał, wstając i otrzepując się z kurzu, którego zresztą w domu prawie wcale nie było, bo mama na bieżąco sprzątała i niemal co tydzień wycierała wszystkie szafki, blaty i bibeloty.
Co wy tam znowu robicie!? – krzyknęła Sylvia, ale nie miała siły na nic więcej jak tylko na wychylenie się przez oparcie kanapy i zerknięcie na dwóch urwisów, którzy już byli bliscy do tego, by rozpocząć wzajemne okładanie się pięściami. – Powiem ojcu i nie chciałabym być w waszej skórze, gdy wróci – zagroziła.
Antonio i Jacopo na krótką chwilę się uspokoili, ale szybko każdy z nich doszedł do tego samego wniosku. Ich matka zawsze groziła, że na nich naskarży, ale tak naprawdę jeszcze ani razu tego nie zrobiła. Poczuli się więc całkiem bezkarni.
Powiedz mi co znowu znalazłeś – rzucił niemal rozkazującym tonem starszy z braci.
Gówno psie – odpowiedział z wyraźnym zadowoleniem Antonio. Uśmiechnął się, otwierając przy tym buzię i wsuwając język między zęby.
Stojąc przy zlewozmywaku zaczęli się przepychać i obrzucać wzajemnie wyzwiskami.
Jacopo! Antonio! – wypowiedziane mocnym, męskim barytonem, wystarczyło by w sekundę przestali i odwrócili się przodem do ojca.
Tata? – zdziwił się dziesięciolatek. – Tak szybko z pracy wróciłeś? – zagadnął.
Co wam mama kazała zrobić? – zapytał rzeczowo, zupełnie pomijając pytanie zadane przez Antonio. Oparł się o futrynę i wcisnął dłonie do kieszeni popielatych spodni. Miał na sobie białą koszulę i idealnie skrojoną kamizelkę.
Pozmywać – odpowiedział Jacopo. – I to szkło wyciągnąć, ale możemy się pokaleczyć.
Trudno, życie też kaleczy. Dlaczego żaden z was nie robi tego co powinien, tylko się lejecie jak jakieś pijusy pod sklepem? – Podszedł bliżej chłopców. W pewnym momencie stanął dokładnie między nimi, a ich najwidoczniej strach obleciał, ale całkiem niesłusznie, gdyż ojciec sięgnął jedynie do szklanki i podłożył ją pod kran, chcąc się napić wody. – Pytanie wam zadałem – przypomniał, siadając na jednym z pobliskich krzeseł. Zwrócił też uwagę na to, że jedno z nich zostało przewrócone i nikt do tej pory go nie postawił i nie przysunął do stołu, tak jakby należało.
Antonio i Jacopo spojrzeli najpierw po sobie, a potem na ojca. Od matki odznaczał się tym, że zazwyczaj był spokojny i nie krzyczał tak jak ona, ale był też surowszy, nie odpuszczał i nie rzucał słów na wiatr.
Rozumiem, że żaden mi nie odpowie. – Poczynił łyka i zaczął przyglądać się pozostałej cieczy w przezroczystej szklance. – Sformułuję więc pytanie inaczej. Czy i jeden, i drugi oberwał ostatnio za mało, że znowu was coś bierze i robicie tak jak robić nie powinniście?
Chłopcy ponownie spojrzeli po sobie, a następnie pokręcili głowami.
Nie rozmawiacie z niemową – zwrócił im uwagę ojciec. – Macie skończyć się wydurniać, przepychać, szarpać. Dostaliście jakieś zadanie i macie je wykonać, tu nie ma czasu na dyskusje ani miejsca na przerzucanie się winą.
No ale to on... – zaczął Antonio, jednak zamilkł, gdy ojciec na niego spojrzał.
Nie interesuje mnie kto, co i kiedy – odparł leniwie, zmęczonym głosem. – Jesteście braćmi i macie się szanować, macie się wspierać, pomagać sobie, a nie jeden na drugiego donosić, się przepychać. Czy widział któryś byśmy ja z mamą tak robili? Nie, nie robimy, a też się czasami nie lubimy i w trzy czwarte podejmowanych decyzji mamy inne zdania. Ja wam daję pół godziny, jesteście we dwóch, więc macie się podzielić obowiązkami i posprzątać tu na błysk. A potem mam do was jeszcze jedną sprawę. – Wstał i skierował się do wyjścia z kuchni, które cały czas było otwarte, bo nie miało zamontowanych drzwi, a jedynie zasłonkę z koralików, które przyjemnie odbijały się jeden o drugi, ale nie w tym momencie, gdyż teraz były związane, a owo wiązanie zaczepione o niewielki hak wbity w drewnianą futrynę.
Tato! – zawołał Jacopo.
Tak?
Przepraszamy.
Arturo spojrzał na starszego syna, który stał ze spojrzeniem wbitym we wzór starego, wytartego gumolitu i na tego młodszego, najwyraźniej się mocno nudzącego, gdyż rozglądał się po całym pomieszczeniu i bujał, odbijając o szafkę zlewozmywaka.
Przepraszamy czy przepraszasz? – zapytał rzeczowo. – Nie mów za brata – pouczył.
Ja też przepraszam! – ożywił się nagle Antonio i nawet przy tym uśmiechnął.
Ojciec odpowiedział mu niemal identycznym uśmiechem, ale w przeciwieństwie do chłopca szybko pozbył się go z twarzy i pogroził obydwóm synom palcem.
Macie pół godziny – przypomniał.
Ledwie wszedł do pokoju, a mały Matteo zaplątał się między jego nogi. Chwycił chłopca za ramiona i podrzucił do góry. Zaczął do niego mówić to co zwykle w takich momentach, czyli pytać, kto jest taki duży i kto potrafi latać. W końcu upuścił czterolatka na kanapę nieopodal żony i zaczął łaskotać.
Jesteś w dobrym humorze – zauważyła Sylvia, odbierając od Clary jeden z drewnianych klocków, który dziewczynka jej przyniosła.
Często jestem w dobrym humorze. Tylko ostatnio byłem przemęczony – usprawiedliwił się i przeszedł za oparcie kanapy. Musnął żonę w blond włosy, a potem zrobił dwa kroki w bok i złapał Matteo za dłonie, pozwalając chłopcu, by ten wspinał się po oparciu. – Kiedyś spadniesz – zagadnął do niego, ale w odpowiedzi usłyszał tylko szczęśliwy, dziecięcy śmiech, gdy czterolatkowi udało się dotrzeć na szczyt.

Alarcon czuł się dokładnie tak jak za dawnych lat, gdy jeszcze chodził do szkoły i lądował na dywaniku u dyrektora. Jako, że kumplował się od wczesnego dzieciństwa z Pedro Rivera, to ich wizyty w gabinecie u dyrektora były częstsze niż zliczone wizyty wszystkich uczniów. Zawsze jednak towarzyszył mu ten sam strach i skurcz żołądka. Teraz nie było inaczej.
Słucham panie komendancie – odezwał się jako pierwszy, stając za jednym z krzeseł.
Siądź sobie, Alarcon i powiedz mi Alarcon coś ty nawyczyniał, co? – Dante poczekał aż jego pracownik zajmie miejsce, a potem kontynuował – jesteś policjantem, stoisz poniekąd na czele prawa, masz mieszkańców ochraniać, a ty żonę bijesz?
Nie wierzę, że tu przyszła to powiedzieć – szepnął brunet sam do siebie.
Ale przyszła – podchwycił Olmedo. – I dobrze zrobiła. Gdzieś ty miał rozum, gdy ją bił, co? – dopytywał. Wstał i zaczął się przechadzać po niewielkim pomieszczeniu. Zaglądał do każdej z szuflad w poszukiwaniu papierosów.
Nie biłem jej – odpowiedział szybko Hadrian, zakładając przy tym nogę na nogę.
A ona uważa inaczej! – uniósł się Dante i ucieszył, bo w końcu znalazł upragnioną paczkę. Wsunął papierosa do ust, ale nie odpalił, był na etapie rzucania niewygodnego nałogu.
To był tylko policzek.
Pieniądze tatusia ci mózg wyprały, czy jak!? Policzek to też bicie, przynajmniej kobiety tak uważają.
Jeśli to one obrywają, bo gdy jest odwrotnie, to jakby nie ma sprawy – śmiał zauważyć Alarcon. – Poza tym moja sprawa jak rozwiązuję spory między sobą a żoną, bo robię to za zamkniętymi drzwiami i pieniądze mojego ojca nie mają tutaj niczego do rzeczy. – Wstał i wyraźnie się postawił.
A gdy miasteczko się dowie? Jak masz wzbudzać bezpieczeństwo, gdy...?
To niech się też dowie za co oberwała. – Obie dłonie położył na biurku i pochylił się w taki sposób, by móc patrzeć Olmedo w twarz.
Za co? – spytał leniwie, jakby z czystej ciekawości. Wyjął papierosa z ust i przeczesał siwe włosy.
Nie szefa sprawa, miasteczka też nie. To moja żona, mam do niej prawa.
Ale nie możesz jej bić.
Sam szef swoją lał, że aż odeszła, a mnie będzie pouczał!
Ale Helena nie zawracała tobie dupy, a twoja do mnie przychodzi.
Więcej nie przyjdzie! – zapewnił podniesionym tonem z taką pewnością w szarych tęczówkach, że nawet Dante Olmedo nie miał siły się z nim sprzeczać. – Więcej nie przyjdzie – powtórzył już znacznie ciszej, ale przy tym jeszcze pewniej. Przestał pochylać się nad biurkiem i patrzeć w twarz siedzącego naprzeciwko szefa. Chciał już wyjść i wrócić do domu, rozmówić się z Clarą jak należy i wybić jej z głowy wizyty na komisariacie.
Alarcon! – krzyknął za nim komendant. – Albo jej po laniu z domu nie wypuszczaj, albo nie bij po twarzy i najlepiej rób tak, by śladów nie było.
Hadrian przytaknął samym ruchem głowy i zamknął za sobą drzwi.
Tak bym ja problemów przez to nie miał – dodał cicho już do zamkniętych drzwi Olmedo. Sięgnął po papierosa i zapałki. – No i kurwa nie rzucę. W tym zawodzie nie da się nie palić. Nie gdy pracuje się z takimi ludźmi – zamarudził i przyjrzał się zdjęciom postawionym na biurku. Byli na nim zawsze ci sami chłopiec i dziewczynka, z tą różnicą, że na pierwszym byli kilkuletnimi dziećmi, a na drugim niemal dorosłymi już ludźmi.

Arturo chcąc odciążyć żonę od opieki nad młodszymi dziećmi lub po prostu chcąc pozostać z nią sam na sam, zaproponował starszym synom, by wzięli maluchy do niewielkiego parku, znajdującego się naprzeciwko domu. Co prawda nie było to najbezpieczniejszym pomysłem, bo w parku tym były aż cztery niewielkie jeziora i Sylvia mu o tym napomniała, ale mężczyzna uznał, że Antonio i Jacopo są na tyle duzi, że sobie poradzą.
Jak zmęczycie Matteo i uśpicie Clarę, to wieczorem, przed samym podwieczorkiem dam wam po bardzo dużym prezencie – obiecywał.
Antonio skusił się więc na to, by zaopiekować się młodszym bratem. Stwierdził, że weźmie piłkę i pokopie z nim ją tak długo, dopóki chłopiec się całkiem nie zmęczy.
Jacopowi więc pozostało zadanie polegające na wożeniu młodszej siostry w wózku. Nieszczególnie mu się to podobało, ale postanowił zagryź wargi i dać radę to przetrwać, gdyż Antonio zapewniał go, że dla tak dużego prezentu to na pewno warto.
Chłopcy wyszli z domu. Jacopo przykrył siostrzyczkę białym kocykiem wykończonym fioletową włóczką, a Antonio złapał Matteo za rączkę, jednocześnie niosąc piłkę pod pachą.
Zobaczysz, szybko zleci i zaraz dostaniemy prezent – mówił podekscytowany dziesięciolatek.
Oby – powarkiwał pod nosem Jacopo, starając się jednocześnie skręcić w lewo dużym i ciężkim wózkiem.
Miałbym pytanie – zaczął nagle Antonio i zdawał się wyglądać tak, jakby zupełnie nie wiedział jak kontynuować zaczęty temat.
Jakie?
Chodzi o pomiary.
O co?! – wykrzyknął zdziwiony brunecik i ponownie starał się skręcić ciężkim wózkiem, tym razem w prawo.
Po-mia-ry – wysylabizował. – Mierzenie – zastąpił mądrze słowo innym, być może dla brata bardziej zrozumiałym.
Co chcesz zmierzyć? Odległość jaką pokonaliśmy?
Nie! To tata mierzy. Kobiety mierzy.
Jest krawcem.
Ale on je bez centymetra mierzy – trwał przy swoim blondynek. – A tak to się chyba nie da.
Pracuje już tyle lat, że może on tak potrafi.
Moim zdaniem to wyglądało tak, jakby on tej pani wcale nie mierzył, tylko obłapiał. I to tak samo obłapiał jak obłapia mamę.
To jej o tym powiedz.
Mamie czy tej pani?
Mamie – odpowiedział zirytowany nierozumnością brata.
Myślisz, że mogę?
Jacopo w odpowiedzi wzruszył ramionkami.
Jak chcesz.
A ty byś powiedział?
Nie.
To ja powiem, bo ja zawsze robię inaczej niż ty i nie chciałbym teraz zrobić tak samo.
Jacopo się ucieszył z takiego obrotu sprawy. Sam nie chciałby przekazywać mamie takich złych informacji, a choć zasłaniał ojca długoletnią pracą w zawodzie, to doskonale wiedział dlaczego mężczyźni dotykają inne panie niż swoje żony i z jakich robią to pobudek. Jacopo też nie miałby nic przeciwko, gdyby rodzice się rozstali, ale jednocześnie nie chciałby być odpowiedzialny za ich rozstanie.

Clara Alarcon tego dnia zapragnęła odświeżyć kolor włosów, więc zdecydowała się na ich samodzielne pofarbowanie. W tym celu zakupiła farbę u miasteczkowej fryzjerki i pierwsze co uczyniła po powrocie do domu, to udała się do łazienki, by móc patrzeć w największe z luster podczas nakładania.
W tamtej chwili nie interesowało ją nic innego, choć po głowie ciągle chodziły codzienne, domowe obowiązki. Wiedziała, że musi przetrzeć kurze, szczególnie stół, wstawić ugotowaną przez babcię zupę na palnik, by warzywa w niej doszły i zaopiekować się dziewczynkami, które za niedługo wrócą ze spaceru, na który wybrały się wraz z prababcią.
Przydałoby się też zmieść i zmyć podłogi – powiedziała do samej siebie. – Jeszcze nie zaczęłam, a już czuję jak mi się nie chce – dodała i postanowiła zająć się precyzyjnym nakładaniem farby, którą wcześniej rozrobiła w blaszanej miseczce. Dolała też do niej odrobinę wody utlenionej, po to, by odrosty lepiej złapały kolor.
Clara obserwowała jak jej wypłowiały rudy intensywnieje, a odrosty stopniowo jaśnieją. To był taki czas tylko dla niej. Godzina na obserwowaniu siebie w lustrze, przerywana nakładaniem olejku balsamicznego na całe ciało i lakieru na paznokcie.
Kiedy ponownie zerknęła w lusterko, a efekt jaki powstał na włosach wydawał jej się być zadowalający, zdecydowała się na zmycie farby pod kranem umywalki i osuszenie głowy ręcznikiem.
Oby tylko wszystko się udało – powiedziała do samej siebie i jak zwykle z lekkim przestrachem pozbyła się ręcznika z głowy.
Kolor jaki powstał przypadł jej do gustu. Co prawda nie była to planowana brudna czerwień, bardziej kasztan czy rudy wpadający w brąz, jednak i tak uśmiechnęła się do swojego odbicia. Szpecił jedynie siniec na policzku, ale miała powody, by nie skrywać go pod dużą ilością pudru. Po pierwsze, choć lubiła się malować, to nienawidziła, gdy makijaż jej ciążył, gdy zdawał jej się być taką maską. Po drugie była zdania, że ona nie ma się czego wstydzić, że to Hadrianowi powinno być wstyd za to jak ją potraktował i to nie tylko wstyd przed nią, ale także przed innymi i przed samym sobą.
Clara nie bała się męża, była gotowa, by stawić mu czoło. Mówiła sama sobie w myślach, że przecież ona się już starała o załagodzenie konfliktu, ale on nie podjął jej inicjatywy. Ruda postanowiła więc rozpocząć wojnę, z tego powodu nakrywając do stołu, postawiła na nim jedynie cztery talerze – dla siebie, dziewczynek i babci. Męża zdecydowała się pominąć, gdyż takiego jakim się dla niej stał nie zamierzała szanować. Pominęła też siostrę i jej trzech synów, gdyż ta akurat była w podróży. Emilia, która od trzech lat była wdową, wyjechała do narzeczonego, a dzieci pierwszy raz zabrała z sobą, by móc mu je przedstawić.
Może to i lepiej, niech sobie życie układa – szepnęła do samej siebie, stawiając koszyk z chlebem na środek stołu.
Kto taki? – zapytał męski głos.
Clara wystraszyła się na tyle, że aż podskoczyła.
Emilia – odpowiedziała mężowi. – Nie sądziłam, że tak szybko wrócisz – dodała szybko, ale w pewnym momencie się zająknęła, bo coś w spojrzeniu Hadriana sprawiło, że nie czuła się bezpiecznie.
Pewnie ucieszyłabyś się, gdybym wcale nie wrócił. – Spojrzał znacząco na stół i zastawę.
A czego się spodziewałeś?! – lekko się uniosła i cały strach jakby gdzieś wyparował ogrzany gniewem i zadrą, która ciągle w niej tkwiła. – Oczekiwałeś, że po tym jak mnie uderzyłeś padnę ci do stóp lub że wszystko będzie po staremu?
Hadrian uśmiechnął się żałośnie, a potem jego mina sposępniała. Pociągnął nosem, a przewieszony przez rękę sweter odrzucił na zielony fotel. Podszedł do żony szybkim krokiem, chwycił za ramię i pchnął nie puszczając z taką siłą, że ta usiadła na kanapie.
Przerażona chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów i odwagi. Czuła jak w jej gardle wyrasta gula, która zapobiega wydobywaniu z siebie głosu. Na dodatek bolało ją prawe ramię, gdyż mąż chwycił za nie szczególnie mocno i nadal nie puszczał. Za moment poczuła też pieczenie na policzku.
A ty czego oczekiwałaś!? – ryknął na nią. – Że pójdziesz do mojego szefa i wymusisz na mnie przeprosiny!? Co ci w ogóle odbiło, by iść na skargę!?
Tym razem uderzenie jakie spadło na jej policzek było znacznie silniejsze, więc zapobiegawczo zakryła się przed kolejnym. To rozwścieczyło Hadriana jeszcze bardziej i to na tyle, że zacisnął dłoń w pięść. Zanim jednak wyprowadził cios, przyłożył nadgarstek do ust i zagryzł fałdę skóry. Tylko dzięki bólowi jaki poczuł otrzeźwiał z gniewu na tyle, by rozłożyć dłoń. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby bił żonę z pięści, to mógłby zrobić jej poważną krzywdę. Z otwartej ręki jednak sobie nie żałował i już po chwili zupełnie nie obchodziło go to czy uderzenia spadają na twarz, głowę, ręce czy brzuch i ramiona.
Clara nie pozostawała mu dłużna. Znalazła w sobie siłę, by kilka razy kopnąć go w brzuch, dopóki nie obezwładnił jej nóg swoim kolanem. Dosięgnęła też twarzy Hadriana paznokciami, mocno ją przy tym zadrapując, ale tym sprawiła jedynie, że lanie jakie otrzymywała przybrało na sile.
Zabijesz ją! – krzyknęła starsza kobieta i chwyciła męża wnuczki za ramię. Starała się go odciągnąć, ale doprowadziła jedynie do tego, że się wyprostował i przestał pochylać nad leżącą na kanapie żoną.
Nie wtrącaj się – syknął. – A ty może przypomnij sobie co przysięgałaś.
Też mi przysięgałeś – odpowiedziała Clara poprzez łzy, domyślając się, że Hadrianowi chodzi o przysięgę małżeńską. Poczuła jak słone smarki zmieszane z metalicznym posmakiem krwi wpadają jej do buzi.
Hadrian ponownie chciał się pochylić, nawet zaczynał się już zamierzać, ale starszej pani udało się wkroczyć dokładnie między niego a wnuczkę.
Uspokój się, na Boga! – krzyknęła na niego. – Co też za czort w ciebie wstąpił!? Przecież ty jej krzywdę zrobisz!
Mężczyzna szybko doszedł do wniosku, że ze starszą osobą nie wypada się szarpać i z nią przepychać, dlatego miał zamiar odpuścić, ale gdy tylko chciał to zrobić, to Clara krzyknęła niewyraźnie:
Zostaw go, niech zrobi, niech najlepiej zabije matkę dwójki swoich dzieci!
Zamknij się – polecił jej słabo, jakby już nie miał siły na wrzask.
Kawał gnoja jesteś – zdecydowała się powiedzieć, zmuszając samą siebie do tego, by brzmieć wyraźnie i zrozumiale.
Zamknij się, powiedziałem – powtórzył.
Oboje się uspokójcie. – Camila chwyciła Hadriana za obydwa ramiona i chciała go wypchnąć z pokoju, ale ten sobie na to nie pozwolił.
Zostaw mnie! – ryknął.
Kawał gnoja i skurwiela – oznajmiła Clara, dotykając zakrwawionej wargi. Czuła jak ta puchnie pod jej palcami.
Przestań go prowokować! – zwróciła wnuczce uwagę.
W tamtej chwili Alarcon poczuł złość i bezsilność, i obie były silniejsze niż kiedykolwiek. Zrozumiał, że nawet siłą i przemocą nie zapanuje nad żoną i nie pozbawi ją własnego zdania, nie sprawi, że spokornieje. To jednak nie przekonało go do tego by odpuścić. W głębi duszy cały czas się łudził, że mocniejszym laniem dałby radę przemówić jej do rozumu. Sięgnął więc dłońmi do skórzanego paska, który miał przy spodniach i zaczął go rozpinać.
Odsuń się – polecił i łypnął zdenerwowany spojrzeniem na babcie swojej żony.
Clara w tamtej chwili jakby czuła co się święci, więc niespodziewanie, co było zaskoczeniem dla niej samej, nabrała wody w usta i znowu nie była w stanie powiedzieć ani słowa. Patrzyła na szramy na twarzy Hadriana, które pozostały po jej paznokciach. Przyuważyła, że niektóre z nich lekko krwawią w kilku miejscach. Następnie zerknęła na pasek złożony w pół, który mocno ściskał w dłoni. Odsunęła się na tyle na ile pozwalało jej oparcie kanapy. Nie miała siły, by wstać i zacząć uciekać, ale w tamtej chwili niczego bardziej nie pragnęła.
Śmiesz się jeszcze ze mną wykłócać? – zapytał żonę. – Ty chyba nie wiesz co to znaczy dostać prawdziwy wpierdol – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Odwróć się albo przypierdolę tam gdzie trafię, a ty w końcu wyjdź i przestań się wtrącać – polecił zarówno Clarze jak i jej babci.
Nie wychodź. – Ruda złapała babkę za fragment spódnicy.
Camila westchnęła głośno, jakby była już zmęczona całą sytuacją.
Oboje się uspokójcie, dzieci. Nie można tak. Pozabijacie się nawzajem, przecie. Diabły jakie w was wstąpiły, czy co? – zapytała i ponownie chwyciła Hadriana za obydwa ramiona, by ten nie zrobił czegoś głupiego i znowu nie rzucił się na żonę. Zrezygnowała jednak z wypychania go z pokoju. Zamiast tego sięgnęła do paska, który mężczyzna trzymał w dłoni. – Odłóż to, synek, zanim naprawdę krzywdę jej zrobisz. Przecież ty ją zabijesz. To twoja żona jest, nie chcesz jej chyba zabić, prawda?
Alarcon poczuł jak jego oczy zachodzą łzami, a potem namacalna stała się też wilgoć na policzkach. Potrząsnął głową, co znaczyło tyle co nie” i zdecydował się odejść. Chciał odwrócić się na pięcie i w samotności wyjść z mieszkania, ale usłyszał tupanie małych nóżek, wciśniętych w dziecięce trzewiki, a następnie zgrzytnięcie klamki od drzwi wejściowych. Wsuwając pasek z powrotem do szlufek spodni, wyszedł córką naprzeciw.
Tatko? – zdziwiła się, ale też ucieszyła mała Aurora.
Dzień dobry, aniołku – powiedział do niej i przyklęknął na jedno kolano.
Amelia wykorzystała okazję i od razu przysiadła na tym drugim kolanie ojca.
Tobie też dzień dobry. – Musnął młodszą o dwie minuty córkę w policzek.
Mamy w domu kota? – zainteresowała rezolutnie Aurora. – Podrapał ci buzię.
Hadrian mimowolnie uśmiechnął się na wzmiankę o kocie, bo przypomniał sobie, że każdy mężczyzna w miasteczku, którego twarz, szyja lub ręce były podrapane właśnie kotem się wymawiał. W rzeczywistości nie było jednak żadnego mruczka, były za to żony i matki, ewentualnie córki.
Nie zdejmujcie butów ani pelerynek. Pójdziemy na spacer – oznajmił dziewczynkom.
My dopiero wróciliśmy ze spaceru. – Blondyneczka stojąca przed nim rozłożyła ręce w geście bezsilności, ale też w taki sposób, jakby chciała ojcu wyłożyć, że powiedział coś bardzo głupiego.
Wróciłyśmy – poprawił ją mimochodem. – To pójdziemy jeszcze raz, tym razem do ciastkarni po jakieś ciastko – zaproponował.
I po bezy dla mamy? – zapytała ucieszona czterolatka.
Tak, i po bezy dla mamy – odpowiedział z niezwykłym smutkiem w głosie.
To cudownie, to ja tak chcę! – wykrzyknęła, kręcąc się wkoło.
Granatowa polarowa pelerynka jaką miała na sobie zaczęła podnosić się do góry pod wpływem wiatru.
To idziemy – zadecydował i wstał, biorąc Amelię na ręce. Przed Aurorą otworzył drzwi. – Gaduła przodem – oznajmił i czekał aż dziewczynka zejdzie na pierwszy schodek niewysokiego progu, który mieli przed drzwiami. W ostatniej chwili zdjął jeszcze marynarkę z wieszaka, zdając sobie sprawę z tego, że na dworze jest zimniej niż przypuszczał.

* Na początku zacytowałem fragment piosenki: Anita Lipnicka – Diabeł i Bóg
* Tym razem na zdjęciu jest mała Aurora, ale równie dobrze można uznać ją za Amelię, bo w końcu dziewczynki są bliźniaczkami i to łudząco do siebie podobnymi