sobota, 24 grudnia 2016

Rozdział 2: Trup w chacie nad rzeką (część 3)


Kłamiąc kłam tak byś w kłamstwa wierzył sam
Prawdy choćby gram, a w oczach sól
Raniąc rań tak jak chirurg, a nie drań
W półuśpieniu, w znieczuleniu nieuchwytny ból...

Hadrian stał w kuchni i pochylony nad stołem, kroił ziemniaki w długie i wąskie słupki. Popijał przy tym piwo wprost z butelki. Kiedy wszystkie obrane ziemniaki były już skrojone, upewnił się czy olej na patelni jest rozgrzany. Wydawało mu się, że tak, więc wrzucił do niego pokrojone warzywa i w znudzeniu wpatrywał się w proces smażenia. Nie lubił gotować i tak naprawdę rzadko to robił. Nauczył się jednak dla dziewczynek i dla Clary, by miała możliwość pracowania i nie obciążania przy tym babci kolejnym obowiązkiem. Poniekąd żałował, że nie stać go na zatrudnienie służby. Do takich wygód nawykł w domu rodzinnym, ale... ale dokonał wyboru. Wolał poślubić kobietę, którą pokochał, niżeli zostać jednym z dziedziców rodzinnego majątku. Sprzeciwił się więc rodzicom, ożenił i zamieszkał w rodzinnym domu własnej żony, mając świadomość, że pewnie nigdy nie zarobi wystarczająco dużo, by powrócić na ten sam stopień hierarchii społecznej jaki zapewniło mu przyjście na świat w majętnej rodzinie.
Usmażone ziemniaki wyłowił za pomocą płytkiego sita, otrząsnął z nadmiaru tłuszczu i przerzucił do porcelanowej miski, w której zwykle jadał zupę. Była jednak na wierzchu i pod ręką, więc uznał, że do frytek również się nadaje. Ulubione danie doprawił solą, pieprzem i ususzoną zmieloną papryką. Zdecydował się jeszcze posypać je ziołami prowansalskimi i kiedy już miał wychodzić z kuchni, to przypomniał sobie o piwie. Dopił je do końca i pozostawiając butelkę na stole. Wyjął z szafki drugie piwo i uporał się z kapslem przy użyciu zębów. Wypluł zbędny przedmiot wprost do kosza na śmieci.
Zasiadł w salonie, ale nie przy dużym stole, którego nie dało się upchnąć w kuchni, a przy biurku dostawionym do samego parapetu. Zajął się jedzeniem, piciem i wgapianiem w puste, ciemne ulice miasteczka. Raz tylko zerknął na fortepian, przypominając sobie moment zdania ciosu i obraz żony leżącej na klawiszach. Ten żałosny dźwięk, zarówno samego uderzenia, jak i melodię, którą wygrał fortepian słyszał w uszach wciąż i od nowa, dosłownie tak, jakby wydarzenie miało miejsce przed paroma sekundami, a nie ponad godziną.
Wrzucił do ust kolejny kawałek ziemniaka. Ten był mocno usmażony i ociekający olejem, więc zaraz po jego zjedzeniu oblizał palce i chwycił za butelkę piwa, opróżniając ją niemal do połowy. Był skupiony na wykonywanych czynnościach, gdyż to pozwalało mu na niemyślenie o niczym innym. Miał jednak doskonały słuch, więc nie umknął mu odgłos kroków za plecami. Nie zamierzał jednak odzywać się pierwszy.
Hadrian? – rzekła Clara pytająco.
Nie odpowiedział. Wrzucił do buzi kolejną frytkę, a po niej kilka następnych. Te także popił alkoholem o naturalnej, chmielowej goryczce.
Ciężko się mówi do twoich pleców – rzuciła w beznamiętny sposób. Miała nadzieję, że to wywrze na nim jakieś wrażenie, że sprawi iż się odwróci.
Nie odwrócił się. Jadł i pił dalej. Podobnie jak wcześniej wpatrywał się w szybę i krajobraz za nią.
Jeśli uczyniłam coś czym cię uraziłam, jeśli w jakiś sposób ci zawiniłam, to wtedy osobiście cię przeproszę, ale... ale na chwilę obecną... ja nie wiem za co mnie uderzyłeś. – Podeszła bardzo blisko. Chwyciła za oparcie krzesła i przysiadła obok, opierając się o ścianę tuż przy oknie. – Powiesz mi o co chodzi? – dopytywała.
Oczy Alarcona się zaczerwieniły. Już wcześniej żyłki, które były oznaką zmęczenia i niewyspania pojawiły się na białkach, ale teraz było w nich coś co sprawiało wrażenie, jakby mężczyzna ledwie powstrzymywał się od płaczu.
Mam prawo wiedzieć co spowodowało twój gniew! – lekko się uniosła.
Nie masz już żadnych praw – rzucił chłodno, ale przy tym niezwykle cicho.
Bo ty tak powiedziałeś? – postanowiła dopytać.
Przyjrzała się uważnie jego profilowi, mocno zarysowanej, zaciśniętej szczęce i drgającemu policzkowi oraz podbródkowi. Wiedziała, że nie doczeka się odpowiedzi.
Spójrz na mnie! – wrzasnęła i szarpnęła za rękaw jego bordowej koszuli.
W tamtym momencie wstał z krzesła tak energicznie, jakby siedzenie go parzyło. Uderzył otwartą dłonią o blat biurka z taką siłą, że miska do połowy pełna frytek i butelka piwa podskoczyły.
Chcę tylko wiedzieć o co ci chodzi – wyjaśniła płaczliwie, starając się powstrzymać nagły przypływ szlochu. Wycofała się przy tym do tyłu, możliwie jak najdalej, jakby to miało ją uchronić w razie potrzeby.
Usiadł ponownie i siląc się o opanowanie oraz spokój powrócił do konsumpcji. Przez jakiś czas milczał, ale potem rzekł stanowczo:
Zniknij mi z oczu.
A więc po prostu się wyżyłeś, tak? – zapytała, wstając z miejsca. – Daj mi powód, dla którego pierwszy raz podniosłeś na mnie rękę, bo jeśli nie było powodu, to nie licz, że ujdzie ci to płazem. Nie masz prawa mnie bić. Może inne kobiety sobie pozwalają. Ja nie pozwolę.
I co zrobisz? – wymsknęło mu się z czystej ciekawości. Potem objął gwint butelki ustami i pociągnął spory łyk. Rzucił żonie wyzywające spojrzenie.
To co powinna każda kobieta w takiej sytuacji. Pójdę na policję.
Wyśmiał ją.
Drzwi szeroko otwarte – oznajmił. – Jak chcesz możesz złożyć zeznania tutaj.
Pójdę prosto do twojego szefa – zagroziła i wróciła do pokoju córek, mając w planach spędzić tam resztę nocy.

Hadrian dokończył jedzenie i jak gdyby nigdy nic opuścił dom w celu zakupienia kolejnych butelek piwa. Co prawda sklepy w godzinach nocnych były nieczynne, ale bardzo dobrze znał cukiernika i jego syna, który prowadził jedyny sklep w miasteczku. Postanowił zabrać ze sobą psa. Przy Szogunie czuł się nawet bezpieczniej niż, gdy posiadał przy sobie kaburę z bronią i pełny magazynek naboi.
Państwo Alarcon i wszyscy domownicy rzadko wychodzili głównym wyjściem. To zwykle strzeżone było przez pokaźnych rozmiarów wilczura, poza tym zdawało się być okrężną drogą do centrum. Korzystali więc z tylnego wyjścia i przez to nikt wcześniej nie zauważył anonimowej wiadomości pozostawionej przez dwóch chłopców.
Hadrian dojrzał białą, pomiętą kartkę. Schylił się po nią, rozwinął, przeczytał i postanowił osobiście i samodzielnie sprawdzić czy czasami nie jest to jakiś żart niesfornych urwisów. Szczególnie zniesmaczyły go ortograficzne błędy, które nie sprawiały, że wziął ową informację na poważnie, ale by mieć całkiem czyste sumienie postanowił oprzeć sytuację na w razie czego i przezorny zawsze ubezpieczony. W ten sposób Hadrian Alarcon dotarł na miejsce zbrodni i nim ruszył na komisariat w celu powiadomienia o swoim znalezisku kolegów z pracy, to najpierw sprawdził puls denatki, choć tak naprawdę nie musiał tego robić, bo była bardzo zimna, odniósł nawet wrażenie, że lodowata, poza tym w powietrzu unosił się swąd początku rozkładu i noga kobiety była naruszona przez jakieś dzikie zwierze.
Brunet zmarszczył czoło i podnosząc się z kucek wyjął chusteczkę z kieszeni granatowego swetra. Przyłożył ją do ust i nosa, chcąc choć na krótki moment poczuć inny zapach niż ten odurzający smród. Zawsze był wrażliwy na zapachy. Jako dziecko pierwszy wiedział, gdy służba piekła placek, ale też robiło mu się niedobrze, gdy poczuł choć mizerny swąd spalenizny owego wypieku. Teraz też było mu niedobrze, na dodatek kręciło mu się w głowie, ale był już dorosły, musiał więc zacisnąć zęby i jakoś sobie z tym poradzić. W jego zawodzie zbytnie rozczulanie się nad innymi, ale też nad samym sobą, było nie do pomyślenia i zupełnie nie wchodziło w grę.
No to mamy trupa w miasteczku – powiedział sam do siebie, powoli zmierzając w stronę policyjnego komisariatu.

Po około godzinie miejsce zbrodni zostało zabezpieczone, fotograf wykonał zdjęcia pozycji w jakiej pozostawiono zwłoki, ale też zdjęcie chaty i wszystkiego co dookoła.
Jak umarła? – spytał Hadrian koronera. – Od tej rany? – wskazał palcem na dziurę w okolicy żeber.
Nie wiem tego na pewno.
A kiedy będziesz wiedział na pewno? – dopytywał wysokiego i szczupłego bruneta.
Daj mi dzień, góra dwa – odparł.
Proszę, masz kilka godzin. – Wstał z kucek i poszedł w stronę drzewa, o które opierał się jego partner.
Julio nawet nie spostrzegł, że ktoś koło niego stanął. Zajęty był spalaniem papierosa i czynił to w dużym skupieniu, starając się przy tym nie myśleć. Pierwszy raz na własne oczy widział coś takiego i tak naprawdę ukończona szkoła i te pół roku pracy w zawodzie, nie były w stanie przygotować go na tak makabryczny widok.
Poczęstuj mnie – polecił Alarcon. – Wyszedłem z domu bez paczki – dodał wyjaśniająco.
Już po chwili obejmował papierosa ustami i odpalał za pomocą zapałki, których całe opakowanie użyczył mu kolega. Zaciągnął się i przez chwilę poczuł odprężenie, pomimo że ani okoliczności, ani miejsce nie należały do stosownych, by wspierać takie odczucia.
Pewnie zabił ją jakiś przejezdny i tutaj pozostawił zwłoki – stwierdził uspokajająco. Tak naprawdę nie chciał dodawać tym otuchy Julio, ale samego siebie przekonać, że w miasteczku nie ma żadnego niebezpieczeństwa, i że nic nie grozi Clarze ani dziewczynkom, że jego mała rodzina może czuć się tutaj bezpieczna jak do tej pory.
A jeśli nie? – spytał wypstrykując niedopałek możliwie jak najdalej.
Co jeśli nie?
Jeśli to tu ją zabito, a nie pozostawiono? Krew o tym właśnie świadczy.
To nadal mógł to zrobić przejezdny! – uniósł się.
A jeśli nie zrobił tego przejezdny!? Wiesz co to wtedy znaczy!?
Tak! – ryknął. – Znaczy, że w miasteczku mamy mordercę. Tylko póki co sam nie chcę o tym myśleć – dodał i przeczesał włosy, zaczesując do tyłu dwa niesforne kosmyki, które opadały mu na czoło.

Pedro Rivera pomimo tego, że wciąż odczuwał niemiłosierny ból głowy, a przy tym mocne jej zawroty, zdecydował się na zwleczenie z łóżka i przygotowanie do wyjścia z domu. Chciał stawić się w pracy, pomimo że jego matka załatwiła z dyrektorem, by nie musiał do niej przychodzić przez kilka dni. Jelitówka, to choroba, która zapewniała co najmniej tydzień wolnego, ale on w dziwny sposób nie chciał wykorzystywać tego kłamstwa na swoją większą korzyść, niż ta, która była konieczna.
Tak naprawdę Pedro martwił się o Alicie, o to, że kobieta nawet się do niego nie odezwała, nie odwiedziła... zupełnie tak jakby nie istniał, a przecież zwykle widywali się codziennie.
Powiedziałaś jej coś? – dopytywał, stając w kuchni.
Jego matka właśnie szykowała kanapki. Chwycił więc za jedną i nawet nie zdążył dotknąć nią ust, a już dostał po łapach.
To dla mnie – oznajmiła kobieta. – Pijusowi nie będę usługiwała – dodała.
Zrobił niezadowoloną, a nawet lekko zawiedzioną minę i odwrócił się do blatu, by zabrać z niej kubek z kawą.
Kawy też się nie waż ruszać, jest moja. Ty sam sobie możesz przygotować śniadanie. – Przełożyła kanapki na talerz, następnie na drewnianą tackę i wymaszerowała z niewielkiego pomieszczenia. Wróciła się jeszcze po kubek z gorącym napojem i postanowiła zacząć traktować syna dokładnie w taki sposób, jakby był niczym więcej jak tylko powietrzem.
Mówiłaś coś Alici? – dopytywał, zapinając guziki białej koszuli.
Nie doczekał się odpowiedzi więc wszedł do pokoju matki i powtórzył pytanie, tym razem zakładając szelki na szerokie ramiona.
Nie musiałam nic mówić. Sama się domyśliła. A teraz już idź do tej pracy i zejdź mi z oczu. – Spojrzała na syna z niekrytą odrazą i powróciła do jedzenia dopiero, gdy opuścił pokój.

Dzień w pracy dla Pedro wcale nie zapowiadał się dobrze. Z Alicią spotkał się już na korytarzu, ale ta nie wyraziła ochoty, by zamienić z nim chociażby jedno słówko. Na dodatek ledwie zjawił się w pokoju nauczycielskim, a został poproszony przez koleżankę z pracy, by przyniósł jej podręczniki do historii z biblioteki.
Masz więcej siły, mnie się nie chce tego dźwigać – usprawiedliwiła tym sposobem fakt, że wysyła tam właśnie jego.
Rivera unikał wizyt w bibliotece jak tylko mógł. Z resztą Clara w podobny sposób unikała jego, ale tym razem wiedział, że i tak musiał się z nią zobaczyć. W końcu to ona kryła jego tyłek, gdy nawalił na całej linii i po prostu nie przyszedł do pracy. Zdecydował się więc wykorzystać ostatnie pół godziny przed zajęciami i odwiedzić cukiernie. Zakupił ulubione bezy Rudej, którą kiedyś, dawno temu, nazywał Czarną, przez kolor włosów na jaki je farbowała.
Wszedł do pomieszczenia, które pachniało starymi książkami i mocną, pomarańczową herbatą z dodatkiem cynamonu. Zrobiło mu się cieplej na sercu, podobnie zresztą, gdy wspomniał czekoladę na gorąco z laską wanilii, którą Clara niegdyś przygotowywała dla niego.
Cześć – przywitał się i stanął przy ladzie.
Jednym słowem zmusił ją, by się odwróciła, gdyż wcześniej stała przy oknie i obserwowała zza białej, koronkowej firanki dzieci grające w piłkę i wyginające się na trzepaku.
Clara odwracając się, od razu zdjęła ciemne okulary, które były modne w poprzednim sezonie letnim i odpowiedziała Pedro na jego przywitanie.
Ten nie ukrywał swojego zdziwienia, nawet lekko rozchylił usta.
Chciałem ci podziękować za to, że... że... Sama wiesz za co?
Za to, że dyrektor opierdolił mnie za to, że tak późno powiedziałam mu o tym, że nie przyjdziesz do pracy?
Właśnie za to – odpowiedział ze spuszczoną głową, drapiąc się przy tym po potylicy. Wyglądał przez to jak mały, niesforny i nieporadny chłopczyk.
Drobiazg, Pedro.
Uśmiechnęła się od ucha do ucha, a on, choć nie chciał, to i tak zaczął lustrować zasinienie w okolicy jej oka i policzka.
Co mi przyniosłeś? – Sięgnęła po pakunek i gdy tylko do niego zajrzała, to zdawała się rozpromienić znacznie bardziej. – Moje ulubione bezy – naumyślnie przeciągnęła ostatni wyraz. – Znaj moją dobroć, jedną cię poczęstuję – oznajmiła żartobliwie i wysunęła tytkę z zawartością wprost pod jego nos.
Dziękuję. – Poczęstował się jedną, a potem poczuł, że nie wytrzyma i że koniecznie musi się o coś zapytać. – Z góry przepraszam, jeśli nie chcesz o tym mówić, ale co ci się stało? – Wskazał palcem na lewą stronę jej twarzy.
A więc zauważyłeś? – Wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby, tak mocno, że aż świsnęło. – Hadrianowi odbiło – odpowiedziała wprost, czym wprawiła mężczyznę w osłupienie i oniemienie. – Co się tak gapisz, jak na księdza głoszącego tureckie kazanie?
Pedro potrząsnął głową.
Nie, nie, tylko... nawet się nie spodziewałem – odpowiedział i mocno przy tym zagestykulował jedną dłonią.
Szczerze, to ja też się nie spodziewałam, ale jak widać, życie jest nieprzewidywalne i zawsze można je związać z totalnym dupkiem nawet o tym nie wiedząc.
Już zapomniałem jaka potrafisz być bezpośrednia – powiedział bardziej dla zmiany tematu, niż dla chęci pociągnięcia go.
Bezpośrednia to ja dopiero będę po pracy, gdy zawitam na komisariat.
Idziesz z nim to wyjaśnić? – upewniał się, jednocześnie przeczuwając, że Clara miała coś zupełnie odmiennego na myśli.
Z nim? Oszalałeś? Z jego szefem.
Może stracić pracę – uświadomił jej Rivera.
To znajdzie inną – odparła stanowczo.
Clara... nie zrozum mnie źle, ale takie coś powinno się wyjaśniać w czterech ścianach.
Gdyby jeszcze on chciał mi cokolwiek wyjaśnić, to uwierz, wyjaśniałabym, ale z nim się nie da. Czuję się dokładnie tak, jakby nagle do mojego domu wprowadził się obcy mężczyzna i zabrał mi tego mojego. Nie zrozumiesz tego – stwierdziła, widząc jego zakłopotanie i to jak szmera się po policzku.
Pewnie nie – przytaknął jej. – Dla własnego dobra nawet nie będę próbował, ale pójście donieść na męża do jego miejsca pracy to ostatnia głupota. Ja bym się za takie coś wkurzył.
Zacznijmy od tego, że ty nie podniósłbyś ręki na kobietę.
No nie – przyznał jej rację. – Tak właściwie to ja przyszedłem tutaj po podręczniki do historii. Marcela mnie o nie prosiła.
A mnie prosił dyrektor, bym tylko gdy cię zobaczę, powiedziała, że masz stawić się u niego w gabinecie.
Cholera – zaklął.
Tak, właśnie tak, będzie opierdol.

Arturo Bosca pochylał się nad materiałem w kwiaty i wykrawał z niego spódnice, którą zamówiła starsza, pulchna kobieta. Pracownicy salonu krawieckiego jak zwykle mieli pełne ręce roboty, więc był zmuszony sam, pomimo że był szefem, zakasać rękawy i brać się do pracy. Obwiązał więc wstążką podwinięty nad łokieć rękaw, by ten mu nie opadał i nie przeszkadzał przy odrysowywaniu kredą odliczonych centymetrów.
Witam panie Bosca – usłyszał za swoimi plecami.
Odwrócił się powoli, nieśpiesznie, choć kobieta miała tak młody i melodyjny głos, że odczuwał dziwną potrzebę ujrzenia jej natychmiast, choćby po to, by się upewnić do kogo ten głos należy. Miał przeczucie, że już gdzieś go słyszał, i że było to całkiem niedawno.
Pani... lekarz – szepnął.
Alarcon. Margot Alarcon – przedstawiła się i wyciągnęła dłoń w jego kierunku.
Szybko ją ujął, nawet pocałował wierzch.
Przepraszam, wczoraj musiałem niedosłyszeć nazwiska. To zbieg okoliczności czy jest pani rodziną Hadriana i Doriana?
To moi bracia – odpowiedziała drobna brunetka, której uśmiech był niezwykle promienny, a zęby duże i białe. – Dopiero wróciłam do miasteczka po studiach i odbytym stażu. To dlatego wcześniej się nie spotkaliśmy – dodała.
Zapewne, bo takiej kobiety nie umiałbym zapomnieć – skomplementował.
A więc to prawda co o panu mówią.
A co o mnie mówią?
Kobiety głoszą, że gdy ma się zły dzień, chandrę, to wystarczy udać się do zakładu krawieckiego. Ponoć tu szybciej poprawi się nastrój niżeli nawet w zakładzie fryzjerskim.
Liczę na to, że za tą opinią stoją moje prace, ubrania, a nie...
Pan? – dopytywała, wchodząc mu tym sposobem w zdanie. – Proszę nie być skromnym. Fałszywa skromność to jedna z gorszych cech. Kobiety przychodzą tu dla pana i wciąż zamawiają nowe suknie, choć nie są im one w zupełności potrzebne. Jak widać, dużo się od nich nie różnię. – Zsunęła torebkę z ramienia i wyjęła z niej zwinięty na kilka części materiał o malinowym kolorze. – Chciałabym, by sukienka była prosta, skromna, ale odznaczała się pewną nieprzeniknioną subtelnością. Ma być zwyczajna, a jednak wyjątkowa – zaczęła składać zamówienie.
Arturo stał z materiałem, który przekazała mu na dłonie i z oniemieniem wpatrywał się w jego barwę. W jego oczach, na krótki moment, zawitały łzy. Szybko jednak je ukrył i odłożył materiał za siebie, jakby nie mógł znieść jego delikatnego dotyku, jego koloru.
Czy coś się stało, panie Bosca? – zapytała Margot, zauważając nagłą zmianę w krawcu.
Nie, nic. – Pokręcił głową i starał się zmazać wcześniejsze wrażenie. – Po prostu, mam ostatnio dużo pracy. Choćby to zlecenie dla pani brata...
Odmówi mi pan? – powiedziała to w taki sposób, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że żadnej odmowy nie przyjmie.
Nie, skąd? Oczywiście, że nie, tylko czas oczekiwania...
Poczekam ile będzie trzeba – ponownie weszła mu w zdanie. – Ile będę panu należna?
Arturo przez chwilę się zastanowił. Miał już przejść do pobierania wymiarów kobiety i zapisać je kredą na materiale, który od niej otrzymał, ale nagle poczuł, że musi zapytać o coś jeszcze.
Ten materiał, gdzie go pani zakupiła?
Pochodzi z Francji. Robi wrażenie, prawda?
Prawda – przytaknął jej. – Potrzebowałbym taki sam.
Nie ma mowy. Nie sprowadzę dla pana hurtowej ilości, bo wtedy moja suknie straciłaby na wyjątkowości. Wszystkie kobiety w miasteczku nagle miałyby podobną.
Nikt nie mówił o hurtowej ilości, pani Alarcon. Myślałem tylko o mojej żonie.
Jest pan żonaty? – zdziwiła się, a po chwili uderzyła samą siebie otwartą ręką w czoło. – A no tak, przecież ma pan syna. Całkiem wyleciało mi z głowy.
Niech się pani nie martwi. Co drugiej kobiecie wylatuje to z głowy. Zupełnie nie wiem czemu, przecież ja nawet nie zachowuję się jak kawaler.
A jak zachowuje się kawaler?
Jak załatwi mi pani materiał, to może nawet pani pokaże. – Uśmiechnął się w sposób tak uwodzicielski, że z trudem, ale w końcu udało jej się oderwać od niego oczy.
To już zakrawało o flirt, panie Bosca. – Teatralnie pogroziła mu palcem.
Złapał za niego i szepnął:
Arturo, dobrze?
Arturo?
Tak, przejdźmy na ty – zaproponował.
W takim razie Margot.
Jak będzie z materiałem?
Co tak panu... przepraszam. Co tak tobie zależy?
Powiedzmy, że w moim życiu miał pewne mocne znaczenie.
Znaczenie?
Tak. Obiecałem żonie, że nigdy nie zabraknie jej sukienek, że będzie miała każdą jaką tylko sobie wymarzy, ale przez tyle lat nie byłem w stanie jej dać tej pierwsze upragnionej, tej od której wszystko się zaczęło.
Państwa małżeństwo zaczęło się od sukienki?
Poniekąd tak – powiedział cicho. Chwycił za centymetr krawiecki i oznajmił, że jest zmuszony zmierzyć ją osobiście, jeśli sukienka ma pasować idealnie.

Sylvia Bosca od pewnego czasu nie czuła się szczęśliwa. Dostrzegała zmiany jakie zaszły Arturo. Jej mąż co prawda nigdy nie był szczególnie wylewny w uczuciach, a komplementy na temat wyglądu czynił z rzadka, ot święta. Pomimo tego zawsze starała się dobrze wyglądać. Oczywiście robiła to dla niego, a nie dla samej siebie. Niezaniedbanie się przy takiej ilości dzieci i licznych obowiązkach domowych wymagało nie lada wysiłku, ale nawet najdoskonalszym makijażem nie była w stanie zakryć codziennego zmęczenia, pewnego rozdrażnienia i nieszczęścia dostrzegalnego głęboko w źrenicach.
Blondynka miała dość samotności, bo pomimo tak licznej rodziny ona czuła się niezwykle samotną osobą. Dzieci nie były dobrymi kompanami do dorosłych rozmów, a jakiekolwiek wyjście wiązało się zabraniem młodszych z sobą lub chwilowym pozostawieniem ich pod opieką starszych. Gdzieś w tym wszystkim najbardziej brakowało jej Arturo, którego praca i ciągła nieobecność spowodowały, że jedyne porozumienie sięgało ich dopiero w późnych godzinach nocnych i miało miejsce w łóżku.
Czemu nie jesz, mamo? – zmartwił się Jacopo, zauważając, że matka jedynie dłubie widelcem w talerzu i co jakiś czas przywołuje rozbieganego Matteo do siebie, by choć odrobinkę ziemniaków z sosem i gotowanym mięsem wylądowało w jego buzi.
Nie jestem głodna – odpowiedziała zgodnie z prawdą i wysiliła się, by wykrzywić usta w coś co pierwotnie miało przypominać uśmiech.
Ja za to jestem głodny za dwoje. Muszę się teraz dobrze odżywiać, by szybko wrócić do zdrowia. Tak powiedziała pani lekarz – wygłosił swoją egocentryczną mowę Antonio, a potem zaczął nabierać jeszcze większe porcje na widelec i szybciej przeżuwać.
Jedz, jak będzie trzeba to ci dołożę – zapewniła go Sylvia i ponownie krzyknęła na Matteo, by na moment przyszedł.
Jus nie! – odpowiedział czterolatek. – Jus nie głodny – dodał, wspinając się na kanapę, a kiedy już mu się to udało, to zaczął wchodzić wyżej, na górę oparcia.
Sylvia przewróciła oczami i wstała z miejsca, by podejść do syna i ściągnąć go na podłogę, w obawie, że ten jeszcze wywinie orła i rozbije sobie głowę.
Chętnie zjem jego porcję – zapewnił Antonio i zabrał talerz, w którym wcześniej dłubała widelcem matka. W ten sposób zamienił swój pusty, na cudzy pełny. Uśmiechnął się do Jacopo i poruszył znacząco brwiami.
Czego znowu chcesz? – zapytał dwunastolatek.
A ja coś mam – pochwalił się. – Ciekawe ile za to dostanę znaczków od Marcosa. Jak będę miał całą kolekcję, to sprzedam ją temu siwemu panu, co mieszka na drugim piętrze, tam gdzie pan Rivera. Ten pan zbiera tylko całe kolekcje.
Co masz?
Nie powiem – odpowiedział melodyjnie, niemal to wyśpiewując. – Nie powiem, nie powiem! – wykrzyknął i aż z radości podskoczył na krześle. – Tylko Marcosowi powiem – dodał i wtedy przez przypadek potrącił łokciem szklankę do połowy pełną kompotu. – O oł!
Nie o oł, tylko to zetrzyj! – krzyknęła do niego matka. Wstała i podeszła do łóżeczka, by wziąć właśnie rozbudzającą się Clarę na ręce. Chciała oszczędzić dziewczynce rozpłakania się.
Czemu ja muszę ścierać sam, a tata jak coś potrąci to zawsze ktoś za niego wyciera? – interesował się dziesięciolatek, marudząc przy tym co niemiara. – Za tatę wycierasz! – zarzucił matce i mokrą ścierkę, którą najpierw wytarł podłogę, a następnie stół, wrzucił do zlewozmywaka, wprost na stertę brudnych naczyń.
Arturo jest moim mężem. Ty tylko synem – udzieliła mu odpowiedzi, która w jej mniemaniu miała wszystko wyjaśnić.
Poniekąd miała rację, bo Antonio taka odpowiedź całkowicie wystarczyła. W myślach uznał, że już się nie może doczekać aż będzie na tyle duży, by mieć żonę. Potem wyjawił to na głos, mówiąc do brata, że taka żona, to by po nim sprzątała wszystko, nawet zabawki.
Jacopo miał na ten temat jednak zupełnie inne zdanie. Był starszy, więcej rozumiał, ponadto od dziecka cechowała go mocno rozwinięta empatia. Uznał więc:
Jesteś egoistą, tak samo jak nasz ojciec!
Jestem kim? – zmarszczył nosek i obserwował jak jego brat pod wpływem wielkiego zdenerwowania wstaje od stołu i zasuwa za sobą krzesło.
Jacopo chciał już uciec do pokoju i zająć się odrabianiem pracy domowej, a potem pójść jeszcze na moment pod okno Caroliny, by zawołać ją do wspólnej zabawy, ale głos matki skutecznie zatrzymał go w miejscu.
Naczynia, Jacopo, same się po tobie do zlewu nie włożą. I nawet nie myśl, że jak zjadłeś, to gdziekolwiek pójdziesz, bo jeszcze znowu gdzieś zaginiesz, a ja nie mam głowy do kolejnych zmartwień.
Chłopiec zawrócił więc i chwycił oburącz za talerz, na którym wcześniej ułożył szklankę i sztućce. Podszedł do zlewu i chwilę zastanawiał się nad tym czy po prostu odłożyć to wszystko spokojnie i delikatnie, czy okazać jakieś emocje. Zdecydował się na okazanie emocji. Rzucił więc naczyniami z taką siłą, że talerz pękł na trzy części, a szklanka posypała się w drobny mak.
Antonio wystraszył się trzasku i szeroko otworzył oczy. Od krzyknięcia jednak się powstrzymał, zatykając oburącz usta. W milczeniu obserwował co zdarzy się dalej. Przeczuwał, że będzie dym i gdy zobaczył matkę i jej zagniewany wyraz twarzy był już pewien, że jego przeczucia okażą się być całkiem trafione.
Sylvia straciła panowanie nad sobą. Zaczęła krzyczeć, mówiąc, że ma dość i że zachowują się nie tylko jak stado baranów, ale też przy okazji jak zupełnie niewychowane bachory.
Ja nic nie zrobiłem! – przerwał jej Antonio. Zbulwersowany aż wstał z miejsca i stanął przed matką z gniewem wypisanym na twarzy.
Ta jednak go nie słuchała i krzyczała dalej.
Głupia jesteś! – wykrzyknął i nie chcąc dalej oglądać własnej rodzicielki zdecydował się ją wyminąć, przy okazji popychając i uciec przed siebie, byle dalej od tego domu i tych ludzi.
Antonio! – wrzasnęła za nim Sylvia. – Antonio, wróć się w tej chwili!
Chłopiec jednak wcale nie miał zamiaru wracać. Trzasnęły za nim drzwi.
Przypilnuj Clarę – poleciła i wcisnęła córkę na ręce Jacopo.
Mała rozpłakała się wystraszona nerwową atmosferą, ale Sylvia nie miała czasu się nią przejmować. W klapkach wybiegła za dziesięcioletnim synem i zatrzymała go przed samą furtką. Udało jej się to tylko dzięki temu, że chłopiec przez doznany uraz kostki nie biegał tak szybko jak zazwyczaj.

* Na początku zacytowałem fragment piosenki: Grażyna Łobaszewska – Ślady na wodzie
* Na zdjęciu powyżej przedstawiona została Sylvia

środa, 21 grudnia 2016

Rozdział 2: Trup w chacie nad rzeką (część 2)


Kłamiąc kłam tak byś w kłamstwa wierzył sam
Prawdy choćby gram, a w oczach sól
Raniąc rań tak jak chirurg, a nie drań
W półuśpieniu, w znieczuleniu nieuchwytny ból...

Hadrian wziął małego Bosca na kolana i polecił mu, by ten przytrzymał się oburącz kierownicy. Następnie nakazał kręcić w jedną ze stron, dzięki czemu udało im się wejść w zakręt. Co prawda nie był to płynny skręt, ale Alarcon pochwalił Antonio, że jak na pierwszy raz to było całkiem nieźle.
Jak będę duży, to też będę miał taki automobil – stwierdził chłopiec z rozmarzonym wzrokiem i nagle zorientował się, że są już pod zakładem krawieckim należącym do jego ojca. Przełknął nerwowo ślinę i pobladł na dziecięcej twarzyczce.
Co się stało? Gorzej się poczułeś? – zainteresował się brunet i choć nie chciał gasić silnika, tylko od razu odjechać i powrócić do miejsca pracy, to zdecydował się towarzyszyć chłopcu. – Odprowadzę cię – zaproponował.
Nic mi nie jest. Dobrze się czuję – odpowiedział z lekkim opóźnieniem ciemny blondynek i samodzielnie sięgnął do klamki, by wysiąść drzwiami od strony pasażera.

Zakład krawiecki Arturo Bosca znajdował się niemal w centrum miasteczka. Cechowała go wielka witryna wystawowa, która przyciągała wzrok ją mijających. Nawet Hadrian, choć nie znał się na patałaszkach i nie lubił się stroić, przystanął i chwilę obserwował wystrojone odświętnie manekiny. W końcu otworzył drzwi i puścił Antonio przodem.
Tata pewnie jest w gabinecie – oznajmił dziesięciolatek.
Hadrian poczuł się jak słoń w składzie porcelany. Wszędzie było pełno wieszaków, materiałów, szpilek i nożyc krawieckich. Było też dużo pań, które się do niego uśmiechały i w tym momencie bycie słoniem w składzie porcelany przestało mu przeszkadzać, bo choć nigdy nie należał do bawidamków i obecność dużej ilości kobiet go niezmiernie krępowała, to mimo wszystko potrafił odczuwać w tym przyjemność.
Szukam Arturo Bosca – powiedział do wysokiej i chudej blondynki. Położył dłonie na ramionach małego Antonio i czekał na odpowiedź.
Arturo? – zdziwiła się.
Przytaknął samym ruchem głowy.
Policja do szefa? – szepnęła jakby sama do siebie. – Znowu coś zmalowałeś – zwróciła się do chłopca i trąciła go przy tym pieszczotliwie w nos, a potem rozczochrała jego ciemne blond włoski. – Szef jest w gabinecie z telefonem.
Gdzie ten gabinet? – spytał szybko Alarcon, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie ma za dużo czasu. Wyrwał się jedynie na krótką chwilę, wymawiając zjedzeniem ciepłego posiłku, bo chciał odwiedzić cukiernie i dostarczyć żonie do pracy ulubiony z przysmaków, czyli puszyste, białe bezy.
Na końcu korytarza, ale ja pójdę...
Nie trzeba – przerwał jej stanowczo, po czym ruszył na przód.
Antonio poczłapał za nim, po drodze dotykając lepkimi paluchami wszystko co tylko było w zasięgu jego wzroku. Dopiero wtedy dziesięciolatek zauważył jak jego paluszki się kleją od wcześniej zjedzonej słodkości. Zdecydował się coś na to zaradzić. Rozejrzał się więc czy nikt nie patrzy, a potem napluł na jedną dłoń, otarł ją o drugą, dokładnie w taki sposób jakby je mył, po czym wytarł w jeden z pobliskich materiałów.
Już czyste – oznajmił cichutko samemu sobie. Był z siebie wtedy niezmiernie dumny. Rozejrzał się dookoła zważywszy na to, że gdzieś zagubił pana policjanta, a gdy w końcu go dostrzegł to przyspieszył kroku.
Hadrian właśnie łapał za klamkę i otwierał drzwi gabinetu wspomnianego przez pracownicę zakładu krawieckiego. Wszedł bez robienia ceremonii, a więc i bez zapukania. Szybko tego pożałował, bo kiedy otworzył drzwi na oścież, to zobaczył krawca, trzymającego dłonie na pośladkach młodej brunetki.
Dziewczyna zdając sobie sprawę, że ktoś wtargnął do gabinetu, szybko odskoczyła od mężczyzny, a on sam zdecydował się na okazanie zdenerwowania, głośnym:
Czego!?
Hadrian obserwował jak dziewczę poprawia bluzeczkę, ciągnąc ją w dół, by ta zakryła brzuch, a wcześniej jędrny, młody biust, skryty za białym, bawełnianym stanikiem.
Co robiłeś, tato? – zapytał nagle dziecięcy głosik. Chłopiec przecisnął się między futryną a policjantem i stanął dokładnie naprzeciw ojca.
W tym właśnie momencie szatyn się zmieszał i poczuł co najmniej głupio, z pewnością nieswojo.
Zdejmowałem pomiary – odpowiedział.
Hadrian jawnie go wydrwił i zareagował mocną agresją, choć nie okazał jej ani krzykiem, ani pięściami.
I mówi to ojciec czwórki dzieci – wytknął.
Nie twój interes!
Mój, bo z mojej żony też zdejmujesz pomiary po godzinach!
Powiedziała ci? – Arturo zaskoczony wpatrywał się w bruneta, a potem skupił całą swoją uwagę na synu. – Co ty tu robisz?
Skręcił kostkę. Zajmij się więc może lepiej dzieckiem, zamiast kochanicami. – Zdenerwowany Alarcon odwrócił się na pięcie i skierował do wyjścia.
Luna natomiast zupełnie nie wiedziała jak ma się zachować, więc kiedy Arturo przykucnął przy chłopcu, to zdecydowała się zabrać głos.
To twój syn? – zapytała. – Ty pewnie jesteś Antonio, prawda? – dopytywała dalej.
Być może – odpowiedział zadziornie dziesięciolatek i wpatrywał się groźnym wzrokiem w koleżankę ojca, mocno przy tym marszcząc czoło.
Uroczy – oznajmiła. – Bardzo do ciebie podobny. – Przyłożyła dłoń do policzka dziecka, by o niego pieszczotliwie potrzeć, ale Antonio zareagował niemal natychmiast.
Odsunął się, ale jakby to mu nie wystarczyło, więc zdecydował się jeszcze smagnąć kobietę w dłoń, na tyle siarczyście, że ta aż syknęła i przyłożyła ją do ust.
Nie lubię ciebie! – krzyknął.
Uspokój się! – ryknął na niego ojciec, po czym klepnął w tył jednego uda. – Coś ty zrobił w tę nogę?
Spadłem – odpowiedział płaczliwie.
Pójdziemy do lekarza. Na szczęście to niedaleko. Dasz radę iść czy cię ponieść?
Ponieść – zadecydował, a gdy tylko Arturo wziął go na ręce, to patrząc przez jego ramię wytknął język w stronę Luny, oczywiście czyniąc to w taki sposób, by ojciec nie mógł tego zobaczyć. – Nie chcę byś zdejmował w taki sposób pomiary z innych pań niż mamusia – szepnął tacie na ucho.
Czasami to jest coś co czyni mężczyzną, synu – skwitował cicho, a potem zaczął informować jedną z kobiet, że on wychodzi i nie będzie go dłuższy czas, gdyż musi zabrać syna do lekarza, a potem dostarczyć go jeszcze do domu.
Powinieneś też kupić taki automobil jak ma pan policjant. Wtedy byłoby szybciej i o ile wygodniej.
Przestań się mądrzyć, Antonio. Jak mi dasz na taki automobil pieniążki, to go zakupię.
Dobrze, ale wtedy będziesz mnie, tato, musiał wszędzie wozić. Zupełnie tak jakbyś był moim szoferem. Kupię ci nawet taką specjalną czapeczkę.
Dobrze, ale powiedz mi skąd ty weźmiesz tyle pieniędzy, by kupić samochód?
Sprzedam coś co jest bardzo wartościowe. Ostatnio to znalazłem – pochwalił się i uśmiechnął od ucha do ucha.
Dobrze – przytaknął mu ojciec, nawet nie zastanawiając się dłużej nad znaleziskiem syna.

Hadrian natomiast powrócił do pracy i do papierkowe roboty. W miasteczku nie działo się za wiele, więc jego obowiązki polegały głównie na pilnowaniu porządku, przejściu się po mieście, szukaniu zagubionych przedmiotów, które zdaniem ich starszych właścicieli z zanikami pamięci, zostały z pewnością skradzione. Tak wyglądała jego praca niemal każdego dnia. Przerywana była jednak zabawą w zawody, czyli w rzucaniu kulek papieru do kartonu sporej wielkości, służącego za kosz na śmieci. Tego dnia Hadrian nie miał jednak ochoty na mierzenie się ze swoim partnerem.
Coś ty taki markotny? Byłeś na schadzce z żoną w godzinach pracy i jeszcze ci źle – dogadywał mu młody Julio.
Przestań – syknął, bo ostatnim na co teraz miał ochotę, to była rozmowa o Clarze. Wziął długopis w dłoń i powrócił do wypisywania raportów, przeklinając w myślach, że maszyna do pisania uległa zepsuciu i na nową, przez dłuższy czas, nie mieli co liczyć. – Muszę zapalić – poinformował.
Wstał z miejsca i skierował kroki do brązowej listonoszki, którą zwykle miał przy sobie. W pracy odwiedzał ją na drewniany wieszak przymocowany do jednej ze ścian. Wyjął z torby papierosy w miękkim opakowaniu, gdyż nie był na tyle nałogowym palaczem, by posiadać męską papierośnicę. Dotarło do niego, że był właściwie marnym palaczem, skoro nawet zapałek przy sobie nie miał. Szybko spostrzegł też brak portfela. Wtedy rozpoczął gorączkowe przeszukiwanie torby, co nie uszło uwadze Julio.
Zgubiłeś coś?
Pieniądze.
Może się gdzieś zawieruszyły – sugerował.
Cały portfel zgubiłem! – uniósł się.
Niemożliwe. Brałeś go z biurka, gdy szedłeś do cukierni. – Brunet, którego włosy lekko się kręciły, spojrzał czekoladowymi oczami na swojego starszego stażem kolegę. – Pomyśl gdzie byłeś potem. Może gdzieś go zostawiłeś. Na przykład na ladzie u cukiernika, tak jak to było ostatnim razem – wypomniał.
Hadrian poruszył nieznacznie głową, przypominając sobie, że faktycznie zawsze należał do ludzi, którzy wiele rzeczy zawieruszali, ale zwykle też je znajdowali jeszcze w ten sam dzień. W tym przypadku jednak portfel mógł być łakomym kąskiem dla złodzieja i wiedział, że jeśli starszy cukiernik imieniem Diego go nie znalazł, to już z pewnością ktoś zakolegował się z jego wnętrzem, a opakowanie wyrzucił na pobliski trawnik.
Idź i poszukaj – zaproponował Julio, po czym powrócił do pisania. Szybko zdał sobie jednak sprawę, że Hadrian stoi w miejscu, zamiast wyjść drzwiami i rozpocząć odnajdywanie swojej własności. – No idź! Będę cię krył przed starym.
Dzięki. – Alarcon zapiął krzywo guziki swetra, a potem zdjął listonoszkę z wieszaka i założył na ramię jej skórzany pasek. Wyszedł wsuwając papierosa do ust. Wrócił się jednak z pytaniem – a czy masz może zapałki?

Zapałki Hadriana Alarcona były w posiadaniu małego Antonio, który nudził się u lekarza, czekając na swoją kolej przyjęcia, więc postanowił wyjść na zewnątrz i postrzelać nimi, celując w pobliską ścianę. Podobało mu się jak na szarawym tle kamienicy zostają brązowe ślady opalenizny. Innemu chłopcu, którego dręczył nadmierny kaszel, także się to podobało i nawet chciał spróbować.
Jak kupisz sobie swoje zapałki, to cię może nawet nauczę – wymądrzał się ciemny blondynek.
Antonio! – usłyszał krzyk ojca i dostrzegł otwarte drzwi oraz głowę swojego rodziciela, która przez nie wyglądała.
Już idem! – odkrzyknął i pokuśtykał z powrotem do wnętrza budynku. Dopiero wtedy spostrzegł, że noga z godziny na godzinę boli go coraz bardziej.
Bosca odprowadził syna do domu i postanowił sam na moment do niego wstąpić w celu napicia się mocnej, czarnej kawy i zjedzenia jakiegoś ciepłego posiłku. Oczywiście kiedy Sylvia zobaczyła ich obu w drzwiach to mocno się zaniepokoiła i chyba od razu wyczuła, że jest coś nie tak. Przykucnęła przy synku i chwyciła za jego ramiona.
Co się stało? Czemu nie jesteś w szkole?
Biegał po schodach, to takie są tego skutki – odwarknął Arturo, po czym wyminął żonę i ruszył w stronę kuchni.
Spadłeś? – zmartwiła się.
Echeś – odpowiedział. – Ale już tak nie boli, dostałem zastrzyk. Wcale nie płakałem. – Podciągnął nogawkę, by pokazać matce, że jego noga jest teraz obandażowana. – Widzisz jak się spuchliła?
Spuchła – poprawiła go i z delikatnym uśmiechem zaczesała jeden z niesfornych kosmyków za jego ucho. – Trzeba będzie przyciąć ci włoski.
Sylvia! Jest coś do jedzenia?! – krzyknął Arturo, który w kuchni zaczął już zaglądać pod pokrywki garnków w celu znalezienia czegoś coby nadało się do konsumpcji.
Zaraz ci zgrzeję – odpowiedziała znacznie ciszej. – Nie drzyj się tak, bo maluchy obudzisz. – Weszła do kuchni i podłożyła ogień pod jeden z rondli.
Usnęły? – zdziwił się, zasiadając na jednym z krzeseł. Ledwie jednak to uczynił, a już się podniósł i objął żonę od tyłu, by móc zatopić usta w skrawku jej szyi.
Przed chwilą poszły spać – odpowiedziała i odwróciła się w jego stronę, wcześniej zgaszając zapałkę mocnym potrząśnięciem dłoni.
Oddalił się od niej na dwa kroki, ale jej dłonie wciąż trzymał w swoich objęciach, jakby nie chciał tracić tej namiastki dotyku.
Pięknie w niej wyglądasz – ocenił, widząc żonę w nowej, pomarańczowej sukience, sięgającej nieco za kolana.
Arturo szybko stwierdził, że do jego kobiety pasują ciepłe, niemal słoneczne, ewentualnie wiosenne barwy, takie jak żółty, pomarańczowy czy zieleń traw. Clary natomiast sobie w sukienkach tego koloru nawet nie wyobrażał. Dla rudej zarezerwowane były czerwienie, borda i brązy.
Dziękuję za prezent, nie musiałeś – odpowiedziała, wyrywając dłonie z jego uścisku. – Poza tym, to mi ciebie nie zastąpi – dodała, odwracając się ponownie w stronę garnków.
Przybrał niezadowoloną minę i ponownie zasiadł na krześle w oczekiwaniu na posiłek. Sylvia pouczyła go o tym, że talerz to by jednak mógł sam sobie naszykować.
Nie mam w obowiązku cię ciągle obsługiwać. Nie jesteś dzieckiem.
Jestem twoim mężem – odparł nieuprzejmym, zasadniczym tonem i ani myślał wstawać po jakiś talerz. – Zrób mi jeszcze kawę – polecił.

Hadrian Alarcon nie odnalazł swojego portfela. Cukiernik Diego zapewniał go, że chował przedmiot z powrotem do torby.
Razem z bezami go pan chował – mówił.
Policjant pomyślał więc, że portfel musiał mu wypaść, gdy Clara wyciągała bezy z jego listonoszki. Udał się do szkoły, choć miał pewność, że jeśli znalazł go któryś z dzieciaków, to już raczej nie odda. Postanowił jednak spróbować i zawiadomić o tym dyrektora.
Pulchny na twarzy, okrąglutki w tłowiu i siwy jak gołąb mężczyzna zapewnił go, że powiadomi wszystkich nauczycieli, by ci porozmawiali z dziećmi podczas jutrzejszych zajęć.
Mam nadzieję, że nie miał pan tam za dużo pieniędzy – dodał współczującym tonem.
Szczerze? To niemal całą wypłatę tam miałem. Zdążyłem zrobić jedynie rachunki.
Tyle dobrego. Pańska żona też pracuje, więc o tyle dobrze, że jakaś znaczna bieda państwu nie grozi.
Clara pracuje bo chce. Ja jej do pracy nie wysyłałem – burknął nagle przybierając niezadowolony ton i równie nieuprzejmą minę. – A właśnie, w temacie Clary, to biblioteka jeszcze jest czynna?
Dziś wyszła wcześniej. Wybierała się do zakładu krawieckiego. Miała coś odebrać.
Odebrać – powtórzył i zagryzł wargi, potem mlasnął i wycofał się do wyjścia. – Będę już szedł. Może dam radę jeszcze ją odebrać z tego... zakładu krawieckiego – zaakcentował ostatnie dwa słowa i z ledwością powstrzymał się przed trzaśnięciem drzwiami.
Dla Hadriana to był moment, w którym walił mu się dobrze skonstruowany świat. Zawsze uważał samego siebie za doskonałego architekta, który potrafił stworzyć niemal idealny budynek, zwany rodziną. Teraz okazywało się, że budynek ten miał kiepską konstrukcje i że cegły, które położyła Clara nie były wystarczająco trwałe... że jej uczucia nie były trwałe.
Wsiadł do samochodu i gdy już miał ruszać, to zrezygnował. Przeklął siarczyście i uderzył pięścią w kierownicę z taką siłą, że aż klakson wydał z siebie dźwięk. Z jednej strony chciał przyłapać żonę na gorącym uczynku, a z drugiej bał się zobaczyć jej zdradę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jego oczy mogą nie znieść takiego widoku.
Kurwa! – przeklął ponownie i zajął się przeszukiwaniem samochodu, jakby chciał w ten sposób jak najbardziej odłożyć w czasie spotkanie z własną małżonką.
W końcu jednak był zmuszony powrócić do domu. Było już grubo po kolacji, ale Clara nie przejmowała się jego nieobecnością. Nawykła do tego, że jej mąż niemal każdego dnia, za wyjątkiem tych wolnych od pracy, wcześnie wychodził i późno wracał. W towarzystwie więc jedynie babci i dziewczynek zjadła kolację, a potem wykąpała bliźniaczki i położyła je spać. Sama jednak nie mogła usnąć, jakby przeczuwała, że zdarzy się coś złego. Wstała więc z łóżka i szczelnie otulona męskim szlafrokiem należącym do Hadriana, zeszła do pokoju, w którym stał fortepian. Dawno nie grywała, ostatnim czasem czyniła to, gdy dziewczynki były malutkie. Je to uspokajało i pomagało zasnąć. Zdecydowała się jednak spróbować sobie przypomnieć jak to jest. Odnalazła najprostsze z nut i przyłożyła palce do białych klawiszy.
Tu jesteś – odezwał się Hadrian, wchodząc do pokoju. Stanął przy fortepianie, naprzeciw żony.
Piłeś? – spytała, choć była pewna, że jej przypuszczenia są trafne, bo jej mężowi specyficznie pobłyskiwały oczy i by tak się działo wystarczyło, że choć raz w ciągu doby zajrzał do kieliszka.
Wstała od fortepianu, ale nie odsunęła się od niego.
Hadrian zaczął się uważnie przyglądać jej twarzy. Na powiekach ciągle miała delikatny cień, rzęsy okalał ciemny tusz i widać było, że podkręcone zostały zalotką, usta natomiast miała mocno podkreślone bordową szminką. Tego dnia wyjątkowo przeszkadzał mu jej zadbany, efektowny i przyciągający wzrok wygląd. Przeszło mu przez myśl, że nie stroi się tak dla niego, a dla Arturo Boscy albo nawet dla innych, obcych mężczyzn. Clara lubiła czuć na sobie ich spojrzenia, to zdawało się jej imponować. Wiedział o tym i ta myśl wystarczyła, by podniósł dłoń, wziął zamach i zatrzymał rękę dopiero na jej policzku.
Cios, którego się nie spodziewała, zwalił ją z nóg. Sprawił, że upadła na klawisze fortepianu, a instrument wydał z siebie żałosny dźwięk.
Zatrzęsła się ze strachu, który wcześniej był jej zupełnie obcy, ale nie zapłakała. Nie miała też odwagi podnieść głowy, wyprostować się i spojrzeć na męża.
Tylko mi nie mów, że nie wiesz za co! – wrzasnął, przerażony tym co przed chwilą miało miejsce. Wejrzał się na wciąż otwartą dłoń, gdzie po wewnętrznej stronie odczuwał mocne pieczenie. Zacisnął pięść i skierował się do wyjścia. Na moment jednak przystanął, dostrzegając małą Aurorę. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnował. Wyminął córkę, czyniąc to bez choćby jednego słowa.
Mamusiu? – zapytała cichutko blondyneczka w białej koszuli nocnej.
Tak, kochanie? – odpowiedziała, starając się zebrać w całość. Usiadła i odgarnęła włosy do tyłu, gdyż te wcześniej opadły jej na twarz i ograniczały widoczność. – Chodź do mnie. – Wyciągnęła ręce przed siebie, a gdy dziecko wbiegło w jej objęcia, to posadziła ją na swoich kolanach i mocno przytuliła. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że cały czas walczy z łzami... że za wszelką cenę i ze wszystkich sił stara się nie zapłakać.
Czy tatuś jest niedobry? – szepnęła Aurora i oparła główkę o klatkę piersiową matki.
Nie – odszepnęła. – Nie, kochanie – dodała bardziej zdecydowanie. – To tylko gorszy czas – oznajmiła w taki sposób, jakby sama pragnęła w to uwierzyć.

* Jak widzicie posłuchałem Rudej i zastosowałem takie odstępy. Pomyślę jeszcze w pracy, czy nie wprowadzić jakiś gwiazdek między tymi zmianami perspektyw (chyba tak mogę to nazwać). No i oczywiście powrócę do poprzednich rozdziałów i tam też zastosuję takie odstępy, tyle że to zrobię jutro, bo teraz się spieszę
* Na początku zacytowałem fragment piosenki: Grażyna Łobaszewska – Ślady na wodzie
* Tym razem postanowiłem wam pokazać ostatnią scenę, więc widzicie na zdjęciu Clarę i małą Aurorę