piątek, 28 października 2016

Rozdział 2: Trup w chacie nad rzeką (część 1)


Gorzkie prawdy mówić w oczy
W świecie czystym jak ze szkła
To gładko się toczy
Gdy nie ma się o czym
Ale znacznie trudniej, gdy się ma...

Jacopo i Antonio pierwszy raz mieli okazję podziwiać miasteczko późną, ciemną nocą. Co prawda Jacopo tego dnia wrócił do domu po północy, ale tak bardzo się spieszył, że nawet nie zwracał uwagi na mijany krajobraz. Teraz najbardziej podobały mu się lampy, które oświetlały główną ulicę. Antonio natomiast podziwiał skryte w mroku wystawy, nawet witrynę zakładu krawieckiego. Podobała się mu porcelanowa pani w sukni ślubnej i dżentelmenem we fraku przy swoim boku.
Nie wiedziałem, że tata robi takie piękne rzeczy! – zawołał.
Co jest pięknego w kiecce? – zdziwił się Jacopo.
Cała się błyszczy, jak u królowej. Brakuje tylko korony. – Uśmiechnął się tak mocno, że kąciki jego ust zdawały się dotykać uszu.
Jacopo szarpnął młodszego brata za rękaw beżowej kurtki.
Pośpiesz się! – zawołał.
Antonio posłuchał i zaczął przebierać nogami ile tylko miał sił, ale niemiarowe oddechy dawały o sobie znać w klatce piersiowej. Jednocześnie jego wzrok wciąż uciekał na wystawy sklepowe. Tym razem upodobał sobie cukiernie i nie potrafił od niej odwrócić głowy. Wpadł na kogoś. Poczuł mocne zderzenie, a potem jak jego pośladki boleśnie stykają się z chodnikiem wyłożonym kocimi łbami.
Ała – rzekł oskarżycielsko i spojrzał w gorę na postać skrytą pod szeroką peleryną, której duży kaptur nachodził na oczy, a nawet na kawałek nosa.
Nie czekał na to aż postać go przeprosi. Z resztą, nie wyglądała jakby zamierzała, więc czym prędzej się podniósł, nawet nie otrzepywał, wyminął osobę, której nie miał odwagi się dłużej przyglądać i ruszył biegiem w kierunku, w którym podążył Jacopo.
Tędy jest bliżej! – krzyknął i zamachał na niego, wskazując na stary, opuszczony dom, porośnięty krzakami tak wysokimi i zdradzieckimi, że nieraz pokaleczyły mu nie tylko łydki, ale także twarz, zadrapując policzki.
Tym razem też nie było inaczej i już po chwili ścierał dwoma palcami krew spływającą po brodzie. Jacopo był bardziej ostrożny i starał się osłaniać, uniesioną w górę koszulą, by w razie czego to ona poniosła wszelkie straty, nawet jeśli miałaby przez to zostać podarta. Na brak ubrań akurat nie mieli co narzekać. Ich ojciec był krawcem, więc mieli dużo koszul i spodni do nich dopasowanych. Ich mama zawsze nosiła najładniejsze sukienki, zwłaszcza w niedzielę, gdy przywdziewała nową, tę którą dzień wcześniej dostała od ojca. Często Arturo, te nienoszone dłuższy czas przez żonę, zabierał i przerabiał na nowe. Jej szafa zawsze była pełna, a drzwi ledwie się domykały.
Bracia w końcu dotarli na miejsce, na wzgórek, z którego widzieli brzeg czystej rzeki. Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się niczym prawdziwi zwycięzcy, a potem poszli w kierunku drewnianej, rozlatującej się chaty, stojącej nad samym brzegiem.
Weszli od tyłu, poprzez brakującą deskę. Wiatr wzmógł na swojej sile i potargał im włosy nim znaleźli się wewnątrz. Uderzył w nich odór stęchlizny i wilgoci, który każdemu dorosłemu, by przeszkadzał, ale dzieci podchodziły do tego inaczej i niejednokrotnie bawiły się w tej chacie, i przesiąknięte tym obrzydliwym zapachem, powracały do domu, czym zazwyczaj złościły swoje matki.
Na podłodze były ślady krwi, ich większe i mniejsze plamy, ale Jacopo jakby nadal nie wierzył w nieboszczkę. Uważał, że brat sobie ją wyimaginował, a potem skropił deski brudną, czerwoną, niemal brunatną farbą, by go nabrać, by przestraszyć.
Nie ma tu żadnej kobiety! – krzyknął zbulwersowany i zdenerwowany tym, że Antonio po raz kolejny z niego zakpił.
Była, zaklinam się na Boga, że była!
Ale dziwnym trafem zniknęła, tak? Jak ojciec się dowie, że i my zniknęliśmy z naszych łóżek, to nas zatłucze. Ale co ciebie to może obchodzić, w końcu ty zawsze jesteś jego pupilkiem.
Nieprawda! – Pchnął brata z taką siłą, że ten wpadł na stare, połamane krzesła, zazwyczaj z powyrywanymi oparciami. – To zawsze ja obrywam najmocniej.
Ty chociaż za coś – odparł podnosząc się. – A ja i Matteo nawet za rozlany kompot – dodał płaczliwie, ale młodszy brat już go nie słuchał, gdyż zaciekawiony był śladami krwi.
Prowadzą do drzwi – zauważył na głos.
Podszedł do nich i lekko pchnął. Natrafił na opór.
Ona pewnie leży z drugiej strony! – zawołał zadowolony i zaczął wychodzić tą samą dziurą w ścianie, jaką dostał się do środka.
Trup się nie przemieszcza – stwierdził Jacopo, ale poszedł za Antonio, który tym razem okazał się mieć rację.
Bracia ukradkiem zerkali, wyglądając zza rogu chaty, wprost na kobietę w białym, zakrwawionym i dziurawym płaszczu. Leżała na brudnej od deszczu ziemi, na brzuchu, nieruchomo.
Nie była tu kiedy wyciągałeś z niej nóż? – zapytał szeptem, z wyczuwalnym drganiem przerażenia Jacopo.
Antonio pokręcił głową.
Była w domku – odpowiedział.
Wiesz co to znaczy, ty ośle!? – wydarł się na niego i zaczął nim gwałtownie potrząsać.
Co!?
Że kiedy tu byłeś ostatnim razem, to ona jeszcze żyła! – wykrzyczał i puścił Antonio z taką siłą, że ten upadł pupą na piaszczystą ziemię.
Nie wiedziałem – odszepnął cichutko ciemny blondynek. – Wyglądała całkiem na martwą – dodał wstając i na drżących nogach, odczuwając silny strach, podszedł do leżącej w piasku i krwi kobiety. – Proszę pani – szepnął cichutko. – Czy pani jeszcze żyje? – dodał, sięgając po długi kij. Zaczął trącać nim nieboszczkę. – Teraz już chyba nie żyje. – Spojrzał przez ramię na starszego brata i ze łzami w oczach oczekiwał jakieś rady, czegokolwiek.
Nie możemy jej tak tutaj zostawić – zadecydował.
A co, chcesz ją zabrać do domu?
Brunet na bezmyślność dziesięciolatka uderzył się otwartą dłonią w czoło.
Powinniśmy poinformować policję – zadecydował.
Ale ja nie chcę im oddawać mojego noża. Znalazłem go.
Nie chodzi o nóż. Musimy komuś powiedzieć, że ona tutaj jest, zanim psy ją zjedzą.
To psy jedzą trupy?
Wilki, lisy i inne też. Nawet ryby!
Obrzydlistwo. – Skrzywił się na samo wyobrażenie tego.
Kanibale też jedzą trupy, a nawet żywych.
Jeszcze większe obrzydlistwo. Pamiętam jak nasz tata jadł węgorza, a ten się jeszcze ruszał na talerzu. Mówił, że to taki odruch pośmiertny tego zwierzęcia, ale mnie i tak było niedobrze – opowiadał, obserwując jak jego brat przygląda się nieboszczce. – Ej, Jacopo, a może my ją pozostawmy takiemu kanibalowi i będzie po kłopocie. On ją zje, a ja zachowam swój nóż. – Ucieszył się na własny pomysł, ale brat szybko sprowadził go na ziemię, mówiąc, że w Hiszpanii nie ma żadnych kanibali.
Mały Antonio posmutniał, ale przystał na pomysł brata. Wszedł do chaty, która długi czas była kryjówką jego, Filipo i Marcosa. Wyciągnął ze starej skrzyni pożółkłą i zakurzoną kartkę papieru oraz niewielki ołówek.
Ty piszesz – polecił. – Po mnie by się i tak nie rozczytali. Ta zołza od matematyki ostatnio kazała dyrektorowi dać mi po łapach, bym miał ładniejsze pismo. Tak mi przylał, że w ogóle nie mogłem pióra w dłoni utrzymać, a co dopiero nim pisać. Rivera to chociaż bije tylko po jednej, po tej co się jej zwykle nie używa. To miło z jego strony, nie sądzisz?
Przestań paplać. Koncentruję się – odpowiedział. – Napisałem: TRUP JEST NAD ŻEKOM, POHOWAJCIE JĄ. Może być?
Antonio zerknął na kartkę i koślawe pismo starszego brata, który zwykle pisał starannie, ale tutaj nie miał do dyspozycji biurka ani nawet stołu, na dodatek ręce mu się trzęsły przez to co zobaczyły oczy, więc ostatecznie przytaknął:
Jak dla mnie, może. Szkoda, że nie dopisałeś jej imienia.
A skąd niby mam je znać?
Sprzedałem jej dokumenty.
Jak to sprzedałeś jej dokumenty?! – oburzył się.
Portfel cały. Dostałem za niego dwa komplety znaczków, całe kolekcje. Jedna nawet ma samolot. Nawet nie zdążyłem do środka tego portfela zajrzeć, tak się na ten samolot ucieszyłem, a Marcos zdążył przeczytać jedynie imię, bo trzeba było wracać do szkoły, by normalnie wrócić do domu i zdążyć na obiad, a nie tak jak ty – wypomniał.
No to jak ona miała na imię? Dopiszę – zaproponował.
Gloria.
Obydwaj wyszli z chaty na mocną ulewę. Jacopo schował więc kartkę do kieszeni, by choć trochę ją osłonić, a Antonio ucieszył się, że był na tyle zapobiegawczy, by wziąć z sobą kurtkę. Z początku mieli się udać na policję, ale uznali, że to za daleko. Antonio zaproponował więc, by poszli do domu policjanta.
Wiesz gdzie mieszka komendant? – zdziwił się Jacopo. – Ja nie wiem.
Też nie wiem, ale wiem gdzie mieszka Hadrian Alarcon z rodziną. Tata mnie tam kiedyś zabrał, bym pobawił się z jego córkami. Bawiliśmy się w chowanego i jedna się poryczała, bo siostrę schowała w skrzyni na pościel i zamknęła.
Ryczała, bo siostrę zamknęła? – nie rozumiał Jacopo.
Nie, nie dlatego. Tylko matka ją skrzyczała. On ma ładną żonę. Nawet ładniejszą niż nasza mama. Zawsze ma takie ładne, bordowe włosy. Tata chyba ją lubi.
Tata chodzi do żony policjanta, gdy policjanta nie ma w domu?
Echeś! – krzyknął radośnie Antonio. – Zamknęli się w pokoju na dole, gdy babci nie było, a mnie kazali się z tymi małymi bawić. Są lepsze od Matteo. Mniej miunczą. Nasz brat to jest jeszcze jak mała dzidzia. Tata też ostatnio to mamie wykrzyczał w awanturze, że robi z Matteo młodszego niż jest, i że my jak byliśmy w jego wieku to byliśmy samo, coś samo.
Samodzielniejsi – podpowiedział Jacopo. – Słyszałem tę awanturę, ale myślałem, że ty wtedy śpisz.
Nie dało się jej nie słyszeć. Krzyczeli tak głośno, że nie dało się spać. To tutaj. – Wskazał mokrym palcem na dom. Dotarło do niego, że cały jest przemoczony i że robi mu się coraz zimniej. – Ja wejdę przez płot i wsunę to w drzwi, wtedy nie zmoknie, bo na górze jest balkon, poza tym na pewno zauważą. Poczekaj na mnie. – Wyciągnął dłoń po kartkę i sprawnie przeszedł prze płot. Nie pamiętał jednak o tym, że Alarconowie mają dużego i groźnego psa, i kiedy Szogun wybudził się ze snu i ruszył w jego kierunku, pokazując ostre jak brzytwa kły, uświadomił sobie jak w dużym niebezpieczeństwie się znalazł.
Antonio, szybko! – wrzasnął zmartwiony Jacopo.
Doping pomógł na tyle, by chłopiec dał radę doskoczyć do furtki, jednak gdy usiłował ją pokonać, to mokre ręce ześlizgnęły się z ociekającej wodą bramy, a on poleciał w dół, wprost na brukowany chodnik, ale jego noga zaczepiona wciąż była między barierkami.
Poczuł ból głowy, ale na szczęście nie krwawił, o czym uświadomił go Jacopo, klęczący przy nim.
Dobrze, że spadłeś na tę stronę, a nie na tamtą.
Boli mnie noga – stwierdził, gdy próbował się podnieść. – Boli tu i tu – tłumaczył płaczliwie.
Chcesz iść do lekarza?
Po co? By ojciec się dowiedział? – zapytał, podtrzymując się ramienia brata. – Zlałby mnie, bym oduczył się kaleczyć. A jakby się dowiedział, że to stało się w nocy, to... on by nas zabił.
W takim razie pójdziemy wolno do domu, a w szkole udasz, że się wywaliłeś.
Nie, lepiej nie. Musi samo przejść – stwierdził poważnie dziesięciolatek.

Kiedy Antonio i Jacopo dysputowali pod domem Hadriana Alarcona, on wraz z żoną ukrył się przed córkami w łazience, pozostawiając dwa blondwłose diabełki w swoim łóżku.
Ty jeszcze jesteś pijany – zarzuciła mu, gdy sadzając ją na komodzie przy umywalce, potrącił kubek, w którym znajdowały się szczoteczki i pasta do zębów.
I co z tego? – zapytał. – Czy mniej mnie przez to kochasz?
Przewróciła oczami, pokręciła głową, a potem przyłożyła dłonie do policzków męża. Poczuła na nich znajomy, jednodniowy zarost. Kciukami przeczesała ciemnego niczym smoła wąsa.
Nie patrz się tak na mnie. Nie powiem, że cię kocham. Urośniesz, spuchniesz, pękniesz pod wpływem takiego komplementu. Woda w wannie zaraz się przeleje – zauważyła, zerkając w bok.
Nie odpowiedział na to ani słowem, postanowił uczynić to gestem. Zebrał w sobie wszystkie pokłady równowagi, siły i odrobinę trzeźwości, która jeszcze mu pozostała. Chwycił żonę za biodra i podniósł, jakby ważyła tyle co piórko.
Wystraszona oplotła męża w pasie swoimi nogami, a potem poczuła jak jej plecy, a następnie ona cała, wliczając w to szyję, włosy i część policzków, zanurza się w wodzie.
Chcesz nas utopić!? – krzyknęła, gdy jego kolano znalazło się między jej nogami, a ciecz w wannie poruszyła się niebezpiecznie, nieco ulewając za brzegi.
Brunet podążył zamglonym wzrokiem za szumem jaki wydawała woda cieknąca z kranu. Usiłował dosięgnąć dłonią kurka, ale nie udało mu się to. Poślizgnął się, przez co na krótki moment podtopił ich oboje. Szybko jednak się zreflektował i udał, że to było planowane, zamierzone i nie ma powodów do obaw.
Nic ci przy mnie nie grozi – zapewniał. – Ale chcę syna, syna – powtarzał. – Możesz to dla mnie zrobić, Claro?
Z Bogiem o tym porozmawiaj.
Nie sądzę bym dał radę spłodzić syna z Bogiem. Od tego jest żona.
Clara zaśmiała się z takiego wytłumaczenia, zwłaszcza, że jej mąż brzmiał przy tym tak słodko, niepewnie, nieporadnie. Od razu skojarzył jej się z dzieckiem, które zapytane stara się odpowiedzieć i jednocześnie wydaje mu się, że ma racje oraz, że jednak ktoś może się nie zgodzić z tymi racjami.
Mam do ciebie prośbę, Hadrianie – zaczęła, robiąc maślane oczka i przybierając do tego smutną minkę, układając usta w podkówkę.
Czego żądasz? – Złapał dłońmi brzegów wanny i napiął mięśnie tak jak lubiła najbardziej. Jego koszula była do połowy rozpięta, a ciało o szarawym odcieniu aż kusiło, by położyć na nim dłonie.
Chodzi o naszych sąsiadów.
Znowu temat Vallaurich – westchnął, bo nawet nie łudził się, że mógł się pomylić.
Oni naprawdę ledwo wiążą koniec z końcem. Powinniśmy im oddać jakieś rzeczy po dziewczynkach albo cokolwiek. Może te przetwory co mamy w piwnicy.
Pewnie, najlepiej od razu wszystko rozdaj – rzucił sarkastycznie i od niechcenia. Szybko powrócił do przyjemniejszych zajęć niż rozmowa o wielodzietnej rodzinie, z którą mieszkali przez płot.
Hadrian, a może ty byś porozmawiał z kimś i załatwił...
Ja już, kochanie, raz wyszedłem przez ciebie na debila. Załatwiłem Paulowi pracę u rzeźnika, tak?
Ale...
Tak czy nie? – przerwał ostro.
Tak – odparła, ale odbiegając wzrokiem w bok, jakby była obrażona.
I co z tego wyszło? Nie robił dłużej niż dwadzieścia kilka dni, a zdążył nakraść.
Może potrzebował – szukała na głos usprawiedliwienia.
To mógł powiedzieć, szefa akurat miał bardzo w porządku. Z pewnością lepszego i bardziej ludzkiego niż mój. Dałby mu, może nie zaliczkę, ale choćby mięso do domu. Poza tym nie łudźmy się, że on to zaniósł dzieciom. Sprzedał po kosztach i wszystko przepił. A teraz zdejmij tą halkę, co ją jeszcze niepotrzebnie masz na sobie.
No ale jakbyś mógł...
Zdjąć ją z ciebie samemu?
Nie. – Bez oporów się rozebrała, choć w wannie, w której i on się znajdował, było z tym nieco trudności. – Chcę byś porozmawiał choćby z Pedro, jego lubi dyrektor, więc...
A o czym ja mam z Pedro rozmawiać? Starego Paula nie zatrudnią jako nauczyciela. On się nawet na woźnego nie nadaje. Poza tym mają woźnego. Drugi chyba nie jest konieczny.
Nie, ale...
Ale sama możesz porozmawiać z Pedro, przecież widujesz go codziennie.
Nie mogę i prawie wcale go nie widuję. Staram się unikać.
Dlaczego? – zdziwił się.
Ty wiesz, że my kiedyś byliśmy razem, prawda? – zapytała, spuszczając głowę. Jej policzki przeszły w kolor czerwony i nie było to spowodowane gorącą kąpielą ani parą jaka się unosiła w całej łazience.
Coś o tym słyszałem. Dlatego tak mocno zdziwiłem się, gdy potem okazałaś się być jeszcze dziewicą. – Zdjął koszulę przez głowę i zmiętą, trzymaną w jednej dłoni, zamoczył wraz z nią w wodzie.
Właśnie.
Co właśnie?
Kiedy... głupio mi o tym mówić, ale widziałeś jego bliznę na czole, tu, przy brwi? – dopytywała, pokazując na własnej twarzy o jaki fragment jej chodzi.
Widziałem – odparł, oddalając się i przyglądając żonie w dziwnym skupieniu, z dwuznaczną uwagą. Wydawało się jakby całkiem wytrzeźwiał.
Kiedy chcieliśmy razem... chcieliśmy zrobić...
Co zrobić?
Wiesz...
Nie, nie wiem. Wysłów się w końcu!
Nie krzycz na mnie! Chcieliśmy skonsumować związek.
Wy nie mieliście co konsumować, do ciężkiej cholery! Małżeństwem nie byliście!
My też małżeństwem nie byliśmy, gdy...
Ale mieliśmy już ustaloną datę, więc to coś zupełnie innego!
Ciesz się, że to on oberwał świecznikiem w głowę, a nie ty, panie „Coś zupełnie innego”.
Nie pyskuj!
Spojrzała w bok, po raz kolejny tego dnia odbijając wzrokiem od własnego męża.
Nie musisz na mnie pokrzykiwać – wyznała, oburzając się. Drobinki pierwszych łez zaszkliły się w jej oczach.
Już miała wypełznąć spod niego, a potem wyjść z wanny, ale skutecznie ją przed tym powstrzymał.
Nie musimy się kłócić – stwierdził, delikatnie muskając jej policzek, łaskocząc przy tym wąsem o delikatne ciało. – Powróćmy do tego co dobre. Do płodzenia mojego syna.
A co gdy nie będziemy go mieć? – pojawiło się w jej głowie jako duża wątpliwość, wypowiedziała to także na głos.
Dlaczego mielibyśmy go nie mieć? – Oddalił się, ponownie chwycił dłońmi brzegów wanny i napiął wszystkie mięśnie, co teraz, gdy był nagi od pasa w górę wyglądało znacznie efektowniej.
Niektórzy ludzie nie mają synów. Niektórzy ojcowie mają same córki.
Nie ja.
A co jeśli...
Jeśli teraz byłaby dziewczynka i następna byłaby dziewczynka, i następna, to kolejny z pewnością byłby syn.
Clara wolała nie myśleć jak wyglądałoby jej życie z taką wesołą gromadką, ani o ciężkości jaką odczuwała w ciąży, ani tym bardziej o bólach porodowych. Nie chciała mieć aż tak licznej rodziny i nie pozostało jej nic innego, jak tylko przedstawić swoje zdanie Hadrianowi. Była pewna, że to zrobi, że w końcu się odważy, ale wiedziała, że nie będzie to tej nocy.

Podczas gdy państwo Alarcon zabrali się do pracy nad kolejnym potomkiem, to Pedro Rivera siedział na łóżku, z nogami rozłożonymi w lekkim rozkroku. Łokieć wspierał na kolanie, a dłonią nieustannie przeczesywał swoje włosy. Nie czuł się dobrze. Żołądek podchodził mu do gardła, w oczach wirowało, a głowa zdawała się być tak bardzo ciężka, jakby ktoś zrzucił na nią worek kamieni.
Jesteś skończonym osłem! – usłyszał głos swojej rodzicielki.
Nie komentował jej wykrzyknienia, wolał zająć się sobą. Usiłował zebrać w sobie wszystkie możliwe siły, by skupić wzrok na jednym punkcie, ale ten nieustannie mu umykał, drgał.
Myślisz, że Alicia będzie to znosić?! – Położyła blaszaną miskę na kuchenny taboret, który stał przy łóżku. Uczyniła to z głośnym trzaskiem, bardzo nerwowymi ruchami. – Na wypadek jakbyś rzygał.
Nie bym – wybełkotał, starając się uporać z guzikami koszuli. Nie szło mu to, więc zdecydował się wstać. O mały włos, a by się przewalił, ale podtrzymał się regału na książki, kilka z nich niestety spadło. Potrącił też zegarek kieszonkowy, który po owym upadku już nie cykał.
Victoria wstała, by mu chodź odrobinę dopomóc. Spuściła szelki z ramion syna, choć ledwie do nich dosięgała. Pomogła mu się też uporać ze sznurowadłami butów, zupełnie jak wtedy, gdy miał nie więcej niż kilka latek i nieustannie plątał sznurówki.
Nie możesz wracać prawie każdego dnia pijany, będziesz ojcem, Pedro – powiedziała kierując się w stronę wyjścia z pokoju. Na progu zerknęła jeszcze przez ramię, by zobaczyć jak brunet sobie radzi, ale on nawet nie podjął trudu zdjęcia spodni i pomimo że te były brudne od trawy i błota, to zdecydował się położyć w nich do łóżka.
Ledwie wsunął nogi pod białą, pachnącą pościel, a poczuł ból policzka, następnie pieczenie jakie nasila się chwilę po uderzeniu. Po nim przyszło kolejne, następne i jeszcze jedno. Nie próbował się bronić, jedynie osłaniać. Przynajmniej do momentu, w którym jego matka nie sięgnęła po jego własne szelki, porzucone na podłodze. Te w końcu dał radę złapać i wyrwać z jej dłoni. Odrzucić w najdalszy kąt pokoju, trafiając nimi w wazon ustawiony na komodzie. Ten niebezpiecznie się zachwiał, ale nie spadł i nie potłukł.
Rano wybudzał się kilkakrotnie, sięgał wtedy po kieszonkowy zegarek spoczywający na ziemi. Był zepsuty, ale jemu nie przyszła taka ewentualności do głowy, więc zasypiał ponownie w najlepsze. Dopiero kiedy jego matka powróciła z zakupów i porannych ploteczek, to podniosła krzyk na tyle głośny, że wyrwała go z łap wstrętnego Morfeusza.
Ty nie jesteś w pracy!? Dlaczego!?
Która godzina? – zmartwił się i już miał w pędzie się ubierać, gdy ledwie wyszedł z łóżka, a potknął się o własne nogi, za sprawą opuszczonych do kostek spodni.
Prawie południe.
Choler! – przeklął, siadając na drewnianym krześle i odchylając głowę do tyłu. W tamtym momencie zrobiło mu się niedobrze i miska pozostawiona dzień wcześniej na taborecie przy łóżku, okazała się być zbawieniem.
Zrobię ci gorzkiej herbaty. – Odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć na to jak jej dorosły syn wymiotuje, struty wczorajszą popijawą. – Po co ty pijesz, jak nie umiesz? – zapytała jeszcze przed opuszczeniem jego pokoju.
Nie widząc sensu w pójściu do pracy na popołudnie. Z powrotem położył się do łóżka, ale wiedział, że będzie musiał jakoś usprawiedliwić swoją nieobecność. Już teraz myślał o tym, jak będzie przebiegała jego rozmowa z dyrektorem. Układał w głowie wszystkie możliwe scenariusze. Zastanawiał się też co powie Ali i wtedy przyszło mu nagle coś do głowy, postanowił rozwiać możliwości.
W nocy powiedziałaś, że będę ojcem!? Tak, mamo!? – podniósł głos, a że baryton miał donośny, to sprawił, że kobieta usłyszała go nawet w kuchni.
To właśnie powiedziałam. Mógłbyś to wynieść? – spytała, patrząc na miskę pełną wymiocin. – Nie dobrze mi się robi od samego patrzenia.
Po co, jeśli zaraz znowu będzie mi niedobrze?
Może po to, by nie śmierdziało w całym pokoju.
Zaraz. Powiedziałaś o ciąży?
Pedro, każdy wie, że Alicia jest w ciąży. Wiem już nawet dlaczego wczoraj piłeś. Wystarczyło, że poszłam na ryneczek.
Co mówiły te przebrzydłe plotkary?
Że wyszedłeś od Montero niezadowolony, że krzyk i awantura były. Jeśli kłócicie się przed ślubem, po ślubie nie będzie lepiej. Tyle wiem z własnego doświadczenia. – Przysiadła na brzegu jednoosobowego łóżka.
Skąd wiedzą, że jest w ciąży?
Pedro, ty i ślub, to wystarczy, by wysuwać takie wnioski. Jesteś tutaj chyba najstarszym kawalerem.
Nie skarżyłem się na to.
A na małżeństwo zamierzasz? – spytała zaskoczona, wpatrując się w jego zmęczoną twarz, bledszą niż zazwyczaj, na dodatek z siniakiem w okolicy oka, tuż nad policzkiem. Zeszła wzrokiem niżej, na bruzdy szpecące lewe ramię. Nawet jeśli na jej usta cisnęło się słowo „przepraszam”, to nie zamierzała go wypowiadać, nie teraz, nie w takim momencie, gdy jej zdaniem sam był sobie winny.
Alicia chce mieszkać z matką – stwierdził z widoczną odrazą, a potem zaczął siorbać z łyżeczki pierwsze łyki gorzkiej, niedobrej herbaty. Nigdy nie lubił herbat, gorzkich zwłaszcza, ale na kaca mu pomagały. Miał tego świadomość, więc postanowił się przemęczyć.
W tym akurat nie ma nic dziwnego, będzie matką, chce kogoś kto jej pomoże przy dziecku.
To przecież ja mogę jej pomóc! – uniósł się.
Zabierzesz niemowlę do baru?
Przestań – syknął i spojrzał na biel popękanej ściany. – Moglibyśmy wprowadzić się tu.
Moglibyście – przyznała. – Nie wywaliłabym was, ale tam pewnie macie do dyspozycji większy pokój, ogród.
I starą Sarę na karku, co mnie nie znosi.
A za co ona ma cię lubić, Pedro? Wydaje jedyną córkę za mąż, za mężczyznę, którego fama wyprzedza jego samego. Wiesz co ludzie o tobie mówią?
Że jestem najlepszym z nauczycieli – pochwalił samego siebie, dobrze wiedząc, że to akurat prawda.
Dodają też, że z ciebie pijak i straszny kobieciarz. Alicia jest bystra i nawet jeśli sama wolałaby mieszkać z dala od matki, to liczy na to, że w obcym domu będziesz miał jakieś granice przyzwoitości.
Jestem przyzwoity.
Wpadając do własnego domu jak do hotelu, gdy masz ochotę coś zjeść lub jesteś tak pijany, że trzeba ci niańki, by cię wpakowała do łóżka!? Jesteś moim synem, kocham cię, ale twojej przyszłej żonie szczerze współczuję, bo ty się nie zmienisz. Twój ojciec też się nie zmienił.
Nie porównuj mnie do niego! – uniósł się.
Nie muszę. Pewnego dnia sam się do niego porównasz, gdy w końcu przejrzysz na oczy i spojrzysz w lustro. – Wstała i zapowiedziała, że pójdzie do szkoły, że powie, że jest chory. – Obronię ci dupę, ostatni raz.
Ostatnich razów w wykonaniu pani Victorii Rivera było niezliczenie wiele i Pedro wiedział, że tym razem nie będzie inaczej, dlatego nawet się nie przejmował. Znowu poczuł jak chwytają go mdłości, więc po zwróceniu kolejnej porcji smażonych ziemniaków i kiełbasy, którą zagryzali w barze gorycz ognistej cieczy, zdecydował się na klina. Odszukał w kredensie słodkie wino, przelane do kanki. Napełnił dużą szklankę do pełna i wypił jednym duszkiem. Znów napełnił i znów przechylił. Trzecią dawkę „lekarstwa” zabrał z sobą do pokoju, sączył ją powoli, spokojnie. Ciężkie powieki mu opadały, a spokojny sen chciał do niego powrócić.

Victoria była niską, szczupłą i lubianą kobietą, dlatego, gdy tylko wkroczyła do miejsca pracy swojego jedynaka, to od razu została ciągnięta przez nauczycielki do pokoju nauczycielskiego.
Mamy dobrą kawę, świeżo zmieloną – szczebiotały.
Niemal wszystkie ją znały, bo pracowała pierw jako kwiaciarka na straganie, naprzeciw szkoły, gdy one jeszcze były dziećmi i bawiły się w tamtych okolicach, a później, dorabiała do emerytury jako bibliotekarka, zwalniając to stanowisko Clarze, która pewnego dnia stała się obiektem westchnień jej syna. Tym razem postanowiła podziękować za propozycje wspólnego napicia się kawy i udać właśnie do Clary.
Rudowłosa kobieta, gdy tylko ją zobaczyła, to od razu wyszła zza lady, by móc ją uścisnąć i pocałować w obydwa policzki z dużą serdecznością i szczerym uśmiechem. Nagle jednak spoważniała i wyglądała na przestraszoną.
Pedro coś się stało? Od rana się martwią, że nie stawił się na zajęcia. Nawet do mnie to dotarło. – Podeszła do okna, stukając wysokimi obcasami o drewnianą podłogę. Zasunęła zasłonkę, gdyż ta padała na stoliczek, gdzie usiadła Victoria. Nie chciała, by słońce biło ją po oczach.
Omiotła też spojrzeniem całą klasę, do której uczęszczał Antonio. Dzieci zostały przysłane do biblioteki przez dyrektora, bo nie było Rivery, a więc nie miał kto z nimi poprowadzić zajęć. Musieli jednak czekać na kolejne, choćby na matematykę z panną Montero, która w przeciwieństwie do swojego narzeczonego pojawiła się w szkole.
Antonio, nie rzucaj kulkami z kartki w kolegę – zwróciła mu uwagę.
To co mam tu robić, proszę pani?
Weź jakąś książkę i poczytaj.
Czytanie jest nudne.
To pooglądaj obrazki.
To chyba mogę porobić – przystał na jej propozycje, wzruszając przy tym niedbale ramionami. – Czemu pan Pedro nie przyszedł!? – krzyknął, nie wiadomo czy w stronę Victorii, czy Clary.
Większość uczniów znajdujących się w bibliotece wydała się być zaciekawiona odpowiedzią. Kilkoro z nich także zaczęło dopytywać o Pedra, tworząc tym sposobem echo dla małego Boscy.
Właśnie, co z nim? Coś nie tak?
Zachorował – odpowiedziała dzieciom Victoria.
Zachorował – powtórzyła po niej Clara. Lekko się przy tym zaśmiała z wyczuwalną drwiną. – Teraz przynajmniej wiem z kim mój mąż pił – dodała szeptem i przysiadła obok, po drugiej stronie stoliczka, tak by móc widzieć dziesięcioletnich rozrabiaków i nieustannie mieć na nich oko.
Mam nadzieję, że nie powiesz tego dyrektorowi.
Oczywiście, że nie. – Przewróciła oczami, dając matce swojego byłego partnera do zrozumienia, że to przecież było oczywiste. – Powiesz, że jelitówka. W to uwierzą. Ostatnio dzieciaki chorują jeden po drugim. Mogły go zarazić.
Dziękuję.
Nie ma za co. To on powinien mi podziękować. Doszło do tego, że wymyślam za niego kłamstwa i wymówki, choć już od lat nie jesteśmy razem.
Jakie kłamstwa i wymówki, i jakie razem!? – dopytywał Antonio, który podsłuchał tylko ostatnich kilka słów.
Nie interesuj się sprawami dorosłych. Idź lepiej na świetlice, do kuchni i poproś o dwie kawy, najlepiej zbożowe. Lubi pani nadal, prawda?
Oczywiście, moja ulubiona. Pamiętałaś. – Rozpromieniła się.
Antonio bardzo szybko poderwał się z krzesła, a potem skrzywił. Grymas wypełznął na jego twarz, a w oczach pojawiły się łzy. Szybko jednak powstrzymał odruch płaczu i krzyknięcia. Wyprostował się i bardzo powoli, starając się ze wszystkich sił iść zupełnie normalnie, dreptał w kierunku drzwi.
Nie uszło to uwadze Clary, więc zawołała chłopca do siebie:
Bosca, podejdź do mnie na chwileczkę.
To za chwileczkę, jak przyniosę – usiłował się wymigać.
Clara nie dyskutowała z dziesięciolatkiem. Po prostu wstała z miejsca i podciągnęła jego nogawkę aż nad kolano. Na łydkach zauważyła dwie wyblakłe, grube pręgi, jakby były śladami po razach wymierzonymi grubą rózgą czy... linijką? Tak naprawdę sama nie wiedziała czym i wolała się nie domyślać. Zainteresowała się jednak kostką chłopca, opuchlizną i zabarwieniem fioletowym.
Coś ty zrobił? Spadłeś skądś?
Po schodach, jak biegałem – skłamał.
To dlaczego od razu nie przyszedłeś? A tyle razy się wam mówi, by nie biegać po korytarzu. – Chwyciła chłopca za rękę i otworzyła przed nim drzwi. Poprosiła Victorię, by zerkała na dzieci podczas jej nieobecności. Wiedziała, że mały Antonio powinien jak najszybciej trafić do lekarza.
Gdy zmierzała z małym Boscą w stronę gabinetu dyrektora natrafiła na nikogo innego, jak na Alicie Montero. Od razu wejrzały się na siebie, jakby były odwiecznymi rywalkami.
Dokąd go ciągniesz? Jego znowu nie będzie na matematyce? – dopytywała Alicia, która właśnie szła odnieść dziennik do pokoju nauczycielskiego.
Chyba kostkę skręcił – wyjaśniła rudowłosa, która od blondynki prezentowała się o tyle lepiej, że miała na sobie obcisłą, bordową sukienkę, odsłaniającą łydki. Jej talia była niczym osy, brzuch był nie tylko szczupły, a nawet lekko wklęsły i do tego buty, wysokie, czarne, z odbijającymi światło czółenkami.
Cud, że jeszcze ty nie skręciłaś – przyszło na myśl przyszłej pani Rivera, ale powstrzymała się przed wypowiedzeniem tego na głos. Wiedziała, że sama nigdy nie byłaby na tyle odważna, by się tak wystroić. Poza tym kojarzyło jej się to jednoznacznie, z paniami lekkich obyczajów.
W bibliotece jest mama twego narzeczonego, powinnaś dotrzymać jej towarzystwa – tyle słów wystarczyło, by nakłonić Alicie do działania.
Jednak zanim blondynka ruszyła w stronę czytelni, to powiedziała do pani Alarcon:
Na parterze widziałam twojego męża, powinnaś dotrzymać mu towarzystwa.
Mojego męża – zdziwiła się Clara. – A tego w jakim celu tu przywiało.
Jest policjantem – przypomniał Antonio. – Może ktoś kogoś zabił. Mógłby jakiegoś nauczyciela. Lekcje by wtedy odwołali.
Nie wygaduj takich głupot, bo ojcu naskarżę.
To nie są głupoty – oburzył się ciemny blondynek. Zrobił przy tym niezadowoloną minę i tupnął nóżką. Omyłkowo wykonał ten gest tą, która go bolała, przez co przykucnął, chwycił się oburącz za kostkę i zaczął płakać.
Co mu się stało? – zapytał Hadrian, który właśnie pokonywał ostatnie ze stopni schodów.
Ma siną kostkę. Szłam właśnie do dyrektora po to, by go zwolnić – wyjaśniła. Całkiem wypadło jej z głowy, by zapytać małżonka z jakiego powodu zjawił się w miejscu jej pracy.
To ty idź, a ja go zabiorę. – Schylił się, by wziąć Antonio na ręce. Pouczył go w jaki sposób ma się chwycić jego szyi.
Da pan radę mnie nieść?
Pewnie, poza tym nie będę cię niósł całą drogę – odpowiedział, usiłując poprawić rękaw swetra, którego kraniec pałętał się mu między palcami. – Jestem samochodem.
To dobrze, bo nigdy jeszcze nie jechałem automobilem – ucieszył się.
Daj, poprawię ci, bo widzę, że cię męczy – zaproponowała Clara i nim Hadrian cokolwiek powiedział, to ona już podwinęła rękaw jego granatowego swetra. Ubranie miało duże guziki, a spod niego wychodził kołnierzyk bordowej koszuli.
W torbie jest pakunek, wyjmij – polecił.
Sięgnęła do skórzanej, czarnej listonoszki, którą zwykle nosił z sobą. Wyciągnęła z niej papierową tytkę, w której znajdowały się jej ulubione słodkości.
Bezy – ucieszyła się.
Też bym chciał – upomniał się Antonio, więc Clara go poczęstowała.
Weź drugą, w drugą rękę – zachęcała.
Pewnie. Jeszcze chwila i będę je miał we włosach – marudził Alarcon. – Idziemy już, zanim cię utuczy tak mocno, że nie będę w stanie cię donieść nawet do samochodu.
Właśnie, chodźmy – poparł go Antonio. – Chcę już pojechać tym samochodem – dodał z uśmiechem od ucha do ucha.
Clara na pożegnanie musnęła jeszcze męża w policzek, a małemu Bosca życzyła odwagi, zdrowia i powodzenia. Potargała nawet jego ciemne blond włoski.
Ma pan bardzo urodziwą żonę, panie Alarcon – komentował, gdy oddalali się w kierunku wyjścia. Oczywiście on był niesiony na rękach. – Chyba jest najładniejsza, najładniejsza w całym mieście – dopowiedział z pełną buzią, gdyż zajadał się białą, puszystą bezą. – Mój tata chyba też tak uważa, skoro tak często do niej chodzi.
Hadrian otworzył drzwi automobilu i posadził chłopca na siedzeniu pasażera. Maluch był zafascynowany, najpierw granatową karoserią oraz pomarańczowym dachem, a potem drewnem wykończonym rudym drewnem. Gadał przy tym jak najęty, ale brunet mu przerwał, by móc się czegoś wywiedzieć. Zainteresował go temat Clary, którą odwiedza krawiec podczas jego nieobecności.

* Na początku zacytowałem fragment piosenki: Grażyna Łobaszewska – Ślady na wodzie
* Tym razem postanowiłem wam pokazać Clarę i Hadriana, i to oni goszczą na zdjęciu przypisanym do tego rozdziału

sobota, 1 października 2016

Rozdział 1: Zakrwawiony nóż (część 2)


W sercach naszych, w ciemnogrodzie
Szczątki dawnych reguł gry
Jak zamki na lodzie nurzają się w wodzie
Żyjeta na co dzień
Ta na co dzień...

Matka Alici okazała się mieć rację, gdyż Rivera, zaraz po wyjściu od narzeczonej, przeszedł wąską uliczką, następnie przez murek, by szybko i na skróty dojść do centrum. To miejsce żyło zawsze, o każdej porze dnia i nocy. W dzień było tam dużo młodzieży, zakochanych par i rozbieganych, rozkrzyczanych dzieci. Mieściły się tam cukiernia, kwiaciarnia, dostojna restauracja i podziemny bar, a w każdą sobotę, to tam odbywał się targ, na którym można było zakupić owoce, warzywa, a nawet zabawki. W niedziele natomiast było to miejsce spotkań. Ludzie całymi rodzinami spacerowali naokoło fontanny, stojącej na samym środku. Czasami zasiadali na jej murku lub pobliskich ławeczkach, a dzieci dokazywały grając w piłkę, przepychając się i jeżdżąc na rowerach.
Pedro zszedł stromymi schodami, takimi jakie zwykle prowadzą do piwnicy. Przywitał go znajomy zapach dymu tytoniowego. Oczy zaczęły szczypać, a w gardle nagle zrobiło się sucho. Podszedł bliżej drewnianego baru, zasiadł na jednym z wysokich krzeseł i złożył zamówienie u ciemnowłosej barmanki, ubranej w białą koszulę i ciemnozieloną spódnicę.
Rivera sączył piwo wprost z kufla, gdy poczuł mocny dotyk na ramieniu. Obejrzał się do tyłu. Zobaczył znajomego policjanta. Podał mu dłoń, mocno nie ściskając.
Wyglądasz jakby cię z krzyża zdjęli – zagadnął Hadrian, dosiadając się obok i zamawiając dla siebie to samo. W międzyczasie rozejrzał dookoła i skinął głową na bliższych i dalszych znajomych.
Bo tak się czuję – przyznał Pedro i zaczął, podobnie jak jego przyjaciel, rozglądać się po otoczeniu. Dostrzegł siedzących w rogu sali krawca i złotnika. Zdziwił się widząc mężczyzn razem. Pamiętał, że nigdy się nie lubili i niemal zawsze ich bliższe spotkania wyglądały tak, jakby mieli zamiar iść na pięści. – Od kiedy Arturo rozmawia z twym bratem? – spytał wprost.
Bosca z Dorianem? – dopytywał i podążał wzrokiem we wskazanym ukradkiem przez Pedro kierunku. – Niebywałe. Nie byli ostatnio pokłóceni? – Obserwował jak krawiec podaje jego bratu dłoń, jakby dobijał z nim targu. Wcześniej z rąk do rąk wymienili się szarymi kopertami.
Byli i nawet mnie to nie dziwi.
Dlaczego?
Marcos i Antonio się przyjaźnią, ale to nie jest dobry rodzaj przyjaźni. Jest niemal jak nasz.
Co masz do naszej przyjaźni?
Teraz nic, ale za dzieciaka, sam wiesz jak było. Twoi rodzice mieli pretensje nie do ciebie, że idziesz za mną na manowce, ale do mojej matki, że ja cię na nie ściągam.
Pamiętam.
Ja też i wiem, że starcie bogaczy parających się jubilerskim fachem z jakąś tam kwiaciarką czy krawcem jest z góry wygraną dla jednej ze stron. Gdy my zbiliśmy szybę w zabawie, to ma matka za nią zapłaciła, choć przez to musiała się zapożyczyć. Gdy zbita została szyba w szkole przez Antonio i Marcosa, to Bosca pokrywał koszty, a Alarcona nawet do szkoły nie wezwali, bo się bali utracić głównego finansjera wszelkich bali, obiadków i wycieczek dla nauczycieli.
Nie lubisz mojej rodziny – zauważył Hadrian.
Nie i nigdy tego nie kryłem. Sam jej nie lubisz – przypomniał. – Ostatnio nawet się zastanawiałem czy po obrączki i pierścionek zaręczynowy nie udać się do jakiegoś sąsiedniego miasta, byleby nie dać tej szui zarobić.
Alarcon się zaśmiał i pogładził po ciemnym, ale nie czarnym wąsie.
Ja bym tak zrobił – poparł. – To zdzierca. Da ci po znajomości taką promocję, że w ratach tego do końca życia nie spłacisz.
O czym rozmawiacie? – zapytał Bosca, podchodząc do baru, by uregulować rachunek.
O pierścionku zaręczynowym – odpowiedział zgodnie z prawdą policjant, ale Arturo już zupełnie go nie słuchał.
Szatyn, którego włosy przyprószone były już lekką siwizną, zwłaszcza w okolicach skroni, wpatrywał się we właścicielkę baru. Farbowana blondynka rzadko zaglądała do tego miejsca. Zazwyczaj zajmowała się prowadzeniem restauracji, a bar pozostawiała w opiece syna i zatrudnionych kelnerek.
Nie zostanie pan na jeszcze jedną kolejkę, panie Bosca? – zapytała z lekkim uśmiechem, przyjmując od mężczyzny banknot i wydając mu z niego resztę.
Nie dziś – odpowiedział, wrzucając monety do kieszeni. – To o czym rozmawialiście? – powtórzył pytanie skierowane do Pedro i Hadriana.
O pierścionku zaręczynowym, już ci to mówiłem.
Tak? Przepraszam, jestem jakiś rozkojarzony. – Nagle sobie coś uświadomił i z wrażenia aż usiadł na hokerze. – A komu ty się chcesz oświadczać, jak ty masz żonę?
On nie ma takich planów. Ja mam – wtrącił Pedro, podnosząc rękę do góry, jakby zgłaszał się do czegoś jako ochotnik.
Arturo się zdziwił i z wrażenia jego oczy zdawały się być dwukrotnie większe.
Przecież ty już masz narzeczoną. Całe miasteczko o tym mówi.
Nawet ostatnio moja córka o tym mówiła – przypomniał sobie Hadrian. – Płakała cały wieczór, bo dotarło do niej, że wuja Pedro na nią nie zaczeka i poślubi inną. – Z załamaniem wsparł czoło na dłoni i pokręcił głową.
Żartujesz? – dopytywał Rivera.
Mówię prawdę, z duszą na ramieniu – odpowiedział. – To znaczy, z ręką na sercu – poprawił się szybko, gdy zauważył rozbawienie na twarzy krawca i nauczyciela. Nawet poklepał się po lewej stronie klatki piersiowej podczas wypowiadania tych słów.
Która to taka we mnie zakochana?
Aurora. Rozkochałeś w sobie nawet czterolatkę. Jak tak dalej będzie szło, to i moje wnuczki, co ich jeszcze nie mam, będą do ciebie wzdychać.
Co ty mówisz? Alicia nie pozwoli na takie coś – wtrącił Bosca, przed którym nagle pojawił się kufel z piwem. Zdziwiony zerknął na właścicielkę lokalu.
Pomyślałam, że skoro się pan rozgadał, to jednak się pan napije.
Faktycznie. Dziękuję – odparł i od razu skosztował.
Uważaj, to skandalistka – szepnął mu do ucha Pedro, gdy tylko przyuważył jak krawiec obserwuje pośladki, odwróconej do nich tyłem, właścicielki baru.
A skąd ty to wiesz?
Całe miasteczko mówiło i jeszcze pewnie nieraz powie.
To ta co dziecko miała panną, tak? – przypomniał sobie Bosca i zaczął dopytywać nauczyciela, dbając o to, by wszystko mówić bardzo cicho, niemal niesłyszalnie.
Tak, a potem wyszła za mąż.
Za szefa policji – wtrącił ojciec czteroletnich bliźniaczek.
Żona komendanta? – Zmrużył jedno oko z wrażenia. – Nie wiedziałem, że on ma żonę, na dodatek taką żonę – dodał z naciskiem na „taką”.
Bo już nie ma. Rozwiązała małżeństwo po ponad trzech latach.
Ona? – nie dowierzał dalej.
Ona, ona – poparł Pedro, wciąż popijając. – Odeszła z dwójką dzieci. Z tym nieślubnym i z tym ich.
Bez powodu?
Nie no, powód był. Ponoć mąż ją uderzył.
Raz?! – powiedział odrobinę za głośno niż planował. – I to był powód do rozwodu? – doszeptał.
Pedro podrapał się po ciemnym, gęstym zaroście.
Widocznie dla niej tak – stwierdził.
Ale to on ją skatował czy co?
Nie no, jak znam szefa, to raczej, tak daleko, by się nie posunął – powiedział Alarcon.
Co cię tak zszokowało? – zdziwił się Pedro reakcją krawca.
Po prostu nie sądziłem, że dla jakiejkolwiek kobiety, jeden policzek...
Nie wiemy czy policzek – przerwał nauczyciel.
Nawet jeśli, to jedno lanie, nie jest powodem do wyrzucenia na śmieci kilku lat wspólnych – odparł odrobinę za ostro.
Nie wiemy czy jedno – wtrącił znowu Pedro.
To i tak żadna wymówka. To był jej mąż, a ona na niego doniosła. Gdzie jej lojalność?
A jego szacunek?
Krawiec się krótko zaśmiał, ale w pogardliwy i przegrany sposób, jakby zabrakło mu argumentów. Zdecydował się jednak powiedzieć coś jeszcze.
Dla ciebie wszystko jest proste. Lewo, to lewo, prawo, to prawo. Na lewo nie chadzać, po prawicy iść, a życie takie nie jest.
Jakie?
Proste. Nie da się iść jedną ścieżką. Zostaniesz mężem i ojcem, to sam zobaczysz jak będziesz chodził zygzakami, od ściany do ściany, od lewej do prawej i z powrotem – odpowiedział szorstko, kręcąc przy tym obrączką na palcu.
I to powód, by bić kobietę?
Nie, ale jeden incydent, też nie może zaważać na losach całej rodziny i małżeństwa. Wypominasz jemu brak szacunku do żony, choć go nie znasz i nie znasz sytuacji, nie znasz powodu.
Nie ma takiego powodu, by przyłożyć żonie! – nagle się uniósł i odwrócił tak, by siedzieć dokładnie na wprost Arturo, a nie, tak jak wcześniej, na wprost baru.
Mówisz tak, bo jeszcze życia nie znasz.
A ty własną mową, dajesz mi do zrozumienia, że lejesz swoją.
Tego nie powiedziałem – zaprzeczył szybko.
Mówię tylko, że każda sytuacja jest inna i do wszystkiego w życiu jest powód, który nie zawsze, ale czasami może usprawiedliwiać pewne odruchy.
Jak masz takie odruchy, to dam ci radę, związuj sobie ręce przed rozmową z małżonką.
A jakby cię twoja zdradziła? – zapytał niespodziewanie.
Żona cię zdradziła? – Pedro uśmiechnął się mimo woli, bo taki zarzut w kierunku Sylvii wydawał mu się absurdalny.
Tego nie powiedziałem. Zakładamy czysto hipotetycznie, że twoja Alicia, po ślubie, pójdzie na bok z jakimś kolegą z pracy. Co wtedy robisz?
Zatłukłbym – stwierdził całkiem szczerze, a potem, gdy krawiec się zaśmiał w zwycięski sposób, to od razu dodał – dobrze, masz rację, nich ci będzie, że jest jeden powód, przez który można stracić nerwy na tyle, by przyrżnąć żonie i nie powinno się za to ponosić konsekwencji.
Jeszcze to ona powinna ponosić konsekwencje – wtrącił Hadrian. – Tylko Pedro nawet jeszcze pierścionka swojej przyszłej nie dał, więc może nawet do ślubu nie dojść, a ty już o zdradzie i rozwodzie mówisz.
Cieszę się, panowie, że dałam wam temat do przedyskutowania – wtrąciła niespodziewanie właścicielka lokalu. Stanęła dokładnie na wprost krawca i położyła łokcie na barze. – Ma pan rację, panie Bosca. To był jeden raz i jeden policzek.
Arturo mimowolnie zszedł wzrokiem niżej i przestał wpatrywać się w brązowe tęczówki kobiecych oczu. Zaczął zapuszczać się w rejony jej biustu, do którego pozwalał mu dotrzeć za duży dekolt.
I wystarczył, dla mnie był powodem do rozwodu – dodała i sięgnęła dwoma palcami do jego włosów, zaczesała kilka niesfornych kosmyków za ucho i tym samym zmusiła go do podniesienia głowy.
Ich spojrzenia ponownie się z sobą zderzyły.
Jednak z kimś takim jak pan, nawet gdyby pan podniósł na mnie rękę, bym się nie rozwiodła.
Nie? – dopytywał z lekkim uśmiechem.
Nie, ale gdyby pan spał, to odcięłabym panu to co czyni pana mężczyzną – odpowiedziała i ponownie dotknęła gęstych włosów szatyna, tym razem zaczesując je z drugiej strony, w taki sposób, że wplatała w nie wszystkie palce. Uśmiechnęła się szeroko.
Odpowiedział jej także uśmiechem, na dodatek bardzo wesolutkim.
Typowy samiec – stwierdziła nagle.
Słucham? – niemal się oburzył, ale zamaskował to śmiechem.
Właśnie o to chodzi, że w ogóle, ale to w ogóle, mnie pan nie słucha, panie Bosca. Ja mówię, że obcięłabym panu klejnoty, a pan się do mnie ciągle w ten sam, uroczy sposób uśmiecha. Na dodatek patrzy się pan tam gdzie nie powinien i nawet się z tym nie kryje.
To wszystko dlatego, miła pani, iż wydaje mi się, że mój wzrok panią komplementuje. Po prostu jest na co, są ładne, to patrzę.
Takiej bezpośredniości, to jeszcze nie słyszałam, ale takie komplementy, niechże pan lepiej zachowa dla żony.
Proszę się o żonę nie obawiać, słyszała bardziej bezpośrednie i szokujące, i jeszcze pewnie nieraz usłyszy.
Poczęstuję pana piwem na koszt firmy – poinformowała i zabrała od mężczyzny pusty kufel, by go napełnić.
Nie, dziękuję – zaprotestował szybko.
Obawia się pan czegoś?
Tak, tego, że mi pani czegoś dosypie – odpowiedział niezwykle poważnie.
Proszę się nie obawiać. Ma pan moje słowo, na dodatek może pan mi patrzeć na ręce.
W takim razie, nie wiem czy wypada, by to kobieta mężczyźnie stawiała – odparł i spojrzał w stronę Pedro, który nagle zaczął się głośno śmiać, gdyż nie był w stanie się powstrzymać. Hadrian także wydawał się być rozbawiony. – Z czego się cieszycie? – zapytał.
Bo mnie się wydaje, że to bardzo wypada, by kobieta stawiała. Ty byś chciał, by ci mężczyzna stawiał? – zapytał nauczyciel wprost, a Arturo przymknął oczy z niedowierzania.
Piwo stawiała, Pedro. Piwo. Mówimy cały czas o piwie.
A... wybaczcie, bo jak się tak na was patrzy z boku, to idzie zgubić główny wątek dyskusji.
Oj, Pedro, Pedro. Głodnemu chleb na myśli – stwierdziła barmanka, postawiła pełny kufel przed Arturo i zabrała dwa kolejne, by i je napełnić.
No właśnie się dziś przez jeszcze nie teściową nie najadłem.
Biedny Padro – odparła sztucznie rozczulonym głosem.
Dlaczego do niego mówi pani na pan, a do mnie po imieniu?
Bo do ciebie wszyscy, Pedro, mówią po imieniu. Nawet uczniom się zdarza.
A faktycznie, to wiele wyjaśnia.
A jak to z tym pierścionkiem? – powrócił do tematu krawiec. – Ty Alici jeszcze pierścionka nie dałeś?
No nie.
To jak tyś się oświadczał?
Powiedzmy, że spontanicznie.
To akurat rozumiem, gdyby oświadczyny były przemyślane, to by przyklękał na kolano jeden na tysiąc i to tylko tacy, którzy nie mają wyobraźni.
Chcesz mi obrzydzić małżeństwo, nim w ogóle zacznę być mężem?! – uniósł się.
Nie, ja tylko mówię jak jest. Ma to swoje dobre strony.
Ale z nich nie będziesz często korzystał, zwłaszcza przez pierwsze dwa lata życia od przyjścia na świat malucha – wtrącił Hadrian.
Pedro rzucił przyjacielowi pełne złości spojrzenie.
A więc dzieciaki mówiły prawdę. Teraz rozumiem twoją spontaniczność – szepnął Arturo.
Dzieciaki mówiły? – nie dowierzał nauczyciel.
I nie tylko, wszyscy mówią – uświadomił go Hadrian. – Mówią, że jedyna mądra lub jedyna głupia, w zależności od wersji, co dała radę cię na brzuch usidlić.
W takim razie, to aż dziwne, że taka plotkara jak moja przyszła teściowa, dowiedziała się dopiero dzisiaj.
Dziwne – przyznał Bosca. – Jednak nie martw się, nie żenisz się przecież z jej matką, tylko z nią.
Choć mówią, że niedaleko pada jabłko od jabłonki – dodał policjant. – Może się okazać, że jaka matka, taka córka.
Nie strasz go, jak ją kocha, to wytrwa.
A on kocha? – zdziwił się Hadrian. – Nuri też miłość deklarował, a po jakiś dwóch latach się odkochał. Z Alicią ile jest? Ile z nią jesteś?
Mniej niż pół roku – odpowiedział całkiem szczerze.
A jest?
Co jest? – Spojrzał na Włocha pytająco.
No w którym miesiącu jest?
Też jakoś tak... w czwartym, chyba.
To czemu ty tak długo z tym ślubem zwlekałeś?
A co miałem się oświadczać od razu po... po?
Nie, aż tak to nie, ale jak już się nabałagani, to czasami trzeba to zgrabnie zamieść pod dywan.
I tak by ludzie gadali.
Nie zawsze. Jak Gloria zaszła w ciąże, to oświadczyłem się i zorganizowałem ślub krócej niż w miesiąc.
Twoja żona nie ma na imię Gloria – zauważył policjant.
Powiedziałem Gloria? – Spojrzał na swoich towarzyszy zmieszanym wzrokiem.
Tak powiedziałeś – przyznał Pedro.
Przejęzyczyłem się. – Nerwowo napił się piwa, wypijając niemal całe jednym duszkiem. – Gdybym teraz padł trupem, to będziesz wiedział kogo aresztować – powiedział do Hadriana, a do barmanki się uśmiechnął i puścił oczko. – A ty Pedro, nie uważałeś jak robisz, to teraz będziesz robił jak uważasz, ale ja bym ci się radził, naprawdę, pośpieszyć. – Wstał z wysokiego krzesła, poklepał nauczyciela po plecach w przyjacielski sposób i skierował się do wyjścia. Nie wyszedł jednak od razu, bo do baru właśnie weszli młody policjant, który był partnerem Hadriana i miasteczkowy rzeźnik. Na dodatek sam Pedro ponownie go przywołał w sprawie garnituru.
Jeśli w końcu się po niego do ciebie nie wybiorę, to ona mnie ukamienuje i zostanie wdowom, jeszcze przed zostaniem żoną.
I do szewca musisz też iść – dorzucił Hadrian zerkając na buty przyjaciela.
Ale ja buty mam.
To czemu chodzisz w rozwalonych?
Bo tamte mnie cisną.
To czemu kupujesz za małe buty?
Nie są za małe, są tylko nie rozchodzone.
To czemu ich nie rozchodzisz?
Bo mnie cisną, już mówiłem. – Zrobił minę niczym mały, nieporadny chłopiec. Spojrzał na siedzącego obok Hadriana, a następnie przez ramię na stojących tam pozostałych przyjaciół. – Kupujemy dwie butelki i idziemy do stolika? – zapytał.
Ja tylko na chwilę – uprzedził Bosca. – Właściwie to powinienem już wracać – stwierdził, zerkając na duży zegar, którego wskazówki mówiły iż za pół godziny wybije dwudziesta trzecia.

Arturo powrócił do domu na kilka minut przed północą. Chciał wejść po cichu, by nie zbudzić domowników, ale okazało się, że nie ma takiej konieczności. Jego żona nie spała, nosiła ząbkującą Clarę na rękach po całym salonie i kuchni, byleby czymś zająć półtoraroczną dziewczynkę. W końcu zmęczona usiadła na krześle i usadziła małą na swoich kolanach. Arturo w tym czasie odwiesił szarą marynarkę w błękitne prążki, które tworzyły szerokie kratki i zbliżył się do żony. Stanął za nią. Pochylając się, wsparł dłonie na blacie stołu i musnął w szyję.
Piłeś – zauważyła.
Nie będę kłamał. Odrobinkę – odpowiedział i pogładził córeczkę po włosach oraz policzku. – Daj ją – polecił. – I zrób mi jakąś kanapkę, jak możesz.
Jacopo jeszcze nie wrócił – powiedziała w końcu i poczuła jak łzy spływają jej po policzkach.
Jak to nie wrócił? A gdzie jest? – przeraził się i z wrażenia aż przysiadł na krześle obok.
Nie wiem. Zostawiłam maluchy z Antonio i go szukałam, ale nigdzie go nie ma. Szukałam też ciebie. – Spojrzała na męża z niekrytym oburzeniem i zawodem. – Ciebie też nigdzie nie było.
Przepraszam. Nie wiedziałem, że coś się stało. Już idę go szukać. – Chciał wstać, ale gdy jego żona usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, to go uprzedziła.
Posadziła dziecko na kolanach męża i szybko pobiegła w stronę korytarza. Gdy zobaczyła tam ciemnowłosego dwunastolatka, to od razu chwyciła za jego ramiona i zaczęła nim potrząsać.
Gdzieś ty był?! Gdzie ty byłeś, Jacopo!?
U koleżanki – odpowiedział płaczliwie, a potem poczuł jak matka zwalnia uścisk, bo ojciec położył dłoń na jej ramieniu, a następnie wcisnął jej Clarę na ręce.
A na zegarku, to się nie znasz!? – wrzasnął. – Pytam się o coś! – dokrzyknął, pochylając się do syna.
Nie było mamy Caroliny, więc nikt nam nie mówił, która godzina. – Pociągnął nosem i przestraszony cofnął się o dwa niewielkie kroczki.
Na nic mu się to zdało, bo wkrótce i tak poczuł pieczenie na lewym policzku i to na tyle silne, że omal nie zwaliło go z nóg.
Na górę! Marsz na górę! – polecił, wskazując kierunek i spojrzał na stojących na schodach Antonio i Matteo. – A wam co, też głupoty w głowie?! Też wam wrażeń brakuje?! – spytał sięgając dłońmi do paska przy spodniach.
Arturo... – usiłowała go powstrzymać małżonka, ale ledwie położyła dłoń na jego ramieniu, a ten już ją strącił.
Nie słyszałaś u kogo on był? Mój syn nie będzie do dziwek chodził!
On pewnie nawet nie wie...! – zawołała za nim.
To za moment się dowie! – ryknął i ruszył schodami w górę. – A wy czemu nie w pokoju!? Kto wam w ogóle z łóżek pozwolił wyjść!? – zapytał, chwytając czteroletniego Matteo za rękę i podnosząc go do góry. Wsparł chłopca na swoim lekko ugiętym kolanie i przytrzymał pod jednym ramieniem, by mu się nie zesunął. Przyrżnął złożonym na pół pasem, celując w pośladki, ale trafiając też w uda i łydki. – Do pokoju! – polecił, odstawiając dziecko, ale maluch po tym od razu padł na kolana. Nachylił się więc do niego i przyłożył jeszcze dwa razy, gdy dziecko leżało na ziemi. Szarpnięciem postawił chłopca na nogi. – Do łóżka, natychmiast!
Antonio w takim wypadku nawet nie czekał na swoją kolej, od razu wbiegł do pokoju, zaraz za Matteo, wszedł do łóżka i nakrył się niemal po sam czubek głowy. Zacisnął zęby i złożył dłonie jak do pacierza.
Panie Jezusie, proszę, niech on mnie tylko nie bije – szeptał bezgłośnie, trzęsąc się na całym ciele. Modląc się, wsłuchiwał w odgłos uderzeń strzelanych z wąskiego, skórzanego paska i płacz oraz prośby starszego brata, który za każdym smagnięciem zdawał się krzyczeć coraz głośniej. W końcu jednak zaczął wyć, szlochać.
Sylvia stała przy drzwiach i wsłuchiwała się w sytuację mającą miejsce w pokoju chłopców. Tuląc Clarę, walczyła z samą sobą, by się nie wtrącić i nie przeszkodzić mężowi, by nie podważyć jego autorytetu. W końcu doczekała się chwili, gdy przekroczył próg i stojąc na korytarzu, jeszcze przed zamknięciem drzwi, krzyknął:
W nocy nie ma ani szlajania się po dworze, ani biegania po domu. Po kolacji macie leżeć w łóżkach.
Wsunął pas ponownie do szlufek, ale nie zapiął klamry. Odpiął kilka guzików białej koszuli, jakby chciał głębiej nabrać oddechu. Spojrzał na żonę i płaczące dziecko na jej rękach.
Claritta – szepnął wesoło, choć głos mu jeszcze drżał ze zdenerwowania. – Chodź do taty. – Wyciągnął ręce po dziewczynkę.
Sylvia wyglądała tak, jakby przez moment się obawiała czy pozwolić córce na znalezienie się w objęciach Arturo. Zanim jednak się namyśliła, to on już zdążył przygarnąć małą do siebie i udać się z nią w stronę sypialni, całując przy tym po główce i szczebiocząc coś do ucha.
Kobieta patrzyła na oddalającego się męża i córeczkę, którzy niebawem zniknęli za drzwiami jednego z dwóch pokojów znajdujących się na górze. Pozwoliła więc sobie na to, by wejść do pokoju synów. Przez chwilę w ciszy obserwowała jak Antonio pociesza małego Matteo, klęcząc przy jego łóżku i głaszcząc po jasnych włosach.
Nie płacz – powtarzał. – Ja też nie chciałem cię dzisiaj uderzyć, tata też nie chciał, tylko się zdenerwował. A wszystko to twoja wina! – uniósł się nagle i podszedł do łóżka starszego brata, by zedrzeć z niego okrycie.
Nieprawda! – odkrzyknął Jacopo i odepchnął Antoniego tak, że chłopiec wylądował pupą na środku pokoju.
Szybko wstał, zagrzany ponownie do walki. Zacisnął dłonie w pięści i ruszył do ataku.
Co ty wyprawiasz, Antonio?! – zawołała kobieta i ruszyła do przodu, by zatrzymać chłopca. Dotarła do niego dopiero w chwili, gdy on już wymierzał cios z pięści, tak więc udało jej się to na ostatnią chwilę. – Przestańcie! – dodała, usiłując odciągnąć ich od siebie.
Ale to jego... – zaczął zbulwersowany dziesięciolatek.
Nieważne! – krzyknęła i wciąż trzymając syna za ręce, przysiadła na brzegu łóżka Jacopo. – Jesteście braćmi i musicie się szanować. Nie wolno wam się bić. Poza tym teraz już niczego nie zmienisz, stało się. – Spojrzała w załzawione oczy syna i przyciągnęła go bliżej. Poczuła jak Antonio wspina się na palcach, by móc objąć rączkami jej szyję.
Właśnie, mogłeś się wtrącić, gdy tata go bił, jak jesteś taki mądry. Ty tchórzu! – zarzucił oskarżycielsko Jacopo. Po jego twarzy ciągle spływały słone krople.
Antonio, wciąż tuląc rodzicielkę, usiłował dosięgnąć brata. W ten sposób wymierzył mu uderzenie z otwartej ręki, akurat tam gdzie trafił, czyli w okolice ramienia.
Przestań! – Pochwyciła jednego syna za nadgarstek, a drugiego za nogę, gdy chciał wymierzyć kopniaka młodszemu, ciągle przy tym leżąc na łóżku i opierając się o ścianę. – Obaj przestańcie, w tej chwili, bo ojca zawołam – zagroziła ostro, posuwając się do ostateczności.
Poskutkowało od razu, choć dziesięciolatek zrobił niezadowoloną minę, a jego pięści wciąż pozostawały zaciśnięte.
Mały Matteo wyszedł z łóżka i na bosaka powędrował do rodzicielki, zazdrosny o to, że to Antonio siedzi na jej jednym kolanie. Usiłował więc wspiąć się na drugie, a kiedy mu w tym pomogła, to przyłożył ucho do jej klatki piersiowej. Odgłos bicia serca matki go uspokajał i lubił, gdy tuląc go, głaskała jednocześnie po włosach.
Mamo, a dlaczego on go zbił? – spytał Antonio i na krótki moment przestał opierać policzek na ramieniu kobiety, by móc spojrzeć jej w oczy.
Nie mów „on” na ojca – odpowiedziała jako pierwsze i zabrakło jej słów, by dodać coś więcej, a Antonio dopytywał dalej.
Więc dlaczego tata go pobił?
Arturo jest zmęczony, dużo pracuje, by nam niczego nie brakowało.
Dziesięciolatek wsłuchiwał się w słowa matki i starał się zrozumieć, ale jego minka wskazywała na to, że nie ma pojęcia jaki związek ma jedno z drugim.
Kiedyś sam będziesz mężem, zostaniesz ojcem, zobaczysz jak to jest.
Ja nie będę bił swoich dzieci, nigdy – stwierdził pewnie, a kobieta poczuła po tych słowach łzy wzruszenia na policzkach i choć chciała przyznać synowi rację, to była zmuszona powiedzieć coś, by wciąż pozostawać po stronie męża.
Myślę, że tata też tak mówił, gdy bym w twoim wieku. Każdy z dorosłych kiedyś tak mówił. – Pocałowała Antoniego w czoło, a Matteo w policzek. Starszemu z chłopców nakazała wrócić do łóżka i spróbować zasnąć, a młodszego sama do łóżka położyła i otuliła kołderką niemal po samą szyję.
Zostań – szepnął na ogół milczący czterolatek.
Nie mogę, synku. – Przyklęknęła przy jego łóżku i ponownie zaczęła głaskać po jasnych jak pszenica włoskach, które barwą przypominały jej własne. – Muszę iść do swojego pokoiku, do twojej siostry. Ona jest jeszcze mała. Antonio cię przypilnuje dopóki nie zaśniesz, prawda? – zapytała, odwracając głowę w stronę łóżka dziesięciolatka.
Eche – odburknął, ale bez gniewu i złości. Powędrował na stronę pokoju młodszego brata i przechodząc przez zagłówek, znalazł się w jego łóżku. – Będę spał z tobą jeśli się boisz.
Widzisz, Antonio będzie przy tobie – powiedziała. – Przytul go – poleciła szeptem.
Sylvia – usłyszała głos męża dobiegający z korytarza.
Nerwowo spojrzała w kierunku drzwi, ale Arturo znajdował się znacznie dalej, nie stał w progu.
Tak?
To już trwa odrobinę za długo. Czy ty mogłabyś w końcu przyjść do sypialni? Jest środek nocy – zaznaczył ostro.
Idę – odparła na tyle głośno, by mógł ją usłyszeć, ale zanim opuściła pokój synów, musnęła jeszcze każdego z nich w czoło lub policzek.
Arturo stał oparty ramieniem o wytapetowaną ścianę. Na tle bladoróżowych i herbacianych róż, które zdobiły ściany w korytarzu na piętrze, jak i w salonie na dole, wyglądał dość łagodnie.
Ululałem małą – pochwalił się i lekko uśmiechnął. Spodnie miał już zmienione na te od piżamy, a koszulę, którą nosił poprzedniego dnia, rozpiętą. – Powinnaś być już rozebrana – stwierdził, przyglądając się ubranej w codzienny strój kobiecie. Podszedł do niej i zaczął rozpinać guziki cienkiego, jasnofioletowego sweterka, który miała na sobie.
Muszę z tobą porozmawiać. – Położyła dłoń na nadgarstku męża, gdy ten był już przy ostatnim z guzików.
Uniósł wzrok, by moc spojrzeć w jej twarz. Jednocześnie zastygł jakby w bezruchu, oczekując kolejnej części wypowiedzi.
Tylko nie chcę byś mnie źle zrozumiał – uprzedziła.
Chodzi o chłopców – wywnioskował.
Tak i nie tylko.
Skrzywił się, jakby ten temat nie był w tej chwili jednym z jego ulubionym. Tak naprawdę to w tamtym momencie oczekiwał od żony zupełnie czegoś innego niż rozmowy. Przystał jednak na jej propozycję i wskazał dłonią na drzwi prowadzące do sypialni.
Jesteś kobietą, idź przodem – polecił, kładąc dłoń na jej plecach, między łopatkami.

Kiedy Sylvia zbierała wszystkie myśli, by w jakiś precyzyjny i delikatny sposób ułożyć z nich odpowiednie słowa, to Pedro wraz z Hadrianem dopiero opuszczali skromne progi podziemnego baru. Mężczyźni zostali w nim najdłużej ze wszystkich, a na koniec i tak zakupili butelkę, by móc ją pić naprzemiennie w drodze do domu. To mieszkanie matki Pedro znajdowało się bliżej. Alarcon pozostawił więc przyjaciela na klatce schodowej, na półpiętrze, wierząc, że ten dalej już sobie poradzi i chwiejnym krokiem ruszył do swojego domu, co jakiś czas potykając się o własne nogi.
Domek państwa Alarcon był spory, ale tak naprawdę to tylko jedna czwarta jego należała do nich i była to ta jedna czwarta znajdująca się na pietrze, po lewej stronie. Pozostała część piętra należała do siostry jego żony, a dół do ich babci, która pomimo swojego wieku całkiem dobrze sobie radziła. Siwa kobieta o miłym usposobieniu, piekąca i gotująca wyśmienite pyszności, na co dzień pomagała wnuczką i opiekowała się ich dziećmi, by te mogły pracować.
Hadrian stanął przed głównymi drzwiami i zaczął poszukiwanie kluczy po kieszeniach. Co jakiś czas jednak podpierał się o drzwi, a konkretniej to o nie uderzał samym sobą, gdy nie udawało mu się utrzymać równowagi. Tyle wystarczyło, by w którymś momencie drzwi się otworzyły, a on wleciał na korytarz, w ostatniej chwili dając radę zatrzymać się na drewnianej, masywnej komodzie, pomalowanej na biało i przyozdobionej błękitnymi akcentami. Komoda dzięki kolorom wydawała się delikatna, wręcz jak rodem wyrwana z domku dla lalek, ale to były tylko pozory i spokojnie dala radę utrzymać na sobie ciężar osiemdziesięciokilowego mężczyzny.
Clara patrzyła na swojego ślubnego, gdy ten prostował się i za wszelką cenę starał utrzymać w pionie. Z początku miała surową minę, która tylko przybrała na silę, gdy tupot małych nóżek dobiegł do jej uszu, a po schodach, tych umiejscowionych po lewej stronie, zaczęły zbiegać dwie, niemal identyczne, jasnowłose czterolatki.
Tatuś, tatuś! Tatko wrócił! – nawoływały, biegnąc coraz szybciej i w końcu przyklejając się do obydwóch nóg Hadriana.
Dlaczego moje aniołki nie śpią? – zabełkotał i chciał przykucnąć, ale stracił równowagę i padł na kolana.
Amelia nieco się wycofała i opowiedziała zgodnie z prawdą, że nie mogła zasnąć, za to Aurora objęła szyję ojca i odparła:
Bo jak tatusia nie ma, to nigdy nie mogę spać. Ale śmierdzisz – skomentowała nagle, marszcząc drobny, zadarty nosek, czym sprawiła, że jej rodzicielka nie mogła powstrzymać śmiechu.
Nie bardziej niż ty, gdy waliłaś kupy w pieluchy – odgryzł się i pieszczotliwie poklepał córkę po pupie. – A tata coś dla was ma – dodał, nim zdążyła się obrazić o jego poprzednią wypowiedź.
Co, co? – dopytywała.
Co on ma? – Amelia złapała matkę za rękę i zadarła główkę do góry.
Nie wiem, idź zobacz. – Pchnęła ją w kierunku Hadriana, który z wewnętrznej kieszeni ciemnozielonej marynarki wyjął cztery wstążki. Dwie z nich były granatowe, a kolejne dwie czerwone. Na wszystkich jednak mieściły się duże, białe kropki.
Ale ładne – zachwyciła się Aurora i aż zakręciła dookoła. – Uczeszesz nas? – Przechyliła głowę tak mocno do tyłu, by móc dostrzec matkę.
Jutro – odpowiedziała córce Clara.
Czemu nie dziś? – dopytywała.
Nie marudź. – Przysiadła na drugiej z komód, identycznej jak ta, przy której klękał jej mąż i wyglądała na naprawdę zmęczoną.
Ale...
Mama ma rację, powinnyście już spać. Biegusiem na górę, zanim się rozmyślę i nie dam wam tego co jeszcze mam dla was.
A co to!? – krzyknęły jednocześnie.
Dziewczynki, naprawdę, ciszej – zwróciła im uwagę matka. – Babcia śpi, ciocia i kuzyni też. Tylko wy łazicie jak takie nocne mary. Wy i wasz ojciec.
Głos rozsądku mi podpowiada, że łatwo się nie wykupię – stwierdził Hadrian, wstając na równe nogi. Podszedł do żony i wsparł dłonie na komodzie, na której się opierała, w taki sposób, by nie pozwolić jej się wymknąć.
Z kim ty się tak spiłeś? – zapytała wprost.
A czy to ważne?
Wstążki dziewczynek dają mi do zrozumienia, że byłeś w towarzystwie krawca, ale nie tylko, bo jak znam życie, to Bosca wrócił do domu w znacznie lepszym stanie, a w samotności byś się do takiego nie doprowadził, bo jesteś na to za towarzyski.
Hadrian, skupiony na żonie, nagle poczuł jak ktoś szarpie go za nogawkę spodni.
Oddaj wstążki – poleciła Aurora. – I daj też to drugie.
Jak pójdziecie ładnie do łóżek, to do was przyjdę i dam po drugim prezencie – odpowiedział, oddając wszystkie wstążki na ręce Aurory. – Podziel się z siostrą.
Masz tę. – Przekazała Amelii jedną z czterech.
Masz oddać dwie – pouczył ją ojciec.
Niezadowolona mlasnęła, ale w końcu pozbyła się jeszcze jednej, niebieskiej wstążki.
Miałyście iść na górę – przypomniała im matka, a potem odprowadzała wzrokiem dwie, ubrane w białe koszulki nocne blondyneczki, które wbiegały po schodach, jakby nie umiały spokojnie po nich iść.
Hadrian wsunął dłoń ponownie do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął z niej długi i lśniący sznur białych pereł.
Kiedy je zobaczyłem, od razu wiedziałem, że będą do ciebie pasować. Zrozumiałem, że musisz je mieć. – Uśmiechnął się tak, że pokazał niemal wszystkie zęby, w tym także charakterystyczne kiełki.
Dziękuję, ale to nie sprawi, że nie będę się gniewała – odparła, zabierając od niego, należącą już teraz do niej, biżuterię. – Mogłeś mnie chociaż uprzedzić, wtedy bym się tak nie martwiła – dodała ostro.
Przepraszam – szepnął, przybierając minę niesłusznie zbitego kundla. Zaczął wplatać palce w rude tak mocno, że niemal czerwone włosy, należące do jego żony. – Znowu je farbowałaś – zauważył i tą uwagą sprawił, że na moment straciła czujność, a jego usta już zaczęły błądzić po jej szyi.
Długo mamy czekać?! – krzyknęła Aurora, stojąca u góry schodów. Mała ze zniecierpliwienia tupnęła bosą nóżką.
Nie chodź po domu na bosaka – zwróciła jej uwagę rodzicielka, jednocześnie starająca się odepchnąć męża od siebie, ale ten nie przestawał kąsać jej szyi i zasysać skórę między zęby tak mocno, że aż bolało. – Hadrian – zawołała do jego ucha.
Przerwał i nawet nie patrząc w tył, na jedną ze swych córek, powiedział:
Miałyście czekać w łóżkach.
Ale długo?
Bardzo długo, to was nauczy cierpliwości – odpowiedział niewyraźnie, starając się jednocześnie rozpiąć pasek, który miał przy spodniach.
Długo to ile? – nie ustępowała Aurora, a Amelia pojawiła się właśnie przy jej boku.
Tak długo, dopóki tata i mama nie skończą. – Chwycił żonę za biodra i podniósł. Jakimś cudem dał radę usadzić ją na komodzie, zanim na dobre stracił równowagę.
Clara zaśmiała się w taki sposób, jakby nie dowierzała w scenę, która rozgrywała się na jej oczach, a której jednocześnie była uczestniczką.
Hadrian powrócił do walki ze swoim paskiem, a Aurora dalej dopytywała o kolejny prezent. W końcu skapitulował i przywołał obie córki do siebie. Z kieszeni spodni wydobył landrynku, opakowane w złote, szeleszczące papierki. Wysypał je na ręce obydwóch córek, nie licząc, ale starając się, by było mniej więcej po równo.
Wyjątkowo możecie się opchać nimi na noc, ale macie nie wychodzić z łóżek – warknął przez zęby.
Dobrze tatusiu – odpowiedziała zadowolona, blondwłosa dziewczynka. – Idziemy. – Zamachała dłonią na siostrę, który jej śladem ruszyła schodami do góry.
Nie mamy dużo czasu – zauważył i od razu zabrał się do roboty. Zaczął podciągać bordową koszulkę na krótki rękawek, sięgającą nieco za kolana, którą jego żona miała na sobie. W końcu doprowadził do tego, że tylko i wyłącznie gołymi pośladkami dotykała biało-niebieskiej komody. Uśmiechnął się zwycięsko i zaczął całować biust, poprzez jedwabny materiał. – Musimy się uwinąć zanim te dwa potwory wrócą – dodał i pomimo że ledwie stał na chwiejnych nogach, to dał radę wprowadzić swojego penisa w samo wnętrze kobiecości, i udało mu się to za pierwszym razem. – Wreszcie – szepnął, kładąc głowę na kobiecej piersi, obcałowując ten fragment ręki, do którego dosięgał.
Wreszcie? – zapytała, przerywanym oddechem i gdy zaczął napierać mocniej, to przytrzymała się wieszaka. Ten jednak nie był przymocowany do podłogi, dlatego po chwili poleciał na ziemie, a huk jego zderzenia z podłogą obiegł cały dom.
Co wy tam robicie!? – krzyknęła staruszka.
Nic, babciu! – odkrzyknęła Clara, jednocześnie dając do zrozumienia mężowi, by nawet nie próbował przerywać. – To Hadrian, wrócił pijany! Przewrócił wieszak!
Nieprawda – stwierdził przez zęby. – Wcale nie przewróciłem wieszaka.
Uznajmy, że miałeś w tym swój udział.
Szarpnięciem ściągnął ją na ziemie, a potem naprowadził tak, by się na niej położyła i choć pozycja nie należała do najwygodniejszych, bo ją twarda podłoga cisnęła w plecy, a jego w kolana, którymi się zapierał między jej nogami, to jednak było im z sobą zadziwiająco dobrze.
Tym razem chcę mieć dwóch synów – wyszeptał wprost do jej ucha, czując, że dłużej nie da rady. Pomylił się, bo po alkoholu zawsze miał takie poczucie, jakby już dłużej nie mógł, a mimo wszystko zwykle dawał radę przeciągać moment finiszu przez co najmniej jeszcze godzinę.
Ledwie skończyli, dysząc i leżąc na podłodze w przedpokoju, obok siebie, a ponownie dobiegł do ich uszu tupot małych stóp.
Tatko, masz jeszcze cukierki? – dopytywała Aurora.
Nie – odpowiedział i spróbował wstać z podłogi. Był zbyt pijany, by udało mu się to za pierwszym razem i gdyby nie żona, która mu pomogła, to pewnie wstawałby do pionu godzinami.
Czemu leżeliście na podłodze?
Bo leżeliśmy.
Ale czemu?
Bo tak – odpowiadał coraz mniej uprzejmie, podtrzymując się barierki, by czasami nie polecieć ze schodów.
A możemy spać z wami? Albo chociaż tylko ja?
Nie, nie możecie – wtrąciła spokojnie Clara, która nagle jakby napełniła się większą cierpliwością niż zazwyczaj.
Ale ja bym chciała – nalegała dalej jedna z córek i wraz z rodzicami zmierzała w stronę ich pokoju, zamiast iść do swojego.
Siostra bliźniaczka podążyła więc za nią.
Za moment przeciągniesz strunę – burknął ojciec. – Jest, dziecko, prawie trzecia nad ranem. Idźże do łóżka.
Ale ja bym chciała...
Co? Przez kolano?
Spojrzała na niego spod byka, zmarszczyła czoło oraz nos i pokręciła głową.
To do łóżka, raz. – Wskazał kierunek, myląc się przy tym i przypadkiem pokazując na drzwi prowadzące do jego i Clary sypialni.
Aurora podskoczyła zadowolona.
Dziękuję, tatko! – zawołała i chwyciła siostrę za rękę, by pociągnąć ją za sobą.
Nim Clara i Hadrian się obejrzeli, to bliźniaczki wskoczyły już w ich miękką, kremową pościel i położyły się na samym środeczku.
Tatko z mojej strony – wydawała rozporządzenia Aurora.
Clara pokręciła na to głową i uprzedziła, że to tylko ten jeden, jedyny raz, by córki czasami za dużo sobie nie wyobrażały.

Arturo Bosca i jego żona nie mieli takich problemów. U nich dzieci spały w swoich łóżkach, a malutka Clara, która otrzymała imię po żonie przyjaciela, leżała w swoim łóżeczku na biegunach, które miało funkcje kołysania. To ojciec poruszał kołyską, siedząc przy tym na łóżku i obserwując żonę, gdy ta przebierała się w koszulkę nocną.
O czym chciałaś ze mną porozmawiać? – dopytywał, przypominając Sylvii tym samym, że gdy zaczęła temat, który jej ciążył, to mała im przeszkodziła, wybudzając się z głośnym krzykiem, jakby z najmroczniejszego z koszmarów.
Obiecaj, że się nie zdenerwujesz. – Stanęła przed lustrem i na szybko uplotła niechlujny warkocz, by rano nie mieć trudności z ułożeniem włosów. Przerzuciła go przez prawe ramię i usiadła w jednym z dwóch foteli, tym niebujanym.
Jak mogę ci to obiecać, kiedy nie wiem o co chodzi? – zdziwił się, ale nie przestał ani na moment lulać łóżeczkiem. – Poza tym, ja cię nie biję, nie krzyczę jakoś bardzo często, więc nie powinnaś mieć żadnych obaw i zwyczajnie wyznać to co chcesz.
Zapadła niewygodna cisza, więc podniósł głowę i zaczął się uważniej wpatrywać w twarz żony. Rozczytał z niej wystarczająco, by móc powiedzieć coś jeszcze, ale nie chciał wracać do pewnego tematu. Dopytał więc ponownie, co takiego chce mu powiedzieć.
Ja wiem, że ty dużo pracujesz – zaczęła niepewnie, miętoląc fragment błękitnej koszulki nocnej. – Niczego nam dzięki temu nie brakuje i przez to głupio mi cokolwiek ci zarzucać.
A masz mi coś do zarzucenia? – Wstał, by zerknąć na córeczkę, czy ta na pewno mocno zasnęła i ponownie zasiadł na brzegu łóżka, tym razem dbając o to, by znaleźć się dokładnie naprzeciwko małżonki.
I tak i nie. Ja rozumiem, że chodzisz niewyspany, przemęczony, że budzisz się, gdy Clara płacze, a ona nie przespała jeszcze w życiu ani jednej pełnej nocy. Wiem, że chcesz ich wszystkich dobrze wychować, ale nie powinieneś ich tak bić.
Nie będę używał samej marchewki.
To nie znaczy, że masz zawsze używać kija, Arturo. Oni się ciebie boją.
Kogoś muszą – stwierdził twardo. – Inaczej by ci na głowę weszki.
Ja cię jedynie proszę byś złagodniał. Nie wymagam, a proszę. – Wstała i obeszła łóżko naokoło, by móc położyć się z drugiej strony. Poczuła jak mąż kładzie dłoń na jej ramieniu, a potem zastępuje ją swoimi ustami.
Zastanowię się nad tym, przemyślę – powiedział cicho i zaczął zsuwać jedno ramiączko, by dosięgnąć językiem nagiej łopatki. Kiedy mu się to udało, to zajął się całowaniem pleców poprzez materiał, a dłonią błądził po nagim udzie, wnikając głębiej, coraz głębiej, aż poczuł znajome w dotyku, lekkie owłosienie.
Ułożyła się wygodnie na brzuchu, ręce splatając i podkładając pod policzek. Poczuła wargi męża na swoim karku i to jak schodziły coraz niżej, podczas gdy jego ręce zadzierały jej koszulkę coraz bardziej do góry. W końcu dotarł do pośladków i pozostawił pocałunki na każdym z nich, zahaczając językiem o rowek i zmierzając w dół, między uda, dając do zrozumienia, by ugięła kolana i nieco się uniosła.
Chwyciła się za brzeg drewnianego łóżka, obitego w fioletowy, prążkowany materiał. On położył dłoń tuż obok, jednocześnie docierając swoją męskością w wiadome miejsce. Drugą dłoń położył na jej plecach, ciągle po części okrytych koszulką nocną. Sunął po nich dłuższą chwilę, aż nagle zsunął się na żebra i dotarł do lewej piersi. Wsunął dłoń pod materiał, by móc bardziej poczuć jej twardość.
Karmię – przypomniała szybko, nim zdążył porządnie ścisnąć i zadać jej tym ból.
Nic na to nie odpowiedział, jedynie złagodniał, a jego dłoń zmieniła położenie z piersi na brzuch. Jego wargi całowały po odsłoniętej łopatce, a ruchy bioder stawały się pewniejsze, aż w końcu przybrały nie tylko na sile, ale także szybkości.

Antonio nie spał, przez co słyszał odgłosy dobiegające zza ściany. Nieco niepokoiły go głośniejsze krzyknięcia, mocniejsze skrzypnięcia łóżka i trzask, który rozbrzmiał w chwili, gdy Arturo uderzył otwartą dłonią o ścianę, starając się, by pchnięcia były jeszcze głębsze.
Jacopo! – krzyknął szeptem. – Jacopo, śpisz?! – dopytywał coraz głośniej.
Nie – odpowiedział krótko.
Myślisz, że co oni robią? Biją się?
Brunet o śniadaj cerze zaśmiał się i zapalił lampkę nocną.
Coś ty? Robią to co wszyscy dorośli nocami.
Czyli co? – dopytywał zaciekawiony tak bardzo, że nawet się podniósł i usiadł, wspierając plecy na ścianie.
Kochają się.
I tak każdej nocy?
Pewnie tak.
To kiedy oni śpią?
Jacopo wzruszył ramionami i doszedł do wniosku:
Pewnie pół na pół. Pół się kochają, a pół śpią.
To dziwne, bardzo dziwne – stwierdził ciemny blondynek, a potem wyminął, młodszego brata, którego płacz utulił do snu i stanął nad Jacopo. – Mogę ci coś pokazać, ale obiecaj, że nie wygadasz.
Chłopiec przewrócił oczami.
Nie wygadam – powiedział.
Antonio przysiadł na brzegu łóżka i zaczął opowiadać:
Bo kiedy ty byłeś w szkole, to ja byłem nad rzeką i tam był trup.
Zmyślasz.
Wcale że nie! Mam nawet dowód! – Wstał i sięgnął spod biurka swoja skórzaną teczkę, która miała dwie szelki, by mógł ją nosić na dwóch ramionach. Wyjął z jej wnętrza owinięty w materiałową chusteczkę nóż. – Jest na nim jeszcze krew, widzisz?
Jacopo wziął narzędzie zbrodni w dłonie i przyjrzał mu się uważnie.
To naprawdę krew? – spytał. – Jakaś taka dziwna – stwierdził, oceniając zaschłą na ostrzu, niegdyś ciecz.
Naprawdę. Przysięgam. Z ręką na sercu.
I tak ci nie wierzę.
Wyjąłem go z niej, dostałem za to szklane kulki od Filipo i Marcosa, bo oni bali się nawet podejść.
Z niej? – Brunecik skrzywił się, jakby z odrazą.
No z tej umarłej. Jak nie wierzysz, to mogę ci ją pokazać.
A co, ją też zabrałeś? – zażartował Jacopo.
Nie, ale wiem gdzie leży. Pewnie ciągle tam jest. Wyjdziemy oknem.
Nim Jacopo zdążył cokolwiek powiedzieć i w jakiś sposób zaprotestować, to dziesięcioletni Antonio już wciągał na piżamę spodnie, zarzucał na ramiona szelki i przywdziewał beżową, materiałową kurteczkę na duże guziki.
Jest maj – przypomniał mu brat.
To co? – oburzył się chłopiec. – Mnie może być zimno – stwierdził i jako pierwszy przełożył nogę przez parapet, starając się dosięgnąć drewnianych elementów, które były przytwierdzone do domu, by podtrzymywać zarośla, oplatające szare mury.
Jacopo wstał. Wciąż był ubrany, bo wieczorem, po laniu, które otrzymał od ojca, nie miał siły ani ochoty, by się rozebrać. Ruszył w ślad za dziesięcioletnim Antonio, ale on poczynił to ostrożnie, co jego brat skwitował śmiechem i komentarzem:
Jak zwykle się wleczesz, niezdaro ty!
Ciszej bądź, bo rodzice nie śpią – zganił go Jacopo.
Poskutkowało, bo Antonio od razu na te słowa zasłonił sobie usta dłońmi i szepnął:
Przepraszam, zapomniałem, że się kochają.
Jacopo zeskoczył tuż obok brata i klepnął go w ramię, wskazując na furtkę, która na noc zazwyczaj pozostawała zamknięta. Obaj bez trudu poradzili sobie z taką przeszkodą i pobiegli w kierunku rzeki, kierując się zasadą, że im szybciej dotrą na miejsce, tym prędzej powrócą do domu, a przez to nikt nawet nie dostrzeże ich nagłego zniknięcia.

* Na początku zacytowałem fragment piosenki: Grażyna Łobaszewska – Ślady na wodzie
* Skoro na poprzednim zdjęciu (tym przy części pierwszej rozdziału) znajdowali się Antonio i Jacopo, to teraz nadeszła pora, by wam pokazać jak ja sobie wyobrażam ich ojca