Gorzkie
prawdy mówić w oczy
W
świecie czystym jak ze szkła
To
gładko się toczy
Gdy
nie ma się o czym
Ale
znacznie trudniej, gdy się ma...
Jacopo
i Antonio pierwszy raz mieli okazję podziwiać miasteczko późną,
ciemną nocą. Co prawda Jacopo tego dnia wrócił do domu po
północy, ale tak bardzo się spieszył, że nawet nie zwracał
uwagi na mijany krajobraz. Teraz najbardziej podobały mu się lampy,
które oświetlały główną ulicę. Antonio natomiast podziwiał
skryte w mroku wystawy, nawet witrynę zakładu krawieckiego.
Podobała się mu porcelanowa pani w sukni ślubnej i dżentelmenem
we fraku przy swoim boku.
– Nie
wiedziałem, że tata robi takie piękne rzeczy! – zawołał.
– Co
jest pięknego w kiecce? – zdziwił się Jacopo.
–
Cała
się błyszczy, jak u królowej. Brakuje tylko korony. – Uśmiechnął
się tak mocno, że kąciki jego ust zdawały się dotykać uszu.
Jacopo
szarpnął młodszego brata za rękaw beżowej kurtki.
–
Pośpiesz
się! – zawołał.
Antonio
posłuchał i zaczął przebierać nogami ile tylko miał sił, ale
niemiarowe oddechy dawały o sobie znać w klatce piersiowej.
Jednocześnie jego wzrok wciąż uciekał na wystawy sklepowe. Tym
razem upodobał sobie cukiernie i nie potrafił od niej odwrócić
głowy. Wpadł na kogoś. Poczuł mocne zderzenie, a potem jak jego
pośladki boleśnie stykają się z chodnikiem wyłożonym kocimi
łbami.
– Ała
– rzekł oskarżycielsko i spojrzał w gorę na postać skrytą pod
szeroką peleryną, której duży kaptur nachodził na oczy, a nawet
na kawałek nosa.
Nie
czekał na to aż postać go przeprosi. Z resztą, nie wyglądała
jakby zamierzała, więc czym prędzej się podniósł, nawet nie
otrzepywał, wyminął osobę, której nie miał odwagi się dłużej
przyglądać i ruszył biegiem w kierunku, w którym podążył
Jacopo.
–
Tędy
jest bliżej! – krzyknął i zamachał na niego, wskazując na
stary, opuszczony dom, porośnięty krzakami tak wysokimi i
zdradzieckimi, że nieraz pokaleczyły mu nie tylko łydki, ale także
twarz, zadrapując policzki.
Tym
razem też nie było inaczej i już po chwili ścierał dwoma palcami
krew spływającą po brodzie. Jacopo był bardziej ostrożny i
starał się osłaniać, uniesioną w górę koszulą, by w razie
czego to ona poniosła wszelkie straty, nawet jeśli miałaby przez
to zostać podarta. Na brak ubrań akurat nie mieli co narzekać. Ich
ojciec był krawcem, więc mieli dużo koszul i spodni do nich
dopasowanych. Ich mama zawsze nosiła najładniejsze sukienki,
zwłaszcza w niedzielę, gdy przywdziewała nową, tę którą dzień
wcześniej dostała od ojca. Często Arturo, te nienoszone dłuższy
czas przez żonę, zabierał i przerabiał na nowe. Jej szafa zawsze
była pełna, a drzwi ledwie się domykały.
Bracia
w końcu dotarli na miejsce, na wzgórek, z którego widzieli brzeg
czystej rzeki. Spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się niczym
prawdziwi zwycięzcy, a potem poszli w kierunku drewnianej,
rozlatującej się chaty, stojącej nad samym brzegiem.
Weszli
od tyłu, poprzez brakującą deskę. Wiatr wzmógł na swojej sile i
potargał im włosy nim znaleźli się wewnątrz. Uderzył w nich
odór stęchlizny i wilgoci, który każdemu dorosłemu, by
przeszkadzał, ale dzieci podchodziły do tego inaczej i
niejednokrotnie bawiły się w tej chacie, i przesiąknięte tym
obrzydliwym zapachem, powracały do domu, czym zazwyczaj złościły
swoje matki.
Na
podłodze były ślady krwi, ich większe i mniejsze plamy, ale
Jacopo jakby nadal nie wierzył w nieboszczkę. Uważał, że brat
sobie ją wyimaginował, a potem skropił deski brudną, czerwoną,
niemal brunatną farbą, by go nabrać, by przestraszyć.
– Nie
ma tu żadnej kobiety! – krzyknął zbulwersowany i zdenerwowany
tym, że Antonio po raz kolejny z niego zakpił.
–
Była,
zaklinam się na Boga, że była!
– Ale
dziwnym trafem zniknęła, tak? Jak ojciec się dowie, że i my
zniknęliśmy z naszych łóżek, to nas zatłucze. Ale co ciebie to
może obchodzić, w końcu ty zawsze jesteś jego pupilkiem.
–
Nieprawda!
– Pchnął brata z taką siłą, że ten wpadł na stare, połamane
krzesła, zazwyczaj z powyrywanymi oparciami. – To zawsze ja
obrywam najmocniej.
– Ty
chociaż za coś – odparł podnosząc się. – A ja i Matteo nawet
za rozlany kompot – dodał płaczliwie, ale młodszy brat już go
nie słuchał, gdyż zaciekawiony był śladami krwi.
–
Prowadzą
do drzwi – zauważył na głos.
Podszedł
do nich i lekko pchnął. Natrafił na opór.
– Ona
pewnie leży z drugiej strony! – zawołał zadowolony i zaczął
wychodzić tą samą dziurą w ścianie, jaką dostał się do
środka.
–
Trup
się nie przemieszcza – stwierdził Jacopo, ale poszedł za
Antonio, który tym razem okazał się mieć rację.
Bracia
ukradkiem zerkali, wyglądając zza rogu chaty, wprost na kobietę w
białym, zakrwawionym i dziurawym płaszczu. Leżała na brudnej od
deszczu ziemi, na brzuchu, nieruchomo.
– Nie
była tu kiedy wyciągałeś z niej nóż? – zapytał szeptem, z
wyczuwalnym drganiem przerażenia Jacopo.
Antonio
pokręcił głową.
–
Była
w domku – odpowiedział.
–
Wiesz
co to znaczy, ty ośle!? – wydarł się na niego i zaczął nim
gwałtownie potrząsać.
–
Co!?
– Że
kiedy tu byłeś ostatnim razem, to ona jeszcze żyła! –
wykrzyczał i puścił Antonio z taką siłą, że ten upadł pupą
na piaszczystą ziemię.
– Nie
wiedziałem – odszepnął cichutko ciemny blondynek. – Wyglądała
całkiem na martwą – dodał wstając i na drżących nogach,
odczuwając silny strach, podszedł do leżącej w piasku i krwi
kobiety. – Proszę pani – szepnął cichutko. – Czy pani
jeszcze żyje? – dodał, sięgając po długi kij. Zaczął trącać
nim nieboszczkę. – Teraz już chyba nie żyje. – Spojrzał przez
ramię na starszego brata i ze łzami w oczach oczekiwał jakieś
rady, czegokolwiek.
– Nie
możemy jej tak tutaj zostawić – zadecydował.
– A
co, chcesz ją zabrać do domu?
Brunet
na bezmyślność dziesięciolatka uderzył się otwartą dłonią w
czoło.
–
Powinniśmy
poinformować policję – zadecydował.
– Ale
ja nie chcę im oddawać mojego noża. Znalazłem go.
– Nie
chodzi o nóż. Musimy komuś powiedzieć, że ona tutaj jest, zanim
psy ją zjedzą.
– To
psy jedzą trupy?
–
Wilki,
lisy i inne też. Nawet ryby!
–
Obrzydlistwo.
– Skrzywił się na samo wyobrażenie tego.
–
Kanibale
też jedzą trupy, a nawet żywych.
–
Jeszcze
większe obrzydlistwo. Pamiętam jak nasz tata jadł węgorza, a ten
się jeszcze ruszał na talerzu. Mówił, że to taki odruch
pośmiertny tego zwierzęcia, ale mnie i tak było niedobrze –
opowiadał, obserwując jak jego brat przygląda się nieboszczce. –
Ej, Jacopo, a może my ją pozostawmy takiemu kanibalowi i będzie po
kłopocie. On ją zje, a ja zachowam swój nóż. – Ucieszył się
na własny pomysł, ale brat szybko sprowadził go na ziemię,
mówiąc, że w Hiszpanii nie ma żadnych kanibali.
Mały
Antonio posmutniał, ale przystał na pomysł brata. Wszedł do
chaty, która długi czas była kryjówką jego, Filipo i Marcosa.
Wyciągnął ze starej skrzyni pożółkłą i zakurzoną kartkę
papieru oraz niewielki ołówek.
– Ty
piszesz – polecił. – Po mnie by się i tak nie rozczytali. Ta
zołza od matematyki ostatnio kazała dyrektorowi dać mi po łapach,
bym miał ładniejsze pismo. Tak mi przylał, że w ogóle nie mogłem
pióra w dłoni utrzymać, a co dopiero nim pisać. Rivera to chociaż
bije tylko po jednej, po tej co się jej zwykle nie używa. To miło
z jego strony, nie sądzisz?
–
Przestań
paplać. Koncentruję się – odpowiedział. – Napisałem: TRUP
JEST NAD ŻEKOM, POHOWAJCIE JĄ. Może być?
Antonio
zerknął na kartkę i koślawe pismo starszego brata, który zwykle
pisał starannie, ale tutaj nie miał do dyspozycji biurka ani nawet
stołu, na dodatek ręce mu się trzęsły przez to co zobaczyły
oczy, więc ostatecznie przytaknął:
– Jak
dla mnie, może. Szkoda, że nie dopisałeś jej imienia.
– A
skąd niby mam je znać?
–
Sprzedałem
jej dokumenty.
– Jak
to sprzedałeś jej dokumenty?! – oburzył się.
–
Portfel
cały. Dostałem za niego dwa komplety znaczków, całe kolekcje.
Jedna nawet ma samolot. Nawet nie zdążyłem do środka tego
portfela zajrzeć, tak się na ten samolot ucieszyłem, a Marcos
zdążył przeczytać jedynie imię, bo trzeba było wracać do
szkoły, by normalnie wrócić do domu i zdążyć na obiad, a nie
tak jak ty – wypomniał.
– No
to jak ona miała na imię? Dopiszę – zaproponował.
–
Gloria.
Obydwaj
wyszli z chaty na mocną ulewę. Jacopo schował więc kartkę do
kieszeni, by choć trochę ją osłonić, a Antonio ucieszył się,
że był na tyle zapobiegawczy, by wziąć z sobą kurtkę. Z
początku mieli się udać na policję, ale uznali, że to za daleko.
Antonio zaproponował więc, by poszli do domu policjanta.
–
Wiesz
gdzie mieszka komendant? – zdziwił się Jacopo. – Ja nie wiem.
– Też
nie wiem, ale wiem gdzie mieszka Hadrian Alarcon z rodziną. Tata
mnie tam kiedyś zabrał, bym pobawił się z jego córkami.
Bawiliśmy się w chowanego i jedna się poryczała, bo siostrę
schowała w skrzyni na pościel i zamknęła.
–
Ryczała,
bo siostrę zamknęła? – nie rozumiał Jacopo.
–
Nie,
nie dlatego. Tylko matka ją skrzyczała. On ma ładną żonę. Nawet
ładniejszą niż nasza mama. Zawsze ma takie ładne, bordowe włosy.
Tata chyba ją lubi.
–
Tata
chodzi do żony policjanta, gdy policjanta nie ma w domu?
–
Echeś!
– krzyknął radośnie Antonio. – Zamknęli się w pokoju na
dole, gdy babci nie było, a mnie kazali się z tymi małymi bawić.
Są lepsze od Matteo. Mniej miunczą. Nasz brat to jest jeszcze jak
mała dzidzia. Tata też ostatnio to mamie wykrzyczał w awanturze,
że robi z Matteo młodszego niż jest, i że my jak byliśmy w jego
wieku to byliśmy samo, coś samo.
–
Samodzielniejsi
– podpowiedział Jacopo. – Słyszałem tę awanturę, ale
myślałem, że ty wtedy śpisz.
– Nie
dało się jej nie słyszeć. Krzyczeli tak głośno, że nie dało
się spać. To tutaj. – Wskazał mokrym palcem na dom. Dotarło do
niego, że cały jest przemoczony i że robi mu się coraz zimniej. –
Ja wejdę przez płot i wsunę to w drzwi, wtedy nie zmoknie, bo na
górze jest balkon, poza tym na pewno zauważą. Poczekaj na mnie. –
Wyciągnął dłoń po kartkę i sprawnie przeszedł prze płot. Nie
pamiętał jednak o tym, że Alarconowie mają dużego i groźnego
psa, i kiedy Szogun wybudził się ze snu i ruszył w jego kierunku,
pokazując ostre jak brzytwa kły, uświadomił sobie jak w dużym
niebezpieczeństwie się znalazł.
–
Antonio,
szybko! – wrzasnął zmartwiony Jacopo.
Doping
pomógł na tyle, by chłopiec dał radę doskoczyć do furtki,
jednak gdy usiłował ją pokonać, to mokre ręce ześlizgnęły się
z ociekającej wodą bramy, a on poleciał w dół, wprost na
brukowany chodnik, ale jego noga zaczepiona wciąż była między
barierkami.
Poczuł
ból głowy, ale na szczęście nie krwawił, o czym uświadomił go
Jacopo, klęczący przy nim.
–
Dobrze,
że spadłeś na tę stronę, a nie na tamtą.
–
Boli
mnie noga – stwierdził, gdy próbował się podnieść. – Boli
tu i tu – tłumaczył płaczliwie.
–
Chcesz
iść do lekarza?
– Po
co? By ojciec się dowiedział? – zapytał, podtrzymując się
ramienia brata. – Zlałby mnie, bym oduczył się kaleczyć. A
jakby się dowiedział, że to stało się w nocy, to... on by nas
zabił.
– W
takim razie pójdziemy wolno do domu, a w szkole udasz, że się
wywaliłeś.
–
Nie,
lepiej nie. Musi samo przejść – stwierdził poważnie
dziesięciolatek.
Kiedy
Antonio i Jacopo dysputowali pod domem Hadriana Alarcona, on wraz z
żoną ukrył się przed córkami w łazience, pozostawiając dwa
blondwłose diabełki w swoim łóżku.
– Ty
jeszcze jesteś pijany – zarzuciła mu, gdy sadzając ją na
komodzie przy umywalce, potrącił kubek, w którym znajdowały się
szczoteczki i pasta do zębów.
– I
co z tego? – zapytał. – Czy mniej mnie przez to kochasz?
Przewróciła
oczami, pokręciła głową, a potem przyłożyła dłonie do
policzków męża. Poczuła na nich znajomy, jednodniowy zarost.
Kciukami przeczesała ciemnego niczym smoła wąsa.
– Nie
patrz się tak na mnie. Nie powiem, że cię kocham. Urośniesz,
spuchniesz, pękniesz pod wpływem takiego komplementu. Woda w wannie
zaraz się przeleje – zauważyła, zerkając w bok.
Nie
odpowiedział na to ani słowem, postanowił uczynić to gestem.
Zebrał w sobie wszystkie pokłady równowagi, siły i odrobinę
trzeźwości, która jeszcze mu pozostała. Chwycił żonę za biodra
i podniósł, jakby ważyła tyle co piórko.
Wystraszona
oplotła męża w pasie swoimi nogami, a potem poczuła jak jej
plecy, a następnie ona cała, wliczając w to szyję, włosy i część
policzków, zanurza się w wodzie.
–
Chcesz
nas utopić!? – krzyknęła, gdy jego kolano znalazło się między
jej nogami, a ciecz w wannie poruszyła się niebezpiecznie, nieco
ulewając za brzegi.
Brunet
podążył zamglonym wzrokiem za szumem jaki wydawała woda cieknąca
z kranu. Usiłował dosięgnąć dłonią kurka, ale nie udało mu
się to. Poślizgnął się, przez co na krótki moment podtopił ich
oboje. Szybko jednak się zreflektował i udał, że to było
planowane, zamierzone i nie ma powodów do obaw.
– Nic
ci przy mnie nie grozi – zapewniał. – Ale chcę syna, syna –
powtarzał. – Możesz to dla mnie zrobić, Claro?
– Z
Bogiem o tym porozmawiaj.
– Nie
sądzę bym dał radę spłodzić syna z Bogiem. Od tego jest żona.
Clara
zaśmiała się z takiego wytłumaczenia, zwłaszcza, że jej mąż
brzmiał przy tym tak słodko, niepewnie, nieporadnie. Od razu
skojarzył jej się z dzieckiem, które zapytane stara się
odpowiedzieć i jednocześnie wydaje mu się, że ma racje oraz, że
jednak ktoś może się nie zgodzić z tymi racjami.
– Mam
do ciebie prośbę, Hadrianie – zaczęła, robiąc maślane oczka i
przybierając do tego smutną minkę, układając usta w podkówkę.
–
Czego
żądasz? – Złapał dłońmi brzegów wanny i napiął mięśnie
tak jak lubiła najbardziej. Jego koszula była do połowy rozpięta,
a ciało o szarawym odcieniu aż kusiło, by położyć na nim
dłonie.
–
Chodzi
o naszych sąsiadów.
–
Znowu
temat Vallaurich – westchnął, bo nawet nie łudził się, że
mógł się pomylić.
– Oni
naprawdę ledwo wiążą koniec z końcem. Powinniśmy im oddać
jakieś rzeczy po dziewczynkach albo cokolwiek. Może te przetwory co
mamy w piwnicy.
–
Pewnie,
najlepiej od razu wszystko rozdaj – rzucił sarkastycznie i od
niechcenia. Szybko powrócił do przyjemniejszych zajęć niż
rozmowa o wielodzietnej rodzinie, z którą mieszkali przez płot.
–
Hadrian,
a może ty byś porozmawiał z kimś i załatwił...
– Ja
już, kochanie, raz wyszedłem przez ciebie na debila. Załatwiłem
Paulowi pracę u rzeźnika, tak?
–
Ale...
– Tak
czy nie? – przerwał ostro.
– Tak
– odparła, ale odbiegając wzrokiem w bok, jakby była obrażona.
– I
co z tego wyszło? Nie robił dłużej niż dwadzieścia kilka dni, a
zdążył nakraść.
–
Może
potrzebował – szukała na głos usprawiedliwienia.
– To
mógł powiedzieć, szefa akurat miał bardzo w porządku. Z
pewnością lepszego i bardziej ludzkiego niż mój. Dałby mu, może
nie zaliczkę, ale choćby mięso do domu. Poza tym nie łudźmy się,
że on to zaniósł dzieciom. Sprzedał po kosztach i wszystko
przepił. A teraz zdejmij tą halkę, co ją jeszcze niepotrzebnie
masz na sobie.
– No
ale jakbyś mógł...
–
Zdjąć
ją z ciebie samemu?
–
Nie.
– Bez oporów się rozebrała, choć w wannie, w której i on się
znajdował, było z tym nieco trudności. – Chcę byś porozmawiał
choćby z Pedro, jego lubi dyrektor, więc...
– A
o czym ja mam z Pedro rozmawiać? Starego Paula nie zatrudnią jako
nauczyciela. On się nawet na woźnego nie nadaje. Poza tym mają
woźnego. Drugi chyba nie jest konieczny.
–
Nie,
ale...
– Ale
sama możesz porozmawiać z Pedro, przecież widujesz go codziennie.
– Nie
mogę i prawie wcale go nie widuję. Staram się unikać.
–
Dlaczego?
– zdziwił się.
– Ty
wiesz, że my kiedyś byliśmy razem, prawda? – zapytała,
spuszczając głowę. Jej policzki przeszły w kolor czerwony i nie
było to spowodowane gorącą kąpielą ani parą jaka się unosiła
w całej łazience.
– Coś
o tym słyszałem. Dlatego tak mocno zdziwiłem się, gdy potem
okazałaś się być jeszcze dziewicą. – Zdjął koszulę przez
głowę i zmiętą, trzymaną w jednej dłoni, zamoczył wraz z nią
w wodzie.
–
Właśnie.
– Co
właśnie?
–
Kiedy...
głupio mi o tym mówić, ale widziałeś jego bliznę na czole, tu,
przy brwi? – dopytywała, pokazując na własnej twarzy o jaki
fragment jej chodzi.
–
Widziałem
– odparł, oddalając się i przyglądając żonie w dziwnym
skupieniu, z dwuznaczną uwagą. Wydawało się jakby całkiem
wytrzeźwiał.
–
Kiedy
chcieliśmy razem... chcieliśmy zrobić...
– Co
zrobić?
–
Wiesz...
–
Nie,
nie wiem. Wysłów się w końcu!
– Nie
krzycz na mnie! Chcieliśmy skonsumować związek.
– Wy
nie mieliście co konsumować, do ciężkiej cholery! Małżeństwem
nie byliście!
– My
też małżeństwem nie byliśmy, gdy...
– Ale
mieliśmy już ustaloną datę, więc to coś zupełnie innego!
–
Ciesz
się, że to on oberwał świecznikiem w głowę, a nie ty, panie
„Coś zupełnie innego”.
– Nie
pyskuj!
Spojrzała
w bok, po raz kolejny tego dnia odbijając wzrokiem od własnego
męża.
– Nie
musisz na mnie pokrzykiwać – wyznała, oburzając się. Drobinki
pierwszych łez zaszkliły się w jej oczach.
Już
miała wypełznąć spod niego, a potem wyjść z wanny, ale
skutecznie ją przed tym powstrzymał.
– Nie
musimy się kłócić – stwierdził, delikatnie muskając jej
policzek, łaskocząc przy tym wąsem o delikatne ciało. –
Powróćmy do tego co dobre. Do płodzenia mojego syna.
– A
co gdy nie będziemy go mieć? – pojawiło się w jej głowie jako
duża wątpliwość, wypowiedziała to także na głos.
–
Dlaczego
mielibyśmy go nie mieć? – Oddalił się, ponownie chwycił dłońmi
brzegów wanny i napiął wszystkie mięśnie, co teraz, gdy był
nagi od pasa w górę wyglądało znacznie efektowniej.
–
Niektórzy
ludzie nie mają synów. Niektórzy ojcowie mają same córki.
– Nie
ja.
– A
co jeśli...
–
Jeśli
teraz byłaby dziewczynka i następna byłaby dziewczynka, i
następna, to kolejny z pewnością byłby syn.
Clara
wolała nie myśleć jak wyglądałoby jej życie z taką wesołą
gromadką, ani o ciężkości jaką odczuwała w ciąży, ani tym
bardziej o bólach porodowych. Nie chciała mieć aż tak licznej
rodziny i nie pozostało jej nic innego, jak tylko przedstawić swoje
zdanie Hadrianowi. Była pewna, że to zrobi, że w końcu się
odważy, ale wiedziała, że nie będzie to tej nocy.
Podczas
gdy państwo Alarcon zabrali się do pracy nad kolejnym potomkiem, to
Pedro Rivera siedział na łóżku, z nogami rozłożonymi w lekkim
rozkroku. Łokieć wspierał na kolanie, a dłonią nieustannie
przeczesywał swoje włosy. Nie czuł się dobrze. Żołądek
podchodził mu do gardła, w oczach wirowało, a głowa zdawała się
być tak bardzo ciężka, jakby ktoś zrzucił na nią worek kamieni.
–
Jesteś
skończonym osłem! – usłyszał głos swojej rodzicielki.
Nie
komentował jej wykrzyknienia, wolał zająć się sobą. Usiłował
zebrać w sobie wszystkie możliwe siły, by skupić wzrok na jednym
punkcie, ale ten nieustannie mu umykał, drgał.
–
Myślisz,
że Alicia będzie to znosić?! – Położyła blaszaną miskę na
kuchenny taboret, który stał przy łóżku. Uczyniła to z głośnym
trzaskiem, bardzo nerwowymi ruchami. – Na wypadek jakbyś rzygał.
– Nie
bym – wybełkotał, starając się uporać z guzikami koszuli. Nie
szło mu to, więc zdecydował się wstać. O mały włos, a by się
przewalił, ale podtrzymał się regału na książki, kilka z nich
niestety spadło. Potrącił też zegarek kieszonkowy, który po owym
upadku już nie cykał.
Victoria
wstała, by mu chodź odrobinę dopomóc. Spuściła szelki z ramion
syna, choć ledwie do nich dosięgała. Pomogła mu się też uporać
ze sznurowadłami butów, zupełnie jak wtedy, gdy miał nie więcej
niż kilka latek i nieustannie plątał sznurówki.
– Nie
możesz wracać prawie każdego dnia pijany, będziesz ojcem, Pedro –
powiedziała kierując się w stronę wyjścia z pokoju. Na progu
zerknęła jeszcze przez ramię, by zobaczyć jak brunet sobie radzi,
ale on nawet nie podjął trudu zdjęcia spodni i pomimo że te były
brudne od trawy i błota, to zdecydował się położyć w nich do
łóżka.
Ledwie
wsunął nogi pod białą, pachnącą pościel, a poczuł ból
policzka, następnie pieczenie jakie nasila się chwilę po
uderzeniu. Po nim przyszło kolejne, następne i jeszcze jedno. Nie
próbował się bronić, jedynie osłaniać. Przynajmniej do momentu,
w którym jego matka nie sięgnęła po jego własne szelki,
porzucone na podłodze. Te w końcu dał radę złapać i wyrwać z
jej dłoni. Odrzucić w najdalszy kąt pokoju, trafiając nimi w
wazon ustawiony na komodzie. Ten niebezpiecznie się zachwiał, ale
nie spadł i nie potłukł.
Rano
wybudzał się kilkakrotnie, sięgał wtedy po kieszonkowy zegarek
spoczywający na ziemi. Był zepsuty, ale jemu nie przyszła taka
ewentualności do głowy, więc zasypiał ponownie w najlepsze.
Dopiero kiedy jego matka powróciła z zakupów i porannych
ploteczek, to podniosła krzyk na tyle głośny, że wyrwała go z
łap wstrętnego Morfeusza.
– Ty
nie jesteś w pracy!? Dlaczego!?
–
Która
godzina? – zmartwił się i już miał w pędzie się ubierać, gdy
ledwie wyszedł z łóżka, a potknął się o własne nogi, za
sprawą opuszczonych do kostek spodni.
–
Prawie
południe.
–
Choler!
– przeklął, siadając na drewnianym krześle i odchylając głowę
do tyłu. W tamtym momencie zrobiło mu się niedobrze i miska
pozostawiona dzień wcześniej na taborecie przy łóżku, okazała
się być zbawieniem.
–
Zrobię
ci gorzkiej herbaty. – Odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć na to
jak jej dorosły syn wymiotuje, struty wczorajszą popijawą. – Po
co ty pijesz, jak nie umiesz? – zapytała jeszcze przed
opuszczeniem jego pokoju.
Nie
widząc sensu w pójściu do pracy na popołudnie. Z powrotem położył
się do łóżka, ale wiedział, że będzie musiał jakoś
usprawiedliwić swoją nieobecność. Już teraz myślał o tym, jak
będzie przebiegała jego rozmowa z dyrektorem. Układał w głowie
wszystkie możliwe scenariusze. Zastanawiał się też co powie Ali i
wtedy przyszło mu nagle coś do głowy, postanowił rozwiać
możliwości.
– W
nocy powiedziałaś, że będę ojcem!? Tak, mamo!? – podniósł
głos, a że baryton miał donośny, to sprawił, że kobieta
usłyszała go nawet w kuchni.
– To
właśnie powiedziałam. Mógłbyś to wynieść? – spytała,
patrząc na miskę pełną wymiocin. – Nie dobrze mi się robi od
samego patrzenia.
– Po
co, jeśli zaraz znowu będzie mi niedobrze?
–
Może
po to, by nie śmierdziało w całym pokoju.
–
Zaraz.
Powiedziałaś o ciąży?
–
Pedro,
każdy wie, że Alicia jest w ciąży. Wiem już nawet dlaczego
wczoraj piłeś. Wystarczyło, że poszłam na ryneczek.
– Co
mówiły te przebrzydłe plotkary?
– Że
wyszedłeś od Montero niezadowolony, że krzyk i awantura były.
Jeśli kłócicie się przed ślubem, po ślubie nie będzie lepiej.
Tyle wiem z własnego doświadczenia. – Przysiadła na brzegu
jednoosobowego łóżka.
–
Skąd
wiedzą, że jest w ciąży?
–
Pedro,
ty i ślub, to wystarczy, by wysuwać takie wnioski. Jesteś tutaj
chyba najstarszym kawalerem.
– Nie
skarżyłem się na to.
– A
na małżeństwo zamierzasz? – spytała zaskoczona, wpatrując się
w jego zmęczoną twarz, bledszą niż zazwyczaj, na dodatek z
siniakiem w okolicy oka, tuż nad policzkiem. Zeszła wzrokiem niżej,
na bruzdy szpecące lewe ramię. Nawet jeśli na jej usta cisnęło
się słowo „przepraszam”, to nie zamierzała go wypowiadać, nie
teraz, nie w takim momencie, gdy jej zdaniem sam był sobie winny.
–
Alicia
chce mieszkać z matką – stwierdził z widoczną odrazą, a potem
zaczął siorbać z łyżeczki pierwsze łyki gorzkiej, niedobrej
herbaty. Nigdy nie lubił herbat, gorzkich zwłaszcza, ale na kaca mu
pomagały. Miał tego świadomość, więc postanowił się
przemęczyć.
– W
tym akurat nie ma nic dziwnego, będzie matką, chce kogoś kto jej
pomoże przy dziecku.
– To
przecież ja mogę jej pomóc! – uniósł się.
–
Zabierzesz
niemowlę do baru?
–
Przestań
– syknął i spojrzał na biel popękanej ściany. – Moglibyśmy
wprowadzić się tu.
–
Moglibyście
– przyznała. – Nie wywaliłabym was, ale tam pewnie macie do
dyspozycji większy pokój, ogród.
– I
starą Sarę na karku, co mnie nie znosi.
– A
za co ona ma cię lubić, Pedro? Wydaje jedyną córkę za mąż, za
mężczyznę, którego fama wyprzedza jego samego. Wiesz co ludzie o
tobie mówią?
– Że
jestem najlepszym z nauczycieli – pochwalił samego siebie, dobrze
wiedząc, że to akurat prawda.
–
Dodają
też, że z ciebie pijak i straszny kobieciarz. Alicia jest bystra i
nawet jeśli sama wolałaby mieszkać z dala od matki, to liczy na
to, że w obcym domu będziesz miał jakieś granice przyzwoitości.
–
Jestem
przyzwoity.
–
Wpadając
do własnego domu jak do hotelu, gdy masz ochotę coś zjeść lub
jesteś tak pijany, że trzeba ci niańki, by cię wpakowała do
łóżka!? Jesteś moim synem, kocham cię, ale twojej przyszłej
żonie szczerze współczuję, bo ty się nie zmienisz. Twój ojciec
też się nie zmienił.
– Nie
porównuj mnie do niego! – uniósł się.
– Nie
muszę. Pewnego dnia sam się do niego porównasz, gdy w końcu
przejrzysz na oczy i spojrzysz w lustro. – Wstała i zapowiedziała,
że pójdzie do szkoły, że powie, że jest chory. – Obronię ci
dupę, ostatni raz.
Ostatnich
razów w wykonaniu pani Victorii Rivera było niezliczenie wiele i
Pedro wiedział, że tym razem nie będzie inaczej, dlatego nawet się
nie przejmował. Znowu poczuł jak chwytają go mdłości, więc po
zwróceniu kolejnej porcji smażonych ziemniaków i kiełbasy, którą
zagryzali w barze gorycz ognistej cieczy, zdecydował się na klina.
Odszukał w kredensie słodkie wino, przelane do kanki. Napełnił
dużą szklankę do pełna i wypił jednym duszkiem. Znów napełnił
i znów przechylił. Trzecią dawkę „lekarstwa” zabrał z sobą
do pokoju, sączył ją powoli, spokojnie. Ciężkie powieki mu
opadały, a spokojny sen chciał do niego powrócić.
Victoria
była niską, szczupłą i lubianą kobietą, dlatego, gdy tylko
wkroczyła do miejsca pracy swojego jedynaka, to od razu została
ciągnięta przez nauczycielki do pokoju nauczycielskiego.
–
Mamy
dobrą kawę, świeżo zmieloną – szczebiotały.
Niemal
wszystkie ją znały, bo pracowała pierw jako kwiaciarka na
straganie, naprzeciw szkoły, gdy one jeszcze były dziećmi i bawiły
się w tamtych okolicach, a później, dorabiała do emerytury jako
bibliotekarka, zwalniając to stanowisko Clarze, która pewnego dnia
stała się obiektem westchnień jej syna. Tym razem postanowiła
podziękować za propozycje wspólnego napicia się kawy i udać
właśnie do Clary.
Rudowłosa
kobieta, gdy tylko ją zobaczyła, to od razu wyszła zza lady, by
móc ją uścisnąć i pocałować w obydwa policzki z dużą
serdecznością i szczerym uśmiechem. Nagle jednak spoważniała i
wyglądała na przestraszoną.
–
Pedro
coś się stało? Od rana się martwią, że nie stawił się na
zajęcia. Nawet do mnie to dotarło. – Podeszła do okna, stukając
wysokimi obcasami o drewnianą podłogę. Zasunęła zasłonkę, gdyż
ta padała na stoliczek, gdzie usiadła Victoria. Nie chciała, by
słońce biło ją po oczach.
Omiotła
też spojrzeniem całą klasę, do której uczęszczał Antonio.
Dzieci zostały przysłane do biblioteki przez dyrektora, bo nie było
Rivery, a więc nie miał kto z nimi poprowadzić zajęć. Musieli
jednak czekać na kolejne, choćby na matematykę z panną Montero,
która w przeciwieństwie do swojego narzeczonego pojawiła się w
szkole.
–
Antonio,
nie rzucaj kulkami z kartki w kolegę – zwróciła mu uwagę.
– To
co mam tu robić, proszę pani?
– Weź
jakąś książkę i poczytaj.
–
Czytanie
jest nudne.
– To
pooglądaj obrazki.
– To
chyba mogę porobić – przystał na jej propozycje, wzruszając
przy tym niedbale ramionami. – Czemu pan Pedro nie przyszedł!? –
krzyknął, nie wiadomo czy w stronę Victorii, czy Clary.
Większość
uczniów znajdujących się w bibliotece wydała się być
zaciekawiona odpowiedzią. Kilkoro z nich także zaczęło dopytywać
o Pedra, tworząc tym sposobem echo dla małego Boscy.
–
Właśnie,
co z nim? Coś nie tak?
–
Zachorował
– odpowiedziała dzieciom Victoria.
–
Zachorował
– powtórzyła po niej Clara. Lekko się przy tym zaśmiała z
wyczuwalną drwiną. – Teraz przynajmniej wiem z kim mój mąż pił
– dodała szeptem i przysiadła obok, po drugiej stronie stoliczka,
tak by móc widzieć dziesięcioletnich rozrabiaków i nieustannie
mieć na nich oko.
– Mam
nadzieję, że nie powiesz tego dyrektorowi.
–
Oczywiście,
że nie. – Przewróciła oczami, dając matce swojego byłego
partnera do zrozumienia, że to przecież było oczywiste. –
Powiesz, że jelitówka. W to uwierzą. Ostatnio dzieciaki chorują
jeden po drugim. Mogły go zarazić.
–
Dziękuję.
– Nie
ma za co. To on powinien mi podziękować. Doszło do tego, że
wymyślam za niego kłamstwa i wymówki, choć już od lat nie
jesteśmy razem.
–
Jakie
kłamstwa i wymówki, i jakie razem!? – dopytywał Antonio, który
podsłuchał tylko ostatnich kilka słów.
– Nie
interesuj się sprawami dorosłych. Idź lepiej na świetlice, do
kuchni i poproś o dwie kawy, najlepiej zbożowe. Lubi pani nadal,
prawda?
–
Oczywiście,
moja ulubiona. Pamiętałaś. – Rozpromieniła się.
Antonio
bardzo szybko poderwał się z krzesła, a potem skrzywił. Grymas
wypełznął na jego twarz, a w oczach pojawiły się łzy. Szybko
jednak powstrzymał odruch płaczu i krzyknięcia. Wyprostował się
i bardzo powoli, starając się ze wszystkich sił iść zupełnie
normalnie, dreptał w kierunku drzwi.
Nie
uszło to uwadze Clary, więc zawołała chłopca do siebie:
–
Bosca,
podejdź do mnie na chwileczkę.
– To
za chwileczkę, jak przyniosę – usiłował się wymigać.
Clara
nie dyskutowała z dziesięciolatkiem. Po prostu wstała z miejsca i
podciągnęła jego nogawkę aż nad kolano. Na łydkach zauważyła
dwie wyblakłe, grube pręgi, jakby były śladami po razach
wymierzonymi grubą rózgą czy... linijką? Tak naprawdę sama nie
wiedziała czym i wolała się nie domyślać. Zainteresowała się
jednak kostką chłopca, opuchlizną i zabarwieniem fioletowym.
– Coś
ty zrobił? Spadłeś skądś?
– Po
schodach, jak biegałem – skłamał.
– To
dlaczego od razu nie przyszedłeś? A tyle razy się wam mówi, by
nie biegać po korytarzu. – Chwyciła chłopca za rękę i
otworzyła przed nim drzwi. Poprosiła Victorię, by zerkała na
dzieci podczas jej nieobecności. Wiedziała, że mały Antonio
powinien jak najszybciej trafić do lekarza.
Gdy
zmierzała z małym Boscą w stronę gabinetu dyrektora natrafiła na
nikogo innego, jak na Alicie Montero. Od razu wejrzały się na
siebie, jakby były odwiecznymi rywalkami.
–
Dokąd
go ciągniesz? Jego znowu nie będzie na matematyce? – dopytywała
Alicia, która właśnie szła odnieść dziennik do pokoju
nauczycielskiego.
–
Chyba
kostkę skręcił – wyjaśniła rudowłosa, która od blondynki
prezentowała się o tyle lepiej, że miała na sobie obcisłą,
bordową sukienkę, odsłaniającą łydki. Jej talia była niczym
osy, brzuch był nie tylko szczupły, a nawet lekko wklęsły i do
tego buty, wysokie, czarne, z odbijającymi światło czółenkami.
Cud,
że jeszcze ty nie skręciłaś – przyszło na myśl przyszłej
pani Rivera, ale powstrzymała się przed wypowiedzeniem tego na
głos. Wiedziała, że sama nigdy nie byłaby na tyle odważna, by
się tak wystroić. Poza tym kojarzyło jej się to jednoznacznie, z
paniami lekkich obyczajów.
– W
bibliotece jest mama twego narzeczonego, powinnaś dotrzymać jej
towarzystwa – tyle słów wystarczyło, by nakłonić Alicie do
działania.
Jednak
zanim blondynka ruszyła w stronę czytelni, to powiedziała do pani
Alarcon:
– Na
parterze widziałam twojego męża, powinnaś dotrzymać mu
towarzystwa.
–
Mojego
męża – zdziwiła się Clara. – A tego w jakim celu tu
przywiało.
–
Jest
policjantem – przypomniał Antonio. – Może ktoś kogoś zabił.
Mógłby jakiegoś nauczyciela. Lekcje by wtedy odwołali.
– Nie
wygaduj takich głupot, bo ojcu naskarżę.
– To
nie są głupoty – oburzył się ciemny blondynek. Zrobił przy tym
niezadowoloną minę i tupnął nóżką. Omyłkowo wykonał ten gest
tą, która go bolała, przez co przykucnął, chwycił się oburącz
za kostkę i zaczął płakać.
– Co
mu się stało? – zapytał Hadrian, który właśnie pokonywał
ostatnie ze stopni schodów.
– Ma
siną kostkę. Szłam właśnie do dyrektora po to, by go zwolnić –
wyjaśniła. Całkiem wypadło jej z głowy, by zapytać małżonka z
jakiego powodu zjawił się w miejscu jej pracy.
– To
ty idź, a ja go zabiorę. – Schylił się, by wziąć Antonio na
ręce. Pouczył go w jaki sposób ma się chwycić jego szyi.
– Da
pan radę mnie nieść?
–
Pewnie,
poza tym nie będę cię niósł całą drogę – odpowiedział,
usiłując poprawić rękaw swetra, którego kraniec pałętał się
mu między palcami. – Jestem samochodem.
– To
dobrze, bo nigdy jeszcze nie jechałem automobilem – ucieszył się.
–
Daj,
poprawię ci, bo widzę, że cię męczy – zaproponowała Clara i
nim Hadrian cokolwiek powiedział, to ona już podwinęła rękaw
jego granatowego swetra. Ubranie miało duże guziki, a spod niego
wychodził kołnierzyk bordowej koszuli.
– W
torbie jest pakunek, wyjmij – polecił.
Sięgnęła
do skórzanej, czarnej listonoszki, którą zwykle nosił z sobą.
Wyciągnęła z niej papierową tytkę, w której znajdowały się
jej ulubione słodkości.
–
Bezy
– ucieszyła się.
– Też
bym chciał – upomniał się Antonio, więc Clara go poczęstowała.
– Weź
drugą, w drugą rękę – zachęcała.
–
Pewnie.
Jeszcze chwila i będę je miał we włosach – marudził Alarcon. –
Idziemy już, zanim cię utuczy tak mocno, że nie będę w stanie
cię donieść nawet do samochodu.
–
Właśnie,
chodźmy – poparł go Antonio. – Chcę już pojechać tym
samochodem – dodał z uśmiechem od ucha do ucha.
Clara
na pożegnanie musnęła jeszcze męża w policzek, a małemu Bosca
życzyła odwagi, zdrowia i powodzenia. Potargała nawet jego ciemne
blond włoski.
– Ma
pan bardzo urodziwą żonę, panie Alarcon – komentował, gdy
oddalali się w kierunku wyjścia. Oczywiście on był niesiony na
rękach. – Chyba jest najładniejsza, najładniejsza w całym
mieście – dopowiedział z pełną buzią, gdyż zajadał się
białą, puszystą bezą. – Mój tata chyba też tak uważa, skoro
tak często do niej chodzi.
Hadrian
otworzył drzwi automobilu i posadził chłopca na siedzeniu
pasażera. Maluch był zafascynowany, najpierw granatową karoserią
oraz pomarańczowym dachem, a potem drewnem wykończonym rudym
drewnem. Gadał przy tym jak najęty, ale brunet mu przerwał, by
móc się czegoś wywiedzieć. Zainteresował go temat Clary, którą
odwiedza krawiec podczas jego nieobecności.
*
Na początku zacytowałem fragment piosenki: Grażyna Łobaszewska –
Ślady na wodzie
*
Tym razem postanowiłem wam pokazać Clarę i Hadriana, i to oni
goszczą na zdjęciu przypisanym do tego rozdziału