W
sercach naszych, w ciemnogrodzie
Szczątki
dawnych reguł gry
Jak
zamki na lodzie nurzają się w wodzie
Żyjeta
na co dzień
Ta
na co dzień...
Matka
Alici okazała się mieć rację, gdyż Rivera, zaraz po wyjściu od
narzeczonej, przeszedł wąską uliczką, następnie przez murek, by
szybko i na skróty dojść do centrum. To miejsce żyło zawsze, o
każdej porze dnia i nocy. W dzień było tam dużo młodzieży,
zakochanych par i rozbieganych, rozkrzyczanych dzieci. Mieściły się
tam cukiernia, kwiaciarnia, dostojna restauracja i podziemny bar, a w
każdą sobotę, to tam odbywał się targ, na którym można było
zakupić owoce, warzywa, a nawet zabawki. W niedziele natomiast było
to miejsce spotkań. Ludzie całymi rodzinami spacerowali naokoło
fontanny, stojącej na samym środku. Czasami zasiadali na jej murku
lub pobliskich ławeczkach, a dzieci dokazywały grając w piłkę,
przepychając się i jeżdżąc na rowerach.
Pedro
zszedł stromymi schodami, takimi jakie zwykle prowadzą do piwnicy.
Przywitał go znajomy zapach dymu tytoniowego. Oczy zaczęły
szczypać, a w gardle nagle zrobiło się sucho. Podszedł bliżej
drewnianego baru, zasiadł na jednym z wysokich krzeseł i złożył
zamówienie u ciemnowłosej barmanki, ubranej w białą koszulę i
ciemnozieloną spódnicę.
Rivera
sączył piwo wprost z kufla, gdy poczuł mocny dotyk na ramieniu.
Obejrzał się do tyłu. Zobaczył znajomego policjanta. Podał mu
dłoń, mocno nie ściskając.
–
Wyglądasz
jakby cię z krzyża zdjęli – zagadnął Hadrian, dosiadając się
obok i zamawiając dla siebie to samo. W międzyczasie rozejrzał
dookoła i skinął głową na bliższych i dalszych znajomych.
– Bo
tak się czuję – przyznał Pedro i zaczął, podobnie jak jego
przyjaciel, rozglądać się po otoczeniu. Dostrzegł siedzących w
rogu sali krawca i złotnika. Zdziwił się widząc mężczyzn razem.
Pamiętał, że nigdy się nie lubili i niemal zawsze ich bliższe
spotkania wyglądały tak, jakby mieli zamiar iść na pięści. –
Od kiedy Arturo rozmawia z twym bratem? – spytał wprost.
–
Bosca
z Dorianem? – dopytywał i podążał wzrokiem we wskazanym
ukradkiem przez Pedro kierunku. – Niebywałe. Nie byli ostatnio
pokłóceni? – Obserwował jak krawiec podaje jego bratu dłoń,
jakby dobijał z nim targu. Wcześniej z rąk do rąk wymienili się
szarymi kopertami.
–
Byli
i nawet mnie to nie dziwi.
–
Dlaczego?
–
Marcos
i Antonio się przyjaźnią, ale to nie jest dobry rodzaj przyjaźni.
Jest niemal jak nasz.
– Co
masz do naszej przyjaźni?
–
Teraz
nic, ale za dzieciaka, sam wiesz jak było. Twoi rodzice mieli
pretensje nie do ciebie, że idziesz za mną na manowce, ale do mojej
matki, że ja cię na nie ściągam.
–
Pamiętam.
– Ja
też i wiem, że starcie bogaczy parających się jubilerskim fachem
z jakąś tam kwiaciarką czy krawcem jest z góry wygraną dla
jednej ze stron. Gdy my zbiliśmy szybę w zabawie, to ma matka za
nią zapłaciła, choć przez to musiała się zapożyczyć. Gdy
zbita została szyba w szkole przez Antonio i Marcosa, to Bosca
pokrywał koszty, a Alarcona nawet do szkoły nie wezwali, bo się
bali utracić głównego finansjera wszelkich bali, obiadków i
wycieczek dla nauczycieli.
– Nie
lubisz mojej rodziny – zauważył Hadrian.
– Nie
i nigdy tego nie kryłem. Sam jej nie lubisz – przypomniał. –
Ostatnio nawet się zastanawiałem czy po obrączki i pierścionek
zaręczynowy nie udać się do jakiegoś sąsiedniego miasta, byleby
nie dać tej szui zarobić.
Alarcon
się zaśmiał i pogładził po ciemnym, ale nie czarnym wąsie.
– Ja
bym tak zrobił – poparł. – To zdzierca. Da ci po znajomości
taką promocję, że w ratach tego do końca życia nie spłacisz.
– O
czym rozmawiacie? – zapytał Bosca, podchodząc do baru, by
uregulować rachunek.
– O
pierścionku zaręczynowym – odpowiedział zgodnie z prawdą
policjant, ale Arturo już zupełnie go nie słuchał.
Szatyn,
którego włosy przyprószone były już lekką siwizną, zwłaszcza
w okolicach skroni, wpatrywał się we właścicielkę baru.
Farbowana blondynka rzadko zaglądała do tego miejsca. Zazwyczaj
zajmowała się prowadzeniem restauracji, a bar pozostawiała w
opiece syna i zatrudnionych kelnerek.
– Nie
zostanie pan na jeszcze jedną kolejkę, panie Bosca? – zapytała z
lekkim uśmiechem, przyjmując od mężczyzny banknot i wydając mu z
niego resztę.
– Nie
dziś – odpowiedział, wrzucając monety do kieszeni. – To o czym
rozmawialiście? – powtórzył pytanie skierowane do Pedro i
Hadriana.
– O
pierścionku zaręczynowym, już ci to mówiłem.
–
Tak?
Przepraszam, jestem jakiś rozkojarzony. – Nagle sobie coś
uświadomił i z wrażenia aż usiadł na hokerze. – A komu ty się
chcesz oświadczać, jak ty masz żonę?
– On
nie ma takich planów. Ja mam – wtrącił Pedro, podnosząc rękę
do góry, jakby zgłaszał się do czegoś jako ochotnik.
Arturo
się zdziwił i z wrażenia jego oczy zdawały się być dwukrotnie
większe.
–
Przecież
ty już masz narzeczoną. Całe miasteczko o tym mówi.
–
Nawet
ostatnio moja córka o tym mówiła – przypomniał sobie Hadrian. –
Płakała cały wieczór, bo dotarło do niej, że wuja Pedro na nią
nie zaczeka i poślubi inną. – Z załamaniem wsparł czoło na
dłoni i pokręcił głową.
–
Żartujesz?
– dopytywał Rivera.
–
Mówię
prawdę, z duszą na ramieniu – odpowiedział. – To znaczy, z
ręką na sercu – poprawił się szybko, gdy zauważył rozbawienie
na twarzy krawca i nauczyciela. Nawet poklepał się po lewej stronie
klatki piersiowej podczas wypowiadania tych słów.
–
Która
to taka we mnie zakochana?
–
Aurora.
Rozkochałeś w sobie nawet czterolatkę. Jak tak dalej będzie szło,
to i moje wnuczki, co ich jeszcze nie mam, będą do ciebie wzdychać.
– Co
ty mówisz? Alicia nie pozwoli na takie coś – wtrącił Bosca,
przed którym nagle pojawił się kufel z piwem. Zdziwiony zerknął
na właścicielkę lokalu.
–
Pomyślałam,
że skoro się pan rozgadał, to jednak się pan napije.
–
Faktycznie.
Dziękuję – odparł i od razu skosztował.
–
Uważaj,
to skandalistka – szepnął mu do ucha Pedro, gdy tylko przyuważył
jak krawiec obserwuje pośladki, odwróconej do nich tyłem,
właścicielki baru.
– A
skąd ty to wiesz?
–
Całe
miasteczko mówiło i jeszcze pewnie nieraz powie.
– To
ta co dziecko miała panną, tak? – przypomniał sobie Bosca i
zaczął dopytywać nauczyciela, dbając o to, by wszystko mówić
bardzo cicho, niemal niesłyszalnie.
–
Tak,
a potem wyszła za mąż.
– Za
szefa policji – wtrącił ojciec czteroletnich bliźniaczek.
–
Żona
komendanta? – Zmrużył jedno oko z wrażenia. – Nie wiedziałem,
że on ma żonę, na dodatek taką żonę – dodał z naciskiem na
„taką”.
– Bo
już nie ma. Rozwiązała małżeństwo po ponad trzech latach.
–
Ona?
– nie dowierzał dalej.
–
Ona,
ona – poparł Pedro, wciąż popijając. – Odeszła z dwójką
dzieci. Z tym nieślubnym i z tym ich.
– Bez
powodu?
– Nie
no, powód był. Ponoć mąż ją uderzył.
–
Raz?!
– powiedział odrobinę za głośno niż planował. – I to był
powód do rozwodu? – doszeptał.
Pedro
podrapał się po ciemnym, gęstym zaroście.
–
Widocznie
dla niej tak – stwierdził.
– Ale
to on ją skatował czy co?
– Nie
no, jak znam szefa, to raczej, tak daleko, by się nie posunął –
powiedział Alarcon.
– Co
cię tak zszokowało? – zdziwił się Pedro reakcją krawca.
– Po
prostu nie sądziłem, że dla jakiejkolwiek kobiety, jeden
policzek...
– Nie
wiemy czy policzek – przerwał nauczyciel.
–
Nawet
jeśli, to jedno lanie, nie jest powodem do wyrzucenia na śmieci
kilku lat wspólnych – odparł odrobinę za ostro.
– Nie
wiemy czy jedno – wtrącił znowu Pedro.
– To
i tak żadna wymówka. To był jej mąż, a ona na niego doniosła.
Gdzie jej lojalność?
– A
jego szacunek?
Krawiec
się krótko zaśmiał, ale w pogardliwy i przegrany sposób, jakby
zabrakło mu argumentów. Zdecydował się jednak powiedzieć coś
jeszcze.
– Dla
ciebie wszystko jest proste. Lewo, to lewo, prawo, to prawo. Na lewo
nie chadzać, po prawicy iść, a życie takie nie jest.
–
Jakie?
–
Proste.
Nie da się iść jedną ścieżką. Zostaniesz mężem i ojcem, to
sam zobaczysz jak będziesz chodził zygzakami, od ściany do ściany,
od lewej do prawej i z powrotem – odpowiedział szorstko, kręcąc
przy tym obrączką na palcu.
– I
to powód, by bić kobietę?
–
Nie,
ale jeden incydent, też nie może zaważać na losach całej rodziny
i małżeństwa. Wypominasz jemu brak szacunku do żony, choć go nie
znasz i nie znasz sytuacji, nie znasz powodu.
– Nie
ma takiego powodu, by przyłożyć żonie! – nagle się uniósł i
odwrócił tak, by siedzieć dokładnie na wprost Arturo, a nie, tak
jak wcześniej, na wprost baru.
–
Mówisz
tak, bo jeszcze życia nie znasz.
– A
ty własną mową, dajesz mi do zrozumienia, że lejesz swoją.
–
Tego
nie powiedziałem – zaprzeczył szybko.
–
Mówię
tylko, że każda sytuacja jest inna i do wszystkiego w życiu jest
powód, który nie zawsze, ale czasami może usprawiedliwiać pewne
odruchy.
– Jak
masz takie odruchy, to dam ci radę, związuj sobie ręce przed
rozmową z małżonką.
– A
jakby cię twoja zdradziła? – zapytał niespodziewanie.
–
Żona
cię zdradziła? – Pedro uśmiechnął się mimo woli, bo taki
zarzut w kierunku Sylvii wydawał mu się absurdalny.
–
Tego
nie powiedziałem. Zakładamy czysto hipotetycznie, że twoja Alicia,
po ślubie, pójdzie na bok z jakimś kolegą z pracy. Co wtedy
robisz?
–
Zatłukłbym
– stwierdził całkiem szczerze, a potem, gdy krawiec się zaśmiał
w zwycięski sposób, to od razu dodał – dobrze, masz rację, nich
ci będzie, że jest jeden powód, przez który można stracić nerwy
na tyle, by przyrżnąć żonie i nie powinno się za to ponosić
konsekwencji.
–
Jeszcze
to ona powinna ponosić konsekwencje – wtrącił Hadrian. – Tylko
Pedro nawet jeszcze pierścionka swojej przyszłej nie dał, więc
może nawet do ślubu nie dojść, a ty już o zdradzie i rozwodzie
mówisz.
–
Cieszę
się, panowie, że dałam wam temat do przedyskutowania – wtrąciła
niespodziewanie właścicielka lokalu. Stanęła dokładnie na wprost
krawca i położyła łokcie na barze. – Ma pan rację, panie
Bosca. To był jeden raz i jeden policzek.
Arturo
mimowolnie zszedł wzrokiem niżej i przestał wpatrywać się w
brązowe tęczówki kobiecych oczu. Zaczął zapuszczać się w
rejony jej biustu, do którego pozwalał mu dotrzeć za duży dekolt.
– I
wystarczył, dla mnie był powodem do rozwodu – dodała i sięgnęła
dwoma palcami do jego włosów, zaczesała kilka niesfornych kosmyków
za ucho i tym samym zmusiła go do podniesienia głowy.
Ich
spojrzenia ponownie się z sobą zderzyły.
–
Jednak
z kimś takim jak pan, nawet gdyby pan podniósł na mnie rękę, bym
się nie rozwiodła.
–
Nie?
– dopytywał z lekkim uśmiechem.
–
Nie,
ale gdyby pan spał, to odcięłabym panu to co czyni pana mężczyzną
– odpowiedziała i ponownie dotknęła gęstych włosów szatyna,
tym razem zaczesując je z drugiej strony, w taki sposób, że
wplatała w nie wszystkie palce. Uśmiechnęła się szeroko.
Odpowiedział
jej także uśmiechem, na dodatek bardzo wesolutkim.
–
Typowy
samiec – stwierdziła nagle.
–
Słucham?
– niemal się oburzył, ale zamaskował to śmiechem.
–
Właśnie
o to chodzi, że w ogóle, ale to w ogóle, mnie pan nie słucha,
panie Bosca. Ja mówię, że obcięłabym panu klejnoty, a pan się
do mnie ciągle w ten sam, uroczy sposób uśmiecha. Na dodatek
patrzy się pan tam gdzie nie powinien i nawet się z tym nie kryje.
– To
wszystko dlatego, miła pani, iż wydaje mi się, że mój wzrok
panią komplementuje. Po prostu jest na co, są ładne, to patrzę.
–
Takiej
bezpośredniości, to jeszcze nie słyszałam, ale takie komplementy,
niechże pan lepiej zachowa dla żony.
–
Proszę
się o żonę nie obawiać, słyszała bardziej bezpośrednie i
szokujące, i jeszcze pewnie nieraz usłyszy.
–
Poczęstuję
pana piwem na koszt firmy – poinformowała i zabrała od mężczyzny
pusty kufel, by go napełnić.
–
Nie,
dziękuję – zaprotestował szybko.
–
Obawia
się pan czegoś?
–
Tak,
tego, że mi pani czegoś dosypie – odpowiedział niezwykle
poważnie.
–
Proszę
się nie obawiać. Ma pan moje słowo, na dodatek może pan mi
patrzeć na ręce.
– W
takim razie, nie wiem czy wypada, by to kobieta mężczyźnie
stawiała – odparł i spojrzał w stronę Pedro, który nagle
zaczął się głośno śmiać, gdyż nie był w stanie się
powstrzymać. Hadrian także wydawał się być rozbawiony. – Z
czego się cieszycie? – zapytał.
– Bo
mnie się wydaje, że to bardzo wypada, by kobieta stawiała. Ty byś
chciał, by ci mężczyzna stawiał? – zapytał nauczyciel wprost,
a Arturo przymknął oczy z niedowierzania.
–
Piwo
stawiała, Pedro. Piwo. Mówimy cały czas o piwie.
–
A...
wybaczcie, bo jak się tak na was patrzy z boku, to idzie zgubić
główny wątek dyskusji.
– Oj,
Pedro, Pedro. Głodnemu chleb na myśli – stwierdziła barmanka,
postawiła pełny kufel przed Arturo i zabrała dwa kolejne, by i je
napełnić.
– No
właśnie się dziś przez jeszcze nie teściową nie najadłem.
–
Biedny
Padro – odparła sztucznie rozczulonym głosem.
–
Dlaczego
do niego mówi pani na pan, a do mnie po imieniu?
– Bo
do ciebie wszyscy, Pedro, mówią po imieniu. Nawet uczniom się
zdarza.
– A
faktycznie, to wiele wyjaśnia.
– A
jak to z tym pierścionkiem? – powrócił do tematu krawiec. – Ty
Alici jeszcze pierścionka nie dałeś?
– No
nie.
– To
jak tyś się oświadczał?
–
Powiedzmy,
że spontanicznie.
– To
akurat rozumiem, gdyby oświadczyny były przemyślane, to by
przyklękał na kolano jeden na tysiąc i to tylko tacy, którzy nie
mają wyobraźni.
–
Chcesz
mi obrzydzić małżeństwo, nim w ogóle zacznę być mężem?! –
uniósł się.
–
Nie,
ja tylko mówię jak jest. Ma to swoje dobre strony.
– Ale
z nich nie będziesz często korzystał, zwłaszcza przez pierwsze
dwa lata życia od przyjścia na świat malucha – wtrącił
Hadrian.
Pedro
rzucił przyjacielowi pełne złości spojrzenie.
– A
więc dzieciaki mówiły prawdę. Teraz rozumiem twoją
spontaniczność – szepnął Arturo.
–
Dzieciaki
mówiły? – nie dowierzał nauczyciel.
– I
nie tylko, wszyscy mówią – uświadomił go Hadrian. – Mówią,
że jedyna mądra lub jedyna głupia, w zależności od wersji, co
dała radę cię na brzuch usidlić.
– W
takim razie, to aż dziwne, że taka plotkara jak moja przyszła
teściowa, dowiedziała się dopiero dzisiaj.
–
Dziwne
– przyznał Bosca. – Jednak nie martw się, nie żenisz się
przecież z jej matką, tylko z nią.
–
Choć
mówią, że niedaleko pada jabłko od jabłonki – dodał
policjant. – Może się okazać, że jaka matka, taka córka.
– Nie
strasz go, jak ją kocha, to wytrwa.
– A
on kocha? – zdziwił się Hadrian. – Nuri też miłość
deklarował, a po jakiś dwóch latach się odkochał. Z Alicią ile
jest? Ile z nią jesteś?
–
Mniej
niż pół roku – odpowiedział całkiem szczerze.
– A
jest?
– Co
jest? – Spojrzał na Włocha pytająco.
– No
w którym miesiącu jest?
– Też
jakoś tak... w czwartym, chyba.
– To
czemu ty tak długo z tym ślubem zwlekałeś?
– A
co miałem się oświadczać od razu po... po?
–
Nie,
aż tak to nie, ale jak już się nabałagani, to czasami trzeba to
zgrabnie zamieść pod dywan.
– I
tak by ludzie gadali.
– Nie
zawsze. Jak Gloria zaszła w ciąże, to oświadczyłem się i
zorganizowałem ślub krócej niż w miesiąc.
–
Twoja
żona nie ma na imię Gloria – zauważył policjant.
–
Powiedziałem
Gloria? – Spojrzał na swoich towarzyszy zmieszanym wzrokiem.
– Tak
powiedziałeś – przyznał Pedro.
–
Przejęzyczyłem
się. – Nerwowo napił się piwa, wypijając niemal całe jednym
duszkiem. – Gdybym teraz padł trupem, to będziesz wiedział kogo
aresztować – powiedział do Hadriana, a do barmanki się
uśmiechnął i puścił oczko. – A ty Pedro, nie uważałeś jak
robisz, to teraz będziesz robił jak uważasz, ale ja bym ci się
radził, naprawdę, pośpieszyć. – Wstał z wysokiego krzesła,
poklepał nauczyciela po plecach w przyjacielski sposób i skierował
się do wyjścia. Nie wyszedł jednak od razu, bo do baru właśnie
weszli młody policjant, który był partnerem Hadriana i
miasteczkowy rzeźnik. Na dodatek sam Pedro ponownie go przywołał w
sprawie garnituru.
–
Jeśli
w końcu się po niego do ciebie nie wybiorę, to ona mnie ukamienuje
i zostanie wdowom, jeszcze przed zostaniem żoną.
– I
do szewca musisz też iść – dorzucił Hadrian zerkając na buty
przyjaciela.
– Ale
ja buty mam.
– To
czemu chodzisz w rozwalonych?
– Bo
tamte mnie cisną.
– To
czemu kupujesz za małe buty?
– Nie
są za małe, są tylko nie rozchodzone.
– To
czemu ich nie rozchodzisz?
– Bo
mnie cisną, już mówiłem. – Zrobił minę niczym mały,
nieporadny chłopiec. Spojrzał na siedzącego obok Hadriana, a
następnie przez ramię na stojących tam pozostałych przyjaciół.
– Kupujemy dwie butelki i idziemy do stolika? – zapytał.
– Ja
tylko na chwilę – uprzedził Bosca. – Właściwie to powinienem
już wracać – stwierdził, zerkając na duży zegar, którego
wskazówki mówiły iż za pół godziny wybije dwudziesta trzecia.
Arturo
powrócił do domu na kilka minut przed północą. Chciał wejść
po cichu, by nie zbudzić domowników, ale okazało się, że nie ma
takiej konieczności. Jego żona nie spała, nosiła ząbkującą
Clarę na rękach po całym salonie i kuchni, byleby czymś zająć
półtoraroczną dziewczynkę. W końcu zmęczona usiadła na krześle
i usadziła małą na swoich kolanach. Arturo w tym czasie odwiesił
szarą marynarkę w błękitne prążki, które tworzyły szerokie
kratki i zbliżył się do żony. Stanął za nią. Pochylając się,
wsparł dłonie na blacie stołu i musnął w szyję.
–
Piłeś
– zauważyła.
– Nie
będę kłamał. Odrobinkę – odpowiedział i pogładził córeczkę
po włosach oraz policzku. – Daj ją – polecił. – I zrób mi
jakąś kanapkę, jak możesz.
–
Jacopo
jeszcze nie wrócił – powiedziała w końcu i poczuła jak łzy
spływają jej po policzkach.
– Jak
to nie wrócił? A gdzie jest? – przeraził się i z wrażenia aż
przysiadł na krześle obok.
– Nie
wiem. Zostawiłam maluchy z Antonio i go szukałam, ale nigdzie go
nie ma. Szukałam też ciebie. – Spojrzała na męża z niekrytym
oburzeniem i zawodem. – Ciebie też nigdzie nie było.
–
Przepraszam.
Nie wiedziałem, że coś się stało. Już idę go szukać. –
Chciał wstać, ale gdy jego żona usłyszała dźwięk otwieranych
drzwi, to go uprzedziła.
Posadziła
dziecko na kolanach męża i szybko pobiegła w stronę korytarza.
Gdy zobaczyła tam ciemnowłosego dwunastolatka, to od razu chwyciła
za jego ramiona i zaczęła nim potrząsać.
–
Gdzieś
ty był?! Gdzie ty byłeś, Jacopo!?
– U
koleżanki – odpowiedział płaczliwie, a potem poczuł jak matka
zwalnia uścisk, bo ojciec położył dłoń na jej ramieniu, a
następnie wcisnął jej Clarę na ręce.
– A
na zegarku, to się nie znasz!? – wrzasnął. – Pytam się o coś!
– dokrzyknął, pochylając się do syna.
– Nie
było mamy Caroliny, więc nikt nam nie mówił, która godzina. –
Pociągnął nosem i przestraszony cofnął się o dwa niewielkie
kroczki.
Na
nic mu się to zdało, bo wkrótce i tak poczuł pieczenie na lewym
policzku i to na tyle silne, że omal nie zwaliło go z nóg.
– Na
górę! Marsz na górę! – polecił, wskazując kierunek i spojrzał
na stojących na schodach Antonio i Matteo. – A wam co, też
głupoty w głowie?! Też wam wrażeń brakuje?! – spytał sięgając
dłońmi do paska przy spodniach.
–
Arturo...
– usiłowała go powstrzymać małżonka, ale ledwie położyła
dłoń na jego ramieniu, a ten już ją strącił.
– Nie
słyszałaś u kogo on był? Mój syn nie będzie do dziwek chodził!
– On
pewnie nawet nie wie...! – zawołała za nim.
– To
za moment się dowie! – ryknął i ruszył schodami w górę. – A
wy czemu nie w pokoju!? Kto wam w ogóle z łóżek pozwolił wyjść!?
– zapytał, chwytając czteroletniego Matteo za rękę i podnosząc
go do góry. Wsparł chłopca na swoim lekko ugiętym kolanie i
przytrzymał pod jednym ramieniem, by mu się nie zesunął.
Przyrżnął złożonym na pół pasem, celując w pośladki, ale
trafiając też w uda i łydki. – Do pokoju! – polecił,
odstawiając dziecko, ale maluch po tym od razu padł na kolana.
Nachylił się więc do niego i przyłożył jeszcze dwa razy, gdy
dziecko leżało na ziemi. Szarpnięciem postawił chłopca na nogi.
– Do łóżka, natychmiast!
Antonio
w takim wypadku nawet nie czekał na swoją kolej, od razu wbiegł do
pokoju, zaraz za Matteo, wszedł do łóżka i nakrył się niemal po
sam czubek głowy. Zacisnął zęby i złożył dłonie jak do
pacierza.
–
Panie
Jezusie, proszę, niech on mnie tylko nie bije – szeptał
bezgłośnie, trzęsąc się na całym ciele. Modląc się,
wsłuchiwał w odgłos uderzeń strzelanych z wąskiego, skórzanego
paska i płacz oraz prośby starszego brata, który za każdym
smagnięciem zdawał się krzyczeć coraz głośniej. W końcu jednak
zaczął wyć, szlochać.
Sylvia
stała przy drzwiach i wsłuchiwała się w sytuację mającą
miejsce w pokoju chłopców. Tuląc Clarę, walczyła z samą sobą,
by się nie wtrącić i nie przeszkodzić mężowi, by nie podważyć
jego autorytetu. W końcu doczekała się chwili, gdy przekroczył
próg i stojąc na korytarzu, jeszcze przed zamknięciem drzwi,
krzyknął:
– W
nocy nie ma ani szlajania się po dworze, ani biegania po domu. Po
kolacji macie leżeć w łóżkach.
Wsunął
pas ponownie do szlufek, ale nie zapiął klamry. Odpiął kilka
guzików białej koszuli, jakby chciał głębiej nabrać oddechu.
Spojrzał na żonę i płaczące dziecko na jej rękach.
–
Claritta
– szepnął wesoło, choć głos mu jeszcze drżał ze
zdenerwowania. – Chodź do taty. – Wyciągnął ręce po
dziewczynkę.
Sylvia
wyglądała tak, jakby przez moment się obawiała czy pozwolić
córce na znalezienie się w objęciach Arturo. Zanim jednak się
namyśliła, to on już zdążył przygarnąć małą do siebie i
udać się z nią w stronę sypialni, całując przy tym po główce
i szczebiocząc coś do ucha.
Kobieta
patrzyła na oddalającego się męża i córeczkę, którzy niebawem
zniknęli za drzwiami jednego z dwóch pokojów znajdujących się na
górze. Pozwoliła więc sobie na to, by wejść do pokoju synów.
Przez chwilę w ciszy obserwowała jak Antonio pociesza małego
Matteo, klęcząc przy jego łóżku i głaszcząc po jasnych
włosach.
– Nie
płacz – powtarzał. – Ja też nie chciałem cię dzisiaj
uderzyć, tata też nie chciał, tylko się zdenerwował. A wszystko
to twoja wina! – uniósł się nagle i podszedł do łóżka
starszego brata, by zedrzeć z niego okrycie.
–
Nieprawda!
– odkrzyknął Jacopo i odepchnął Antoniego tak, że chłopiec
wylądował pupą na środku pokoju.
Szybko
wstał, zagrzany ponownie do walki. Zacisnął dłonie w pięści i
ruszył do ataku.
– Co
ty wyprawiasz, Antonio?! – zawołała kobieta i ruszyła do przodu,
by zatrzymać chłopca. Dotarła do niego dopiero w chwili, gdy on
już wymierzał cios z pięści, tak więc udało jej się to na
ostatnią chwilę. – Przestańcie! – dodała, usiłując
odciągnąć ich od siebie.
– Ale
to jego... – zaczął zbulwersowany dziesięciolatek.
–
Nieważne!
– krzyknęła i wciąż trzymając syna za ręce, przysiadła na
brzegu łóżka Jacopo. – Jesteście braćmi i musicie się
szanować. Nie wolno wam się bić. Poza tym teraz już niczego nie
zmienisz, stało się. – Spojrzała w załzawione oczy syna i
przyciągnęła go bliżej. Poczuła jak Antonio wspina się na
palcach, by móc objąć rączkami jej szyję.
–
Właśnie,
mogłeś się wtrącić, gdy tata go bił, jak jesteś taki mądry.
Ty tchórzu! – zarzucił oskarżycielsko Jacopo. Po jego twarzy
ciągle spływały słone krople.
Antonio,
wciąż tuląc rodzicielkę, usiłował dosięgnąć brata. W ten
sposób wymierzył mu uderzenie z otwartej ręki, akurat tam gdzie
trafił, czyli w okolice ramienia.
–
Przestań!
– Pochwyciła jednego syna za nadgarstek, a drugiego za nogę, gdy
chciał wymierzyć kopniaka młodszemu, ciągle przy tym leżąc na
łóżku i opierając się o ścianę. – Obaj przestańcie, w tej
chwili, bo ojca zawołam – zagroziła ostro, posuwając się do
ostateczności.
Poskutkowało
od razu, choć dziesięciolatek zrobił niezadowoloną minę, a jego
pięści wciąż pozostawały zaciśnięte.
Mały
Matteo wyszedł z łóżka i na bosaka powędrował do rodzicielki,
zazdrosny o to, że to Antonio siedzi na jej jednym kolanie. Usiłował
więc wspiąć się na drugie, a kiedy mu w tym pomogła, to
przyłożył ucho do jej klatki piersiowej. Odgłos bicia serca matki
go uspokajał i lubił, gdy tuląc go, głaskała jednocześnie po
włosach.
–
Mamo,
a dlaczego on go zbił? – spytał Antonio i na krótki moment
przestał opierać policzek na ramieniu kobiety, by móc spojrzeć
jej w oczy.
– Nie
mów „on” na ojca – odpowiedziała jako pierwsze i zabrakło
jej słów, by dodać coś więcej, a Antonio dopytywał dalej.
–
Więc
dlaczego tata go pobił?
–
Arturo
jest zmęczony, dużo pracuje, by nam niczego nie brakowało.
Dziesięciolatek
wsłuchiwał się w słowa matki i starał się zrozumieć, ale jego
minka wskazywała na to, że nie ma pojęcia jaki związek ma jedno z
drugim.
–
Kiedyś
sam będziesz mężem, zostaniesz ojcem, zobaczysz jak to jest.
– Ja
nie będę bił swoich dzieci, nigdy – stwierdził pewnie, a
kobieta poczuła po tych słowach łzy wzruszenia na policzkach i
choć chciała przyznać synowi rację, to była zmuszona powiedzieć
coś, by wciąż pozostawać po stronie męża.
–
Myślę,
że tata też tak mówił, gdy bym w twoim wieku. Każdy z dorosłych
kiedyś tak mówił. – Pocałowała Antoniego w czoło, a Matteo w
policzek. Starszemu z chłopców nakazała wrócić do łóżka i
spróbować zasnąć, a młodszego sama do łóżka położyła i
otuliła kołderką niemal po samą szyję.
–
Zostań
– szepnął na ogół milczący czterolatek.
– Nie
mogę, synku. – Przyklęknęła przy jego łóżku i ponownie
zaczęła głaskać po jasnych jak pszenica włoskach, które barwą
przypominały jej własne. – Muszę iść do swojego pokoiku, do
twojej siostry. Ona jest jeszcze mała. Antonio cię przypilnuje
dopóki nie zaśniesz, prawda? – zapytała, odwracając głowę w
stronę łóżka dziesięciolatka.
–
Eche
– odburknął, ale bez gniewu i złości. Powędrował na stronę
pokoju młodszego brata i przechodząc przez zagłówek, znalazł się
w jego łóżku. – Będę spał z tobą jeśli się boisz.
–
Widzisz,
Antonio będzie przy tobie – powiedziała. – Przytul go –
poleciła szeptem.
–
Sylvia
– usłyszała głos męża dobiegający z korytarza.
Nerwowo
spojrzała w kierunku drzwi, ale Arturo znajdował się znacznie
dalej, nie stał w progu.
–
Tak?
– To
już trwa odrobinę za długo. Czy ty mogłabyś w końcu przyjść
do sypialni? Jest środek nocy – zaznaczył ostro.
– Idę
– odparła na tyle głośno, by mógł ją usłyszeć, ale zanim
opuściła pokój synów, musnęła jeszcze każdego z nich w czoło
lub policzek.
Arturo
stał oparty ramieniem o wytapetowaną ścianę. Na tle bladoróżowych
i herbacianych róż, które zdobiły ściany w korytarzu na piętrze,
jak i w salonie na dole, wyglądał dość łagodnie.
–
Ululałem
małą – pochwalił się i lekko uśmiechnął. Spodnie miał już
zmienione na te od piżamy, a koszulę, którą nosił poprzedniego
dnia, rozpiętą. – Powinnaś być już rozebrana – stwierdził,
przyglądając się ubranej w codzienny strój kobiecie. Podszedł do
niej i zaczął rozpinać guziki cienkiego, jasnofioletowego
sweterka, który miała na sobie.
–
Muszę
z tobą porozmawiać. – Położyła dłoń na nadgarstku męża,
gdy ten był już przy ostatnim z guzików.
Uniósł
wzrok, by moc spojrzeć w jej twarz. Jednocześnie zastygł jakby w
bezruchu, oczekując kolejnej części wypowiedzi.
–
Tylko
nie chcę byś mnie źle zrozumiał – uprzedziła.
–
Chodzi
o chłopców – wywnioskował.
– Tak
i nie tylko.
Skrzywił
się, jakby ten temat nie był w tej chwili jednym z jego ulubionym.
Tak naprawdę to w tamtym momencie oczekiwał od żony zupełnie
czegoś innego niż rozmowy. Przystał jednak na jej propozycję i
wskazał dłonią na drzwi prowadzące do sypialni.
–
Jesteś
kobietą, idź przodem – polecił, kładąc dłoń na jej plecach,
między łopatkami.
Kiedy
Sylvia zbierała wszystkie myśli, by w jakiś precyzyjny i delikatny
sposób ułożyć z nich odpowiednie słowa, to Pedro wraz z
Hadrianem dopiero opuszczali skromne progi podziemnego baru.
Mężczyźni zostali w nim najdłużej ze wszystkich, a na koniec i
tak zakupili butelkę, by móc ją pić naprzemiennie w drodze do
domu. To mieszkanie matki Pedro znajdowało się bliżej. Alarcon
pozostawił więc przyjaciela na klatce schodowej, na półpiętrze,
wierząc, że ten dalej już sobie poradzi i chwiejnym krokiem ruszył
do swojego domu, co jakiś czas potykając się o własne nogi.
Domek
państwa Alarcon był spory, ale tak naprawdę to tylko jedna czwarta
jego należała do nich i była to ta jedna czwarta znajdująca się
na pietrze, po lewej stronie. Pozostała część piętra należała
do siostry jego żony, a dół do ich babci, która pomimo swojego
wieku całkiem dobrze sobie radziła. Siwa kobieta o miłym
usposobieniu, piekąca i gotująca wyśmienite pyszności, na co
dzień pomagała wnuczką i opiekowała się ich dziećmi, by te
mogły pracować.
Hadrian
stanął przed głównymi drzwiami i zaczął poszukiwanie kluczy po
kieszeniach. Co jakiś czas jednak podpierał się o drzwi, a
konkretniej to o nie uderzał samym sobą, gdy nie udawało mu się
utrzymać równowagi. Tyle wystarczyło, by w którymś momencie
drzwi się otworzyły, a on wleciał na korytarz, w ostatniej chwili
dając radę zatrzymać się na drewnianej, masywnej komodzie,
pomalowanej na biało i przyozdobionej błękitnymi akcentami. Komoda
dzięki kolorom wydawała się delikatna, wręcz jak rodem wyrwana z
domku dla lalek, ale to były tylko pozory i spokojnie dala radę
utrzymać na sobie ciężar osiemdziesięciokilowego mężczyzny.
Clara
patrzyła na swojego ślubnego, gdy ten prostował się i za wszelką
cenę starał utrzymać w pionie. Z początku miała surową minę,
która tylko przybrała na silę, gdy tupot małych nóżek dobiegł
do jej uszu, a po schodach, tych umiejscowionych po lewej stronie,
zaczęły zbiegać dwie, niemal identyczne, jasnowłose czterolatki.
–
Tatuś,
tatuś! Tatko wrócił! – nawoływały, biegnąc coraz szybciej i w
końcu przyklejając się do obydwóch nóg Hadriana.
–
Dlaczego
moje aniołki nie śpią? – zabełkotał i chciał przykucnąć,
ale stracił równowagę i padł na kolana.
Amelia
nieco się wycofała i opowiedziała zgodnie z prawdą, że nie mogła
zasnąć, za to Aurora objęła szyję ojca i odparła:
– Bo
jak tatusia nie ma, to nigdy nie mogę spać. Ale śmierdzisz –
skomentowała nagle, marszcząc drobny, zadarty nosek, czym sprawiła,
że jej rodzicielka nie mogła powstrzymać śmiechu.
– Nie
bardziej niż ty, gdy waliłaś kupy w pieluchy – odgryzł się i
pieszczotliwie poklepał córkę po pupie. – A tata coś dla was ma
– dodał, nim zdążyła się obrazić o jego poprzednią
wypowiedź.
– Co,
co? – dopytywała.
– Co
on ma? – Amelia złapała matkę za rękę i zadarła główkę do
góry.
– Nie
wiem, idź zobacz. – Pchnęła ją w kierunku Hadriana, który z
wewnętrznej kieszeni ciemnozielonej marynarki wyjął cztery
wstążki. Dwie z nich były granatowe, a kolejne dwie czerwone. Na
wszystkich jednak mieściły się duże, białe kropki.
– Ale
ładne – zachwyciła się Aurora i aż zakręciła dookoła. –
Uczeszesz nas? – Przechyliła głowę tak mocno do tyłu, by móc
dostrzec matkę.
–
Jutro
– odpowiedziała córce Clara.
–
Czemu
nie dziś? – dopytywała.
– Nie
marudź. – Przysiadła na drugiej z komód, identycznej jak ta,
przy której klękał jej mąż i wyglądała na naprawdę zmęczoną.
–
Ale...
–
Mama
ma rację, powinnyście już spać. Biegusiem na górę, zanim się
rozmyślę i nie dam wam tego co jeszcze mam dla was.
– A
co to!? – krzyknęły jednocześnie.
–
Dziewczynki,
naprawdę, ciszej – zwróciła im uwagę matka. – Babcia śpi,
ciocia i kuzyni też. Tylko wy łazicie jak takie nocne mary. Wy i
wasz ojciec.
–
Głos
rozsądku mi podpowiada, że łatwo się nie wykupię – stwierdził
Hadrian, wstając na równe nogi. Podszedł do żony i wsparł dłonie
na komodzie, na której się opierała, w taki sposób, by nie
pozwolić jej się wymknąć.
– Z
kim ty się tak spiłeś? – zapytała wprost.
– A
czy to ważne?
–
Wstążki
dziewczynek dają mi do zrozumienia, że byłeś w towarzystwie
krawca, ale nie tylko, bo jak znam życie, to Bosca wrócił do domu
w znacznie lepszym stanie, a w samotności byś się do takiego nie
doprowadził, bo jesteś na to za towarzyski.
Hadrian,
skupiony na żonie, nagle poczuł jak ktoś szarpie go za nogawkę
spodni.
–
Oddaj
wstążki – poleciła Aurora. – I daj też to drugie.
– Jak
pójdziecie ładnie do łóżek, to do was przyjdę i dam po drugim
prezencie – odpowiedział, oddając wszystkie wstążki na ręce
Aurory. – Podziel się z siostrą.
–
Masz
tę. – Przekazała Amelii jedną z czterech.
–
Masz
oddać dwie – pouczył ją ojciec.
Niezadowolona
mlasnęła, ale w końcu pozbyła się jeszcze jednej, niebieskiej
wstążki.
–
Miałyście
iść na górę – przypomniała im matka, a potem odprowadzała
wzrokiem dwie, ubrane w białe koszulki nocne blondyneczki, które
wbiegały po schodach, jakby nie umiały spokojnie po nich iść.
Hadrian
wsunął dłoń ponownie do wewnętrznej kieszeni marynarki i
wyciągnął z niej długi i lśniący sznur białych pereł.
–
Kiedy
je zobaczyłem, od razu wiedziałem, że będą do ciebie pasować.
Zrozumiałem, że musisz je mieć. – Uśmiechnął się tak, że
pokazał niemal wszystkie zęby, w tym także charakterystyczne
kiełki.
–
Dziękuję,
ale to nie sprawi, że nie będę się gniewała – odparła,
zabierając od niego, należącą już teraz do niej, biżuterię. –
Mogłeś mnie chociaż uprzedzić, wtedy bym się tak nie martwiła –
dodała ostro.
–
Przepraszam
– szepnął, przybierając minę niesłusznie zbitego kundla.
Zaczął wplatać palce w rude tak mocno, że niemal czerwone włosy,
należące do jego żony. – Znowu je farbowałaś – zauważył i
tą uwagą sprawił, że na moment straciła czujność, a jego usta
już zaczęły błądzić po jej szyi.
–
Długo
mamy czekać?! – krzyknęła Aurora, stojąca u góry schodów.
Mała ze zniecierpliwienia tupnęła bosą nóżką.
– Nie
chodź po domu na bosaka – zwróciła jej uwagę rodzicielka,
jednocześnie starająca się odepchnąć męża od siebie, ale ten
nie przestawał kąsać jej szyi i zasysać skórę między zęby tak
mocno, że aż bolało. – Hadrian – zawołała do jego ucha.
Przerwał
i nawet nie patrząc w tył, na jedną ze swych córek, powiedział:
–
Miałyście
czekać w łóżkach.
– Ale
długo?
–
Bardzo
długo, to was nauczy cierpliwości – odpowiedział niewyraźnie,
starając się jednocześnie rozpiąć pasek, który miał przy
spodniach.
–
Długo
to ile? – nie ustępowała Aurora, a Amelia pojawiła się właśnie
przy jej boku.
– Tak
długo, dopóki tata i mama nie skończą. – Chwycił żonę za
biodra i podniósł. Jakimś cudem dał radę usadzić ją na
komodzie, zanim na dobre stracił równowagę.
Clara
zaśmiała się w taki sposób, jakby nie dowierzała w scenę, która
rozgrywała się na jej oczach, a której jednocześnie była
uczestniczką.
Hadrian
powrócił do walki ze swoim paskiem, a Aurora dalej dopytywała o
kolejny prezent. W końcu skapitulował i przywołał obie córki do
siebie. Z kieszeni spodni wydobył landrynku, opakowane w złote,
szeleszczące papierki. Wysypał je na ręce obydwóch córek, nie
licząc, ale starając się, by było mniej więcej po równo.
–
Wyjątkowo
możecie się opchać nimi na noc, ale macie nie wychodzić z łóżek
– warknął przez zęby.
–
Dobrze
tatusiu – odpowiedziała zadowolona, blondwłosa dziewczynka. –
Idziemy. – Zamachała dłonią na siostrę, który jej śladem
ruszyła schodami do góry.
– Nie
mamy dużo czasu – zauważył i od razu zabrał się do roboty.
Zaczął podciągać bordową koszulkę na krótki rękawek,
sięgającą nieco za kolana, którą jego żona miała na sobie. W
końcu doprowadził do tego, że tylko i wyłącznie gołymi
pośladkami dotykała biało-niebieskiej komody. Uśmiechnął się
zwycięsko i zaczął całować biust, poprzez jedwabny materiał. –
Musimy się uwinąć zanim te dwa potwory wrócą – dodał i pomimo
że ledwie stał na chwiejnych nogach, to dał radę wprowadzić
swojego penisa w samo wnętrze kobiecości, i udało mu się to za
pierwszym razem. – Wreszcie – szepnął, kładąc głowę na
kobiecej piersi, obcałowując ten fragment ręki, do którego
dosięgał.
–
Wreszcie?
– zapytała, przerywanym oddechem i gdy zaczął napierać mocniej,
to przytrzymała się wieszaka. Ten jednak nie był przymocowany do
podłogi, dlatego po chwili poleciał na ziemie, a huk jego zderzenia
z podłogą obiegł cały dom.
– Co
wy tam robicie!? – krzyknęła staruszka.
–
Nic,
babciu! – odkrzyknęła Clara, jednocześnie dając do zrozumienia
mężowi, by nawet nie próbował przerywać. – To Hadrian, wrócił
pijany! Przewrócił wieszak!
–
Nieprawda
– stwierdził przez zęby. – Wcale nie przewróciłem wieszaka.
–
Uznajmy,
że miałeś w tym swój udział.
Szarpnięciem
ściągnął ją na ziemie, a potem naprowadził tak, by się na niej
położyła i choć pozycja nie należała do najwygodniejszych, bo
ją twarda podłoga cisnęła w plecy, a jego w kolana, którymi się
zapierał między jej nogami, to jednak było im z sobą zadziwiająco
dobrze.
– Tym
razem chcę mieć dwóch synów – wyszeptał wprost do jej ucha,
czując, że dłużej nie da rady. Pomylił się, bo po alkoholu
zawsze miał takie poczucie, jakby już dłużej nie mógł, a mimo
wszystko zwykle dawał radę przeciągać moment finiszu przez co
najmniej jeszcze godzinę.
Ledwie
skończyli, dysząc i leżąc na podłodze w przedpokoju, obok
siebie, a ponownie dobiegł do ich uszu tupot małych stóp.
–
Tatko,
masz jeszcze cukierki? – dopytywała Aurora.
– Nie
– odpowiedział i spróbował wstać z podłogi. Był zbyt pijany,
by udało mu się to za pierwszym razem i gdyby nie żona, która mu
pomogła, to pewnie wstawałby do pionu godzinami.
–
Czemu
leżeliście na podłodze?
– Bo
leżeliśmy.
– Ale
czemu?
– Bo
tak – odpowiadał coraz mniej uprzejmie, podtrzymując się
barierki, by czasami nie polecieć ze schodów.
– A
możemy spać z wami? Albo chociaż tylko ja?
–
Nie,
nie możecie – wtrąciła spokojnie Clara, która nagle jakby
napełniła się większą cierpliwością niż zazwyczaj.
– Ale
ja bym chciała – nalegała dalej jedna z córek i wraz z rodzicami
zmierzała w stronę ich pokoju, zamiast iść do swojego.
Siostra
bliźniaczka podążyła więc za nią.
– Za
moment przeciągniesz strunę – burknął ojciec. – Jest,
dziecko, prawie trzecia nad ranem. Idźże do łóżka.
– Ale
ja bym chciała...
– Co?
Przez kolano?
Spojrzała
na niego spod byka, zmarszczyła czoło oraz nos i pokręciła głową.
– To
do łóżka, raz. – Wskazał kierunek, myląc się przy tym i
przypadkiem pokazując na drzwi prowadzące do jego i Clary sypialni.
Aurora
podskoczyła zadowolona.
–
Dziękuję,
tatko! – zawołała i chwyciła siostrę za rękę, by pociągnąć
ją za sobą.
Nim
Clara i Hadrian się obejrzeli, to bliźniaczki wskoczyły już w ich
miękką, kremową pościel i położyły się na samym środeczku.
–
Tatko
z mojej strony – wydawała rozporządzenia Aurora.
Clara
pokręciła na to głową i uprzedziła, że to tylko ten jeden,
jedyny raz, by córki czasami za dużo sobie nie wyobrażały.
Arturo
Bosca i jego żona nie mieli takich problemów. U nich dzieci spały
w swoich łóżkach, a malutka Clara, która otrzymała imię po
żonie przyjaciela, leżała w swoim łóżeczku na biegunach, które
miało funkcje kołysania. To ojciec poruszał kołyską, siedząc
przy tym na łóżku i obserwując żonę, gdy ta przebierała się w
koszulkę nocną.
– O
czym chciałaś ze mną porozmawiać? – dopytywał, przypominając
Sylvii tym samym, że gdy zaczęła temat, który jej ciążył, to
mała im przeszkodziła, wybudzając się z głośnym krzykiem, jakby
z najmroczniejszego z koszmarów.
–
Obiecaj,
że się nie zdenerwujesz. – Stanęła przed lustrem i na szybko
uplotła niechlujny warkocz, by rano nie mieć trudności z ułożeniem
włosów. Przerzuciła go przez prawe ramię i usiadła w jednym z
dwóch foteli, tym niebujanym.
– Jak
mogę ci to obiecać, kiedy nie wiem o co chodzi? – zdziwił się,
ale nie przestał ani na moment lulać łóżeczkiem. – Poza tym,
ja cię nie biję, nie krzyczę jakoś bardzo często, więc nie
powinnaś mieć żadnych obaw i zwyczajnie wyznać to co chcesz.
Zapadła
niewygodna cisza, więc podniósł głowę i zaczął się uważniej
wpatrywać w twarz żony. Rozczytał z niej wystarczająco, by móc
powiedzieć coś jeszcze, ale nie chciał wracać do pewnego tematu.
Dopytał więc ponownie, co takiego chce mu powiedzieć.
– Ja
wiem, że ty dużo pracujesz – zaczęła niepewnie, miętoląc
fragment błękitnej koszulki nocnej. – Niczego nam dzięki temu
nie brakuje i przez to głupio mi cokolwiek ci zarzucać.
– A
masz mi coś do zarzucenia? – Wstał, by zerknąć na córeczkę,
czy ta na pewno mocno zasnęła i ponownie zasiadł na brzegu łóżka,
tym razem dbając o to, by znaleźć się dokładnie naprzeciwko
małżonki.
– I
tak i nie. Ja rozumiem, że chodzisz niewyspany, przemęczony, że
budzisz się, gdy Clara płacze, a ona nie przespała jeszcze w życiu
ani jednej pełnej nocy. Wiem, że chcesz ich wszystkich dobrze
wychować, ale nie powinieneś ich tak bić.
– Nie
będę używał samej marchewki.
– To
nie znaczy, że masz zawsze używać kija, Arturo. Oni się ciebie
boją.
–
Kogoś
muszą – stwierdził twardo. – Inaczej by ci na głowę weszki.
– Ja
cię jedynie proszę byś złagodniał. Nie wymagam, a proszę. –
Wstała i obeszła łóżko naokoło, by móc położyć się z
drugiej strony. Poczuła jak mąż kładzie dłoń na jej ramieniu, a
potem zastępuje ją swoimi ustami.
–
Zastanowię
się nad tym, przemyślę – powiedział cicho i zaczął zsuwać
jedno ramiączko, by dosięgnąć językiem nagiej łopatki. Kiedy mu
się to udało, to zajął się całowaniem pleców poprzez materiał,
a dłonią błądził po nagim udzie, wnikając głębiej, coraz
głębiej, aż poczuł znajome w dotyku, lekkie owłosienie.
Ułożyła
się wygodnie na brzuchu, ręce splatając i podkładając pod
policzek. Poczuła wargi męża na swoim karku i to jak schodziły
coraz niżej, podczas gdy jego ręce zadzierały jej koszulkę coraz
bardziej do góry. W końcu dotarł do pośladków i pozostawił
pocałunki na każdym z nich, zahaczając językiem o rowek i
zmierzając w dół, między uda, dając do zrozumienia, by ugięła
kolana i nieco się uniosła.
Chwyciła
się za brzeg drewnianego łóżka, obitego w fioletowy, prążkowany
materiał. On położył dłoń tuż obok, jednocześnie docierając
swoją męskością w wiadome miejsce. Drugą dłoń położył na
jej plecach, ciągle po części okrytych koszulką nocną. Sunął
po nich dłuższą chwilę, aż nagle zsunął się na żebra i
dotarł do lewej piersi. Wsunął dłoń pod materiał, by móc
bardziej poczuć jej twardość.
–
Karmię
– przypomniała szybko, nim zdążył porządnie ścisnąć i zadać
jej tym ból.
Nic
na to nie odpowiedział, jedynie złagodniał, a jego dłoń zmieniła
położenie z piersi na brzuch. Jego wargi całowały po odsłoniętej
łopatce, a ruchy bioder stawały się pewniejsze, aż w końcu
przybrały nie tylko na sile, ale także szybkości.
Antonio nie spał, przez co słyszał odgłosy dobiegające zza ściany. Nieco niepokoiły go głośniejsze krzyknięcia, mocniejsze skrzypnięcia łóżka i trzask, który rozbrzmiał w chwili, gdy Arturo uderzył otwartą dłonią o ścianę, starając się, by pchnięcia były jeszcze głębsze.
–
Jacopo!
– krzyknął szeptem. – Jacopo, śpisz?! – dopytywał coraz
głośniej.
– Nie
– odpowiedział krótko.
–
Myślisz,
że co oni robią? Biją się?
Brunet
o śniadaj cerze zaśmiał się i zapalił lampkę nocną.
– Coś
ty? Robią to co wszyscy dorośli nocami.
–
Czyli
co? – dopytywał zaciekawiony tak bardzo, że nawet się podniósł
i usiadł, wspierając plecy na ścianie.
–
Kochają
się.
– I
tak każdej nocy?
–
Pewnie
tak.
– To
kiedy oni śpią?
Jacopo
wzruszył ramionami i doszedł do wniosku:
–
Pewnie
pół na pół. Pół się kochają, a pół śpią.
– To
dziwne, bardzo dziwne – stwierdził ciemny blondynek, a potem
wyminął, młodszego brata, którego płacz utulił do snu i stanął
nad Jacopo. – Mogę ci coś pokazać, ale obiecaj, że nie
wygadasz.
Chłopiec
przewrócił oczami.
– Nie
wygadam – powiedział.
Antonio
przysiadł na brzegu łóżka i zaczął opowiadać:
– Bo
kiedy ty byłeś w szkole, to ja byłem nad rzeką i tam był trup.
–
Zmyślasz.
–
Wcale
że nie! Mam nawet dowód! – Wstał i sięgnął spod biurka swoja
skórzaną teczkę, która miała dwie szelki, by mógł ją nosić
na dwóch ramionach. Wyjął z jej wnętrza owinięty w materiałową
chusteczkę nóż. – Jest na nim jeszcze krew, widzisz?
Jacopo
wziął narzędzie zbrodni w dłonie i przyjrzał mu się uważnie.
– To
naprawdę krew? – spytał. – Jakaś taka dziwna – stwierdził,
oceniając zaschłą na ostrzu, niegdyś ciecz.
–
Naprawdę.
Przysięgam. Z ręką na sercu.
– I
tak ci nie wierzę.
–
Wyjąłem
go z niej, dostałem za to szklane kulki od Filipo i Marcosa, bo oni
bali się nawet podejść.
– Z
niej? – Brunecik skrzywił się, jakby z odrazą.
– No
z tej umarłej. Jak nie wierzysz, to mogę ci ją pokazać.
– A
co, ją też zabrałeś? – zażartował Jacopo.
–
Nie,
ale wiem gdzie leży. Pewnie ciągle tam jest. Wyjdziemy oknem.
Nim
Jacopo zdążył cokolwiek powiedzieć i w jakiś sposób
zaprotestować, to dziesięcioletni Antonio już wciągał na piżamę
spodnie, zarzucał na ramiona szelki i przywdziewał beżową,
materiałową kurteczkę na duże guziki.
–
Jest
maj – przypomniał mu brat.
– To
co? – oburzył się chłopiec. – Mnie może być zimno –
stwierdził i jako pierwszy przełożył nogę przez parapet,
starając się dosięgnąć drewnianych elementów, które były
przytwierdzone do domu, by podtrzymywać zarośla, oplatające szare
mury.
Jacopo
wstał. Wciąż był ubrany, bo wieczorem, po laniu, które otrzymał
od ojca, nie miał siły ani ochoty, by się rozebrać. Ruszył w
ślad za dziesięcioletnim Antonio, ale on poczynił to ostrożnie,
co jego brat skwitował śmiechem i komentarzem:
– Jak
zwykle się wleczesz, niezdaro ty!
–
Ciszej
bądź, bo rodzice nie śpią – zganił go Jacopo.
Poskutkowało,
bo Antonio od razu na te słowa zasłonił sobie usta dłońmi i
szepnął:
–
Przepraszam,
zapomniałem, że się kochają.
Jacopo
zeskoczył tuż obok brata i klepnął go w ramię, wskazując na
furtkę, która na noc zazwyczaj pozostawała zamknięta. Obaj bez
trudu poradzili sobie z taką przeszkodą i pobiegli w kierunku
rzeki, kierując się zasadą, że im szybciej dotrą na miejsce, tym
prędzej powrócą do domu, a przez to nikt nawet nie dostrzeże ich
nagłego zniknięcia.
*
Na początku zacytowałem fragment piosenki: Grażyna Łobaszewska –
Ślady na wodzie
* Skoro na poprzednim zdjęciu (tym przy części pierwszej rozdziału) znajdowali się Antonio i Jacopo, to teraz nadeszła pora, by wam pokazać jak ja sobie wyobrażam ich ojca
zastanawiam sie, czy jakby krawiec bił też swoją żonę, tol czy ta nie miałaby innego tsosunku do bicia ich dzieci. niby jakos się tam stawia, ale nie do końca przekonujaco, zresztą w pewien sposób usprawiedliwia ojca przed dziecmi. z jenej strony niby nie powinno sie klocic przy dieciach i kwestie ich wychowania, z drugiej jednak... Mały Matteo nawet nic nie zrobił. A J.... ciakawe, dlaczego Arturo stwierdził, że był " u dziwek", pewnie chodzi o matkę.
OdpowiedzUsuńCo do pierwszej części, za szybko i za gałtownie wprowadziłeś tego policjanta i trochę się mi mylil z krawcem, przydałoby się więcej określen osob w dialogu. Podobała mi sie postać barmanki i to, jakp soę rozprawiła z plotkami o sobie i przy okazji utarła facetowi nosa xD. calkiem dobry pomysl z pokazeniem dwoch rownoleglych scen powrotow mezczyzn do domu. ciekawe, co wyprawia teraz Włoch. I czy chłopcy wrócą normalnie do domu... I czy powiedzią komuś o zamordowanej kobiecie, czy też ktos z doroslych sam będzie musiał ją odnaleźć. mAsz problem z odmianą "ą/om". przydałoby się więcej tego typu fragmentów jak na samym poczatku, kiedy opisałes nieco centrum miasteczka.
Zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com na nowośc
Jak już mówiłem, opisy będą w trakcie wplatane, a nie wypisane wszystkie od razu.
UsuńCzy za szybko wprowadziłem Hadriana i na to "ą" "om" zerknę, bo ja z tą zasadą pojedyncza, mnoga, nie mam problemów, więc możliwe, że podczas pisania coś mi edytor namieszał. Jak będę przenosił ten rozdział na Wattpada to się przyjrzę :) Jednak ja czasami nie określam osób w dialogach, gdy wiadomo kto co mówi, by było dynamiczniej, a nie po każdym zdaniu naznaczanie kto co powiedział. Czasami ze stylu mowy, słów wypowiadanych idzie się domyślić w czyich ustach są te słowa.
Barmanka jeszcze będzie... ona nie zniknie.
Zestawienie było naumyślne, chciałem pokazać różnicę między Arturo a Hadrianem, a nawet między ich dziećmi.
No i polazł Rivera do baru, przecież musiał udać się po pocieszenie, po takim przeżyciu jakim było spotkanie z przyszłą teściową. Rozbawiła mnie ta cała dysputa panów w barze, nie mogłam przestać się z nich śmiać, co jeden to lepsze rady daje. Jakby trafiło na kogoś innego a nie Pedra, to może by się facet zastanowił zanim by pierścionek zaręczynowy wybrance wręczył, po takim wsparciu z ust doświadczonych małżonków.
OdpowiedzUsuńSpodobała mi się właścicielka baru i to jak utarła nosa trzem męskim plotkarom, a zwłaszcza jak załatwiła na cacy Arturo. Zastanawiam się czy Arturo bija Sylvię, bo że dzieci to już wiem, nie wiem natomiast jak rozumieć jego słowa, jak się dziwił, że jeden policzek, albo jedno lanie z ręki męża może być powodem do żądania rozwodu przez żonę. Tymi słowami daje do zrozumienia, że dla niego podnieść rękę na żonę to nic takiego. Podobała mi się reakcja Pedro, że jak Arturo ma takie poglądy i uważa, że może i ma prawo podnieść rękę na żonę, to niech sobie ręce związuje przed rozmową z nią.
Ciekawa jestem jakie interesy robił Bosca ze złotnikiem, coś musi być na rzeczy bo oni za sobą nie przepadają, przynajmniej tak wynika z komentarzy wypowiedzianych przez Hadriana i Pedro.
Swoją drogą to Pedro i panna zasadnicza Alicia szybko się uwinęli, są ze sobą niecałe pół roku, a Ali jest w ciąży już w czwartym miesiącu.
Skąd Arturowi wzięła się Gloria z którą w mniej niż miesiąc zorganizował ślub jak zaszła w ciążę, on coś ukrywa, speszył się i szybko zmienił temat.Czyżby miał przed Sylvią inną żonę? Bo chyba nie jest bigamistą? I co się z nią stało? Rozwiedli się? No i co z dzieckiem z którym była wtedy w ciąży?
Rozśmieszył mnie powrót Hadriana do domu, trzeba mu przyznać, że się cwaniak przygotował, prezenty swoim trzem paniom przyniósł, czyżby chciał choć trochę zakamuflować stan w jakim wrócił, haha. Córki ma zabawne, widać, że to Aurora rządzi i jest bardziej odważna i otwarta, a przede wszystkim cwana z niej bestia. Śmiałam się jak próbowała oszukać Amelię na wstążkach do włosów, albo jak lisiczka jedna chciała wkręcić się do łóżka rodziców, to jej możemy z wami spać, albo chociaż ja było pierwsza klasa, coś mi się zdaje, ze ona już nie raz ocyganiła siostrę. Clara musi być świętą kobietą, mąż wrócił w nocy pijany jak bela, a ona nawet zbytnio się nie złości, a nawet uprawia z nim seks na podłodze w holu. Następnym razem to niech Hadrian się lepiej przygotuje i więcej cukierków córkom przyniesie i tak dobrze, że udało im się skończyć zanim te dwie małe ciekawskie gangreny ze swoim dlaczego leżeliście na podłodze ich nakryły. Biedny Hadrian pomyliły mu się kierunki i smarkule wykorzystały sytuację i będą robić za przyzwoitki w łóżku rodziców.
Panowie i ich spotkania w barze będą bardzo częste i chyba każda ich rozmowa będzie miała taki zabawny wydźwięk.
UsuńArturo nie bije żony, ale jednocześnie uważa, że jakby uderzył, to nic takiego by się nie stało.
O Glorii jeszcze będzie.
Clara jest przyzwyczajona do takich powrotów Hadriana, a córy faktycznie mają udane.
Kurcze, to się Jacopo zawieruszył, że nawet później do domu wrócił niż ojciec z baru, przesadził gówniarz. Nie dziwię się Sylvi, że nie zareagowała tak spokojnie na powrót męża, tak jak Clara na powrót Hadriana. Martwiła się biedna, syn nie wrócił, mąż też gdzieś przepadł, nie mogła ich znaleźć, a pewnie jeszcze martwiła się o Clarę i Matteo , których zostawiła pod opieką Antonio.
OdpowiedzUsuńNie podoba mi się zachowanie Arturo, nie dość, że wrócił późno, żona musiała sama sobie ze wszystkim radzić, to jeszcze wyżywa się na dzieciach. Naprawdę rozumiem jego zdenerwowanie, że Jacopo mogło się coś złego przydarzyć, ale on spoliczkował dwunastolatka, a później jeszcze zbił go pasem. I co dziwne on nie zbił go tak na prawdę, za to, że późno wrócił, ale za to gdzie był, a przede wszystkim z kim był. Kolejny zaraz po Alicii co uważa się za lepszego. A już w ogóle nie rozumiem jak Arturo mógł tak bardzo zbić Matteo, przecież mały nie zrobił nic złego. Co w tym dziwnego, że chłopcy wyszli z łóżek, było głośno to chcieli sprawdzić co się dzieje, wystarczyłoby jakby ojciec na nich krzyknął, nie musiał zaraz tak mocno bić takiego malucha jak Matteo, uważam to za wielką niesprawiedliwość.
I tu teraz ukazuje się wyraźnie jakie relacje panują w domu Hadriana i Clary, a jakie u Bosców. Dzieci Alarconów nie boją się ojca, biegną do niego w środku nocy, żeby rzucić mu się na szyję, a dzieci Arturo i Sylvii boją się własnego ojca i prędzej by się przed nim schowały niż rzuciły w objęcia.
Zastanawia mnie reakcja Sylvii z jednej strony wkurza mnie, że godzi się na takie traktowanie dzieci przez męża, a nawet go przed nimi tłumaczy, a z drugiej to staram się ją zrozumieć. Ona zna Arturo, wie jaki jest i zdaje sobie sprawę, że gdyby się wtrąciła to sytuacja mogłaby się jeszcze bardziej zaognić, bo mąż uznałby że podważa jego autorytet jako ojca i mogłoby się skończyć jeszcze gorzej. Ale przynajmniej podjęła próbę rozmowy z mężem, stara się go przekonać, żeby nie był taki surowy, żeby złagodniał, ciekawa jestem czy Arturo na prawdę przemyśli słowa i prośbę żony, czy tylko tak jej obiecał, żeby dała mu już spokój i żeby mogli zacząć się kochać.
Biedny Antonio był pewien, że rodzice są tak głośno bo pewnie się biją. Rozbawiła mnie trochę ta jego niewiedza, za to Jacopo jaki doinformowany, on już wie co robią dorośli nocami.
Co ten Antonio najlepszego zrobił, znalazł razem z kolegami martwą kobietę nad rzeką i nóż wyjął z jej ciała. On zabrał narzędzie zbrodni, obawiam się, że może mieć wielkie kłopoty z tego powodu. Nie dziwię się, że nie powiedział o tym nikomu dorosłemu, bo wydałoby się, że był na wagarach. Zastanawiam się kim jest ta martwa kobieta i kto ją zamordował i czy jeszcze będzie w tym samym miejscu jak chłopcy tam dotrą.
Ciekawe czy ta ich eskapada się nie wyda, jeżeli Arturo się dowie o tym, że wyszli w środku nocy to ich spierze bez litości.
Ja specjalnie zestawiłem te dwie rodziny z sobą, by dało się zauważyć wyraźną różnicę. Arturo ma dobre intencje, ale ciężką rękę, a Hadrian jest raczej ojcem takim co wcześnie wychodzi, późno wraca i wszystko zostawia na głowie żony, a sam chce być tym dobrym rodzicem.
UsuńAntonio to jeszcze dzieciaczek, ledwie dziesięć lat ma. A czy ojciec się dowie, że wyszli, czy też nie, to się dopiero okaże.
Bardzo się cieszę, że dodałeś dalszy ciąg pierwszego rozdziału.Zdecydowanie nie podobają mi się metody wychowawcze Arturo. Poniekąd lanie, jakie sprawił najstarszemu synowi wynikało z okoliczności. Późny powrót do domu od koleżanki bez wcześniejszego uprzedzenia. Jednak zupełnie niezrozumiałe, czemu zbił Matteo? Zresztą nie mnie jedną, to dziwi, jak widzę. Nie może wyżywać się na wszystkich domownikach, bo go poniosły nerwy. Podejrzewam, że w przyszłości może powodować agresywne zachowania jego synów względem innych. Masz kłopoty uderz kobietę lub dziecko, wszak tak jest najprościej. Sylvia chce w jakiś sposób usprawiedliwić podobne zachowanie, tłumacząc iż kiedy dorosną sami zrozumieją. Dokładnie tak samo, jak wiele innych matek w podobnej sytuacji. W dodatku pozwala, by wziął na ręce córkę, pomimo początkowych wątpliwości. Nie wiem, czy istnej dobre wytłumaczenie dla porywczego faceta? Martwa kobieta nad rzeką, zakrwawiony nóż, czyli klasyczna zbrodnia. Co też z tego wyniknie, jak zakończy się nocna eskapada? Pewnie wyjaśnisz wszystko stopniowo Ponownie zauważyłam parę błędów w tekście.
OdpowiedzUsuń„– Jeśli w końcu się po niego do ciebie nie wybiorę, to ona mnie ukamienuje i zostanie wdowom, jeszcze przed zostaniem żoną." - wdową.
" Spojrzała na męża z niekrytym oburzeniem" - nieskrywanym, ewentualnie nie kryjąc oburzenia. Zazwyczaj nie wytykam innym pomyłek, ale Ty napisałeś mi kilka swoich uwag, więć chyba się nie obrazisz? W przypadku imienia ciężąrnej narzeczonej nauczyciela też mam pewne wątpliwości. Piszesz je przez dwa i krótkie, hm być może tak się przyjęło we Włoszech i Hiszpanii. W większości książek spotkałam zapis Alicja, choćby u Rowling, czy Chmielewskiej. Tyle w kwestii zastrzeżeń językowych. Nie ukrywam, że potrafisz umiejętnie wpleść sceny erotyczne wiele osób ma z tym problem. Są zbyt dosadne, często wulgarne. Ilustracje też mi się podobają, czy są twojego autorstwa? Czasami też dodaję obrazki, najczęściej z Internetu. Naprawdę dobre opowiadanie.
Jezu, ja sam nie wiem co ja miałem na myśli z tym OM, albo sam spałem, albo sam byłem pijany, albo komputer pomyślał za mnie, bo ja ogólnie mam haczliwy alt :) Tutaj jednak to pewnie moja wina. Jednak ogólnie znam zasadę, więc bez obaw, wynik pośpiechu, niedopatrzenia.
UsuńDlaczego nie "z niekrytym oburzeniem"? Ja tak często piszę i nigdy nie uważałem tego za błąd, więc wyjaśnij mi bym zrozumiał.
Właśnie ja zawsze się obawiałem używać obcokrajowych imion i nazwisk, i gdy musiałem tak czynić w "Jabłkach i śniegach", to sobie spolszczyłem i mam Hektora Rodrigeza, a nie Hectora Rodrigueza jeszcze z tą kreseczką nad "e". Jednak w "Miasteczku" postanowiłem pójść dalej i ubzdurałem sobie, że będę pisał poprawnie, tak jak powinno być i co do Alicii, to w "Gran Hotelu" (polecam serial), była właśnie Alicia, przez I, więc pomyślałem, że to hiszpańska pisownia. Oni wypowiadają "Alisia".
A co do obrazków, to chłopcy są z jakieś starej, meksykańskiej telenoweli (przypadkowo znalezione zdjęcie i radość, że pojawiają się kilka razy ci sami, więc mogę sobie korzystać), a Arturo jest z jakiegoś hiszpańskiego serialu, na który też trafiłem przypadkiem, gdy szukałem zdjęć tego aktora do "Sagi gangsterów" i do "Otchłani szarości" i byłem w szoku, że tak się zestarzał, no ale minęło dziesięć lat od filmu, z którego wcześniej brałem jego foty i nikt nie staje się coraz młodszy, więc to akurat normalne. Chłopcy nie wiem jak się nazywają, ale Arturo to Jesus Olmedo (nie wiem jak zrobić tę kreseczkę i nie wiem czy powinna być nad "e" czy nad "u", bo nie pamiętam).
Wzorowy pracownik postanowił dokończyć czytanie tego rozdziału. Jak będę mieć przypał, wiem na kogo zwale winę. :-)
OdpowiedzUsuńOminę te rozmowę przy piwku panów i pozostawię ja bez komentarza. Zacznę od sytuacji, jaka miała miejsce w domu Arturo. Sylvia nie może sprzeciwić się mężowi gdyż to zniszczy jego "autorytet". Ja rozumiem, że to były inne czasy i pewnie wtedy wszystkie kobiety musiały mieć "jedną, wspólną linię wychowawczą z mężem". Uważam jednak to za niedorzeczne, bo masz zgadzać się na coś, z czym się nie zgadzasz w swoim własnym domu, co dotyczy twoich własnych dzieci, bo? Ona się go boi? Bać się własnego męża to jakaś chora sytuacja. Uważa, że tak trzeba? Tak robiły jej babki, matka etc etc? Myślę, że istnieją lepsze tradycje do kultywowania.
Dzieciaki widać, że boją się ojca. Można rzecz jasna stwierdzić, że czuja przed nim respekt, będą się słuchać, ale czy szacunek trzeba wymuszać strachem? Ja wiem jak ciężko jest inaczej, jestem tego świadoma, spokojnie.
Antonii jest meg odważny, albo nawet nierozsądny. Czy były to czasy kiedy zdejmowano odciski palców? W każdym bądź razie zabranie dowodu zbrodni z miejsca zbrodni to nie błahostka. Że on się tak nie bał? O.o Albo ja jestem przewrażliwiona albo on odważny... Nwm. :)
Kończę moje wywody.
Pozdrawiam.
Winę zwalisz oczywiście na siebie. Ja jedynie piszę te rozdziały, ale nikomu nie każę czytać ich w pracy :)
UsuńA co? Nie podobała się rozmowa przy piwku, czy zazdrościłaś im, że oni chleją, a ty w robocie?
Podsumowaniem Sylvii i Arturo mnie rozbawiłaś :) Lepsze tradycje do kultywowania xD
Tak były to czasy kiedy zdejmowano odciski palców. Myślę, że on nie myślał jak ty gdy to robił, myślał jak dziecko, nierozsądnie.
Przyznam szczerze, że trochę się gubiłam przy rozmowie panów, ale to pewnie dlatego, że jeszcze ich nie znam, nie kojarzę, a ty ich tak od razu wszystkich do jednego baru wcisnąłeś. Naprawdę, mogłeś to zrobić stopniowo!
OdpowiedzUsuńZapomniałam też w poprzednim komentarzu powiedzieć jak uwielbiam mamuśkę Alici. Jej relacje z przyszłym zięciem smakują mi watą cukrową i już się nie mogę doczekać jej konsumpcji. Będzie dym co?
Arturo i jego rzucanie okiem na biust barmanki. Dziwne, bo z tego co Klara mówiła do męża, to krawiec jawi się takim co to nawet po popijawie wraca w miarę trzeźwy do domu. Odnoszę dziwne wrażenie, że on gdzieś tam wśród pań uchodzi za wzór, bo Alicia też zdawała się go w pewien sposób bronić, gdy Pedro go demonizował. tu jednak zaczęło mi coś świtać. Chyba nie zrobisz z niego takiego co to z każdą romans ma i dzieciaka na boku. No błagam cię, przecież on już jest wielodzietny!
W ogóle to jak zobaczyłam zdjęcie i tego aktora w tak starym wydaniu, to zaczęłam się zastanawiać czy on się naprawdę tak postarzał czy to taka charakteryzacja i chyba wyjdzie na to, że się postarzał, bo jednak od momentu gdy grał Bruna w "90-60-90" to minęło sporo lat, tak z dziesięć. Cóż nadal jest przystojny i nadal pozostanie moim ulubionym aktorem, nawet mimo srebrzących się skroni.
W tej części wyszła ta jego zła natura. Może nie jakiegoś ostrego kata, ale jednak surowego ojca, co nie boi się zbić nawet małego dziecka. O ile ukaranie Jacopo jeszcze mogłam przeboleć, o tyle pobicie małego Matteo jest dla mnie niezrozumiałe. On się po prostu na kimś mysiał wyżyć i padło na dzieci i pewnie, gdyby po tym mu jeszcze nie wystarczyło, to i biednego Antonio by pas dosięgnął. Zauważyłam też, że krawiec dla małej Clary nie jest tak surowy, że chłopców jakoś trzyma twardszą ręką.
Sylvia, ja ni wiem co o niej myśleć. Wydaje mi się być piękną i zmęczoną kobietą, która stara się stawić temu wszystkiemu czoła i przejść przez życie jakie ma z podniesioną głową. Z jednej strony ją za to szanuję, z drugiej żałuję, że nie walczy o dzieci mocnej, ostrzej. Wydaje mi się też, że bardzo mocno kocha męża, być może nawet bardziej niż dzieci.
Nóż... a więc już jest zbrodnia. Uf, ulżyło mi, że nie uśmiercisz żadnego z dzieciaków.
Słówko o Hadrianie - lubię go i jego córy też, ale w Clarze mi coś nie pasuje, jakby czuła się ponad tym wszystkim, taka wyższa, ważniejsza, odąsana. Choć ma prawo do dąsów, bo jednak mąż wrócił pijany, w środku nocy, pobudził dzieci, nakarmił cukierkami. Potem jednak ten seks... W niej coś mi nie pasuje.
Przyjrzę się jeszcze raz rozmowie panów i może coś w niej pozmieniam, by było czytelniej.
UsuńOj tak, będzie dym i to niejeden.
Zastanowię się nad tymi romansami i dzieciakami na bokach.
Ale ja też jakoś tak upodobałem sobie tego aktora. Do dwóch ról mi pasował,a do dwóch to czysty przypadek i niechęć, by szukać jakiegoś innego (leniwy ostatnio się zrobiłem).
Co do Clary, to jedna dziewczynka to musi rozpieszczać, w końcu córeczka tatusia :)
Tak, już jest zbrodnia.
Zobaczymy czy masz rację co do Clary.