Zasad
armie nieugięte
Nasz
katechizm w pieski świat
Banalne
i święte, dostojnie nadęte
Z
prawdą się mijają z biegiem lat
Z
biegiem lat...
Podniszczone,
skórzane buty stukały o stare deski, którymi wyłożona była
podłoga niemal w całym budynku szkolnym. Nauczyciel przechadzał
się środkiem sali, od tablicy aż po ścianę na końcu, która w
całości zastawiona była meblami i szklanymi gablotami. Na jednej z
komód stało nawet akwarium z rybkami. Mężczyzna trzymał w
dłoniach książkę i odczytywał formułkę, mówiącą o tym, że
człowiek jest istotą społeczną.
– Co
to znaczy społeczną, Bosca? – zapytał nagle i odwrócił się na
pięcie w połowie drogi. Spojrzał na drugą ławkę, w której,
kilka dni wcześniej, sam usadził dziesięcioletniego Antonio.
Pyzaty
na buzi chłopiec, którego policzki i nos zdobiło kilkanaście
piegów, przerwał swoją zabawę w kręcenie monety za pomocą
pstryknięcia palcem, pomimo że był bliski wygranej z kolegą z
ławki, który mierzył mu czas za pomocą nowego zegarka zakładanego
na rękę.
– Ale
ja byłem cicho, panie nauczycielu – odpowiedział spokojnie,
jednak z miną dotkniętego niesprawiedliwością dziecka.
Rivera
podszedł bliżej ucznia i wyciągnął jedną dłoń przed siebie.
–
Oddaj
to czym się bawiłeś i odpowiedz na pytanie.
– Ale
jak to oddaj? Całość? – zdziwił się, przez co jego oczy
zrobiły się wielkie niczym spodki, a usta otworzyły i utworzyły
kształt litery „o”.
–
Eche
– odburknął nauczyciel i nerwowo potrząsnął dłonią.
– Ale
to pięć pesetas. To stanowczo za drogo – zauważył Antonio i
mocniej zacisnął pięść, w której trzymał srebrną monetę. –
Gdyby pan chociaż rozmienił i pobrał mniejszą opłatę, to wtedy
mógłbym nawet przystać na pańską propozycje, panie nauczycielu.
Większość
dzieci, siedzących na drewnianych krzesełkach, nie potrafiła
opanować śmiechu. Sam Pedro Rivera nie potrafił tego uczynić i
choć starał się zamaskować rozbawienie, to kurze łapki i tak
wystąpiły w kącikach jego oczu.
–
Schowaj
pieniądz do kieszeni, zanim się rozmyślę – przemówił do
ucznia, a potem słysząc gwar jaki zapanował w pomieszczeniu,
zdecydował się na sięgnięcie po drewnianą linijkę i uderzenie
nią kilka razy o blat biurka. – Cisza! Spokój! – wrzasnął.
Te
dzieci, które zdążyły już odwrócić się do tyłu lub zasiąść
na krzesełkach bokiem, ponownie spojrzały w kierunku tablicy. Gwar
ucichł.
–
Jeśli
ktoś odważy się pisnąć choćby słówko, to mu przyłożę –
zagroził Rivera i odrzucił narzędzie na biurko. – Antonio nam
powie co to znaczy, że człowiek jest istotą społeczną, albo
chociaż, to jakie zna inne istoty społeczne.
Chłopiec
jednak nic nie mówił. Wpatrywał się w bruneta, a przy tym kąciki
jego ust delikatnie unosiły się ku górze i wykrzywiały w
cwaniackim uśmieszku.
–
Antonio
– poganiał go nauczyciel.
–
Antonio
nic nie powie, bo nie wolno pisnąć ani słówka – odpowiedział
szybko dziesięciolatek, a potem teatralnie przyłożył obie dłonie
do buzi, jakby mu się tylko przypadkiem te słowa wysmyknęły.
Rivera
przymknął powieki i ze zdenerwowania zazgrzytał zębami. Opuścił
dłonie, ale nie upuścił przy tym książki. Poklepał się nią po
udzie i podszedł do biurka. Chwycił w drugą dłoń drewnianą
linijkę i podszedł z nią do chłopca. Trącił końcem o ramię
dziecka.
–
Ręka
przed siebie – wydał polecenie.
Dziesięciolatek
przełknął ślinę i rozejrzał się po klasie, jakby chciał
sprawdzić przed iloma osobami wyjdzie na tchórza, jeśli zdecyduje
się schować dłonie za plecami. Z uczniów byli niemal wszyscy, w
tym także Teresa, która tego dnia miała długie, blond włosy
splecione w dwa warkoczyki i zakończone fioletowymi kokardami.
Postanowił więc nie psuć swojej opinij hardego łobuza i wyciągnął
dłoń przed siebie, wierzchem do góry. Zamknął oczy i odwrócił
głowę w stronę kolegi siedzącego obok, by czasami w ostatniej
chwili nie stchórzyć. Usłyszał jak opadający na jego rękę,
drewniany przedmiot zaświszczał w powietrzu. Potem do jego uszu
dobiegł huk uderzenia, a następnie znajome już pieczenie i ból
tak silny, że zmusił go do wsunięcia dłoni między uda,
zgarbienia się i łez, które pomimo że nie płakał, to i tak
stanęły w jego oczach.
– A
teraz pomyśl i odpowiedz w końcu na moje pytanie. Jakie zwierze,
twoim zdaniem, żyje w społeczeństwie?
– To
te co żyją w grupie? – zapytał, krzywiąc się ciągle z bólu i
jednocześnie spoglądając na nauczyciela.
–
Wymień
choć kilka.
– To,
to, to... wilki?! – wykrzyknął pytająco.
–
Mogą
być, mają watahę. Jakie jeszcze?
–
Antylopy?
Pedro
zastanowił się czy chłopiec ma racje i w ostateczności mu
przytaknął.
– A
takie jakieś bardziej zorganizowane od stada sarenek i nam bliższe?
Antonio
zmarszczył brwi, namyślił się i w końcu z dużym uśmiechem
powiedział:
–
Małpy!
Pedro
się zaśmiał, przytaknął ruchem głowy.
– Nie
do końca to miałem na myśli, ale masz rację. Małpy też są
istotami społecznymi.
Brunet
zaczął przechadzać się po klasie i dopytywać dzieci o to, czy
takie małe żyjątka, jak mrówki i pszczoły, też są zwierzątkami
społecznymi. Zdania na ten temat były podzielone, ale Antonio
twardo trwał przy swoim, że tak.
– A
dlaczego tak myślisz?
– Bo
żyją w grupie.
– Ale
mrówka to robak, a nie zwierze! – krzyczały dzieci z tyłu.
–
Robak
też zwierz! – upierał się przy swoim chłopiec.
Pedro
ponownie uciszył powstały hałas uderzając linijką o blat biurka.
–
Antonio
ma rację. Robak, typu mrówka czy pszczoła, to też zwierze i to na
dodatek takie, które bardzo dobrze potrafi zorganizować się w
pracy. Z pewnością lepiej niż wy, bo żadne z was nie notuje.
– Nie
mówił pan, by notować – zauważył jeden z chłopców.
Pedro
spojrzał na Marcosa, chłopca pochodzącego z bogatej rodziny,
zajmującej się złotnictwem i wyrobem biżuterii. Szczuplutki
blondynek, znudzony podpierał policzek o dłoń, a łokieć trzymał
na ławce. Wyglądał na takiego, który najchętniej, to by już
położył się do łóżka i zasnął.
– Ja
przez was osiwieję i to się stanie grubo przed moim awansem –
stwierdził nauczyciel i spojrzał na zegarek.
Głowy
wszystkich uczniów również się uniosły i zerknęły na zegar
powieszony nad drzwiami. Następnie wbiły pytające i
zniecierpliwione oczy w swojego wychowawce.
–
Dobrze,
możecie iść – skapitulował. – Ale na następną lekcję
zastanówcie się nad tym, co człowieka wyróżnia od tych innych
zwierząt stadnych! – krzyczał, gdyż starał się być
głośniejszy od szurania krzeseł i wszelkiego trzaskania. –
Znaczy się istot społecznych – dodał już cicho, gdy wszyscy
wyszli i mógł głośno odsapnąć.
Zasiadł
na brzegu biurka, rozejrzał się po pustej sali i w końcu utkwił
wzrok w zamkniętych drzwiach.
–
Można?
– usłyszał pytanie, poprzedzone cichym zastukaniem.
Nie
musiał odpowiadać, gdyż kobieta sama sobie pozwoliła na otwarcie
szeroko drzwi, zamknięcie ich za sobą i przespacerowanie się po
sali lekcyjnej, podążając w jego kierunku. Pomimo tego jednak
wypowiedział:
–
Można,
można. Zresztą, ciebie to by nawet zabarykadowane nie powstrzymały.
Obserwował
jak drobna blondynka, w beżowej spódnicy sięgającej niemal do
kostek, zbliżała się ku jego osobie, aż w końcu znajduje się
tak blisko, że jest na wyciągnięcie ręki.
–
Wyglądasz
na wykończonego – skomentowała z delikatnym, pobłażliwym i
nieco też współczującym uśmieszkiem.
–
Miałem
z nimi dwie godziny – powiedział przez zęby i wyciągnął po nią
dłonie. Szarpnął na tyle mocno, by wpadła w jego objęcia.
–
Dwie
godziny z Antonio Bosca? Współczuję – usiłowała mu powiedzieć,
ale wypowiedź zakłócał jej własny śmiech, gdy brunet
obcałowywał jej szyję. Jego zarost jak zwykle drażnił najczulsze
miejsca i wywoływał łaskotki.
– Nie
jest taki zły. To zdolny dzieciak. Szalenie bystry – opowiedział
się za małym Antonio, przestał całować Alicię, ale swoich dłoni
nie zabrał z jej bioder.
–
Bardziej
szalony czy bystry? – zapytała i spojrzała przyszłemu mężowi w
oczy.
Uśmiechał
się, a przy tym wyglądał jakby głębiej się nad czymś
zastanawiał.
–
Musiałbym
to dłuższy czas przemyśleć – wyznał. – Ale przy tobie nie
myślę. Miłość odbiera ludziom głowy. Idziemy? – Wstał z
biurka i już chciał gnać ku drzwiom wyjściowym, najlepiej tych,
które wyprowadziłyby go poza budynek małej, miasteczkowej szkoły.
– Nie
tak szybko! – krzyknęła, nim zdążył zostawić ją daleko w
tyle. – Będziesz musiał na mnie jeszcze tę godzinę poczekać.
Wzięłam zajęcia za Marcelę. Nalegała.
Pedro
w odpowiedzi oparł się o ścianę i postukał o nią potylicą.
Wyglądał na załamanego, iż będzie musiał jeszcze godzinę
spędzić w pracy.
–
Może
poczekam.
–
Pedro!
–
Mówię,
przecież, że poczekam – niemal wysylabizował. Odpiął górne
guziki białej koszuli i poprawił jedną z szelek, która spadała
mu z ramienia. – Poczekam, na ciebie zawsze – dodał, patrząc
jej głęboko w oczy, pomimo odległości jaka ich dzieliła.
– Tak
brzmi o wiele lepiej – poparła i samotnie wymaszerowała z klasy.
On
wyszedł dopiero po kilku minutach, wcześniej chowając linijkę do
szerokiej szuflady biurka i przykrywając ją książką ułożoną
tekstem do dołu. Zaznaczał w ten sposób, na której stronie
zakończył. Po drodze odwiedził pokój nauczycielski, by przywdziać
marynarkę i wyszedł na boisko, gdzie szybko się jej pozbył,
odwieszając na narożnik jednej z bramek. Dołączył do chłopców
grających w piłkę, by jakoś uprzyjemnić sobie czas oczekiwań,
poza tym to oni go zawołali, skarżąc się na to, że brakuje im
jednego zawodnika, by mogli wszyscy grać, bo na chwilę obecną jest
nieparzyście.
Dziesięcioletni
Antonio, gdy tylko dowiedział się kto ma zastąpić jego
matematycę, czym prędzej wyszedł ze szkoły, oknem umiejscowionym
na parterze, ciągnąc za sobą jednego z kolegów. Chciał zabrać
na wagary także brata, ale Jacopo odmówił. Niemal zawsze odmawiał,
zasłaniając się tym, że ojciec pewnie się o tym dowie, a dowie
się czym prędzej, gdy znikną obaj. Antonio przez to nazywał
starszego o półtora roku brata nudziarzem i tchórzem nad
tchórzami.
Uciekinierzy
poszli nakraść jabłek do sadu, który znajdował się nieopodal.
Kierowali się zasadą, iż to kradzione smakuje najlepiej. Potem
pobiegli nad rzekę, by najeść się kradzionych owoców i pomimo
chłodnej pogody, w samych majtkach, wbiec do niemal lodowatej wody.
Śmiali się przy tym głośno, choć całe ich ciała pokrywała
gęsia skórka. To była jedna z lepszych rozrywek dzieci z
miasteczka – rzeka, w której można było zażywać kąpieli i, po
której można było pływać małą łódką lub wykonaną przez
siebie tratwą.
Tak
upłynęła godzina, podczas której rozstrzygnął się amatorski
mecz grany na szkolnym, wysypanym piaskiem boisku. Pedro postanowił
założyć marynarkę i otrzepać spodnie z kurzu. Zdecydował się
też na starcie potu z czoła i wytarcie rąk w materiałową
chusteczkę. Przeszedł na tyły budynku, gdzie zaobserwował jak
dwóch braci Bosca się o coś sprzecza i szarpie. W końcu ten
starszy odpuścił, chwycił za butelkę i biegnąc, zatrzymał się
przed wyznaczoną linią. Butelka uderzyła o oddalony o kilka metrów
murek i posypała się w drobny mak. Pomimo zmęczenia, Pedro
zdecydował się zareagować. Podszedł do dzieci, chwycił Jacopo za
ucho i szarpnął do przodu, wskazując mu przy tym palcem na tylne
wejście do budynku.
–
Szoruj
do woźnej po zmiotkę i zmieć to szkło, zanim się ktoś
pokaleczy! – wrzasnął. – A ty, nie namawiaj brata do głupot! –
zwrócił się do Antoniego, wiedząc że to młodszy z braci jest
zwykle prowokatorem wszelkich niegrzecznych zachowań.
– To
on rzucił! Ja nic nie zrobiłem, panie nauczycielu! – wykłócał
się o swoje dziesięciolatek, którego włosy były jeszcze mokre po
kąpieli. – A tak poza tym, to nie musi pan tu stać i na niego
czekać. Może pan sobie pójść. Dziewczyna na pana czeka –
zauważył i nawet wskazał palcem na Alicię, za co Pedro lekko
trącił go w nadgarstek.
– Nie
wolno pokazywać na kobietę palcem.
– Nie
wolno kazać kobiecie na siebie czekać. Tata tak mówi – wymądrzał
się dalej ciemny blondynek.
– Ja
jestem ciekaw co twój tata powie na wywiadówce.
– A
będzie pan z nim rozmawiał o kobietach!? – zdziwił się
chłopiec.
Pedro
w tamtej chwili miał dość dyskusji z dziesięciolatkiem, ale
Antonio nie przestawał mówić.
–
Naprawdę
może pan już sobie pójść. Ja go dopilnuję, by posprzątał.
– Na
pewno. Ty kogoś dopilnujesz. Póki tego nie zobaczę, to nie
uwierzę.
–
Dopilnuję
– upierał się.
Rivera
poczochrał młodszego z braci Bosca po mokrych włosach i uznał, że
tym razem zawierzy na słowo. Szybkim krokiem podszedł do
narzeczonej i ku uciesze małego Antoniego i kilku innych chłopców,
którzy zebrali się na tylnym placu, pocałował Alicię w usta,
potem puścił do niej oczko i chwycił za nadgarstek, by pociągnąć
ją za sobą, zanim ta zacznie interesować się o czym rozmawiał z
najbardziej znanym uczniem w całej szkole.
– On
coś znowu nabroił?
–
Kto?
– dopytywał, udając przy tym, że nie ma pojęcia o co je chodzi.
–
Dobrze
wiesz o kogo mi chodzi. O syna krawca – wyjaśniła szybko i
mocniej zacisnęła palce na dłoni narzeczonego.
–
Aaa,
o Antoniego. Nic wielkiego. Uroczy chłopak.
–
Uroczy?
Ty chyba nie wiesz o czym mówisz – stwierdziła szybko , a jej
brwi wystrzeliły do góry, czym zdradziła swoje zaskoczenie.
–
Rozrabiaka,
ale w głębi duszy to dobry dzieciak. To jedyny, który pamięta, by
nakarmić rybki. Tylko dzięki niemu jeszcze nie pozdychały.
–
Tak,
na pewno – nie dowierzała. – Nie zdziwiłabym się, gdyby się
okazało, że je karmi tylko dlatego, by potem usmażyć je na
patelni albo ugotować w garnku i to jeszcze na żywca.
–
Przesadzasz.
Jesteś do niego uprzedzona – zauważył i zmienił miejsce.
Zdecydował się iść po drugiej stronie kobiety i obejmując ją w
pół.
–
Włożył
mi ostatnio żabę do szuflady biurka. Więc tak, jestem do niego
uprzedzona, ale mam swoje powody.
–
Miał
świetny pomysł – pochwalił Pedro szeptem i skrycie się przy tym
uśmiechnął.
–
Słucham!?
– oburzyła się i pod wpływem tego stanu aż przystanęła.
–
Nie,
nic. Mów dalej. – Narzeczony szarpnął ją, by ponownie stawiała
kroki po wyłożonej kamieniami ulicy. Rozejrzał się dookoła, by
zorientować się, gdzie już są i ile jeszcze drogi im została.
Mijali właśnie posiadłość rodziców Marcosa, do której
dobudowany był niewielki sklepik, w którym można było składać
zamówienia lub wybierać coś z gotowych wzorów.
– Ty
coś żujesz? – zapytała nagle Alicia.
–
Gumę
– odparł z uśmiechem prawdziwego szczęśliwca. – Dzieci mnie
poczęstowały.
–
Może
jeszcze na lekcji?
– Tak
– odpowiedział zgodnie z prawdą, a ona poczuła się tak, jakby
cała krew gdzieś z niej odpłynęła.
Dotarło
do niej, że ona całymi dniami walczy z bandą gówniarzy, by
chociaż na jej lekcji nie mielili gębami jak krowy na pastwisku, a
jej własny, prywatny narzeczony się z nimi brata i robi dokładnie
to co oni.
–
Wejdziesz
z nią do kościoła? – zapytała tylko, nie chcąc już poruszać
tematu w jak bardzo niewychowawczy sposób się Pedro zachowuje, ani
informować go o tym, że takie zachowanie nauczycielowi nie
przystoi.
Mars
ozdobił jego na co dzień gładkie czoło, a szerokie i gęste brwi
niemal się połączyły z sobą.
– Z
czym?
– Z
gumą! – uniosła się, zirytowana tym jak szybko tracił omawiany
wątek. Czuła się tak, jakby jej partner, pomimo tego, że szedł z
nią, znajdował się w zupełnie innym świecie i to po nim się
przechadzał. Nerwowo zastanawiała się tylko nad tym, czy po
świecie marzeń nie spaceruje z długonogą brunetką.
– Nie
wiem, chyba nie – stwierdził i wystarczyło, że rzucił na nią
jednym spojrzeniem, a już wiedział, że odpowiedź powinna brzmieć
– Na pewno nie – dlatego też ją sprostował.
– Ty
w ogóle jesteś pewny, że cię ksiądz do ślubu dopuści? –
zadała pytanie, które od ostatniego tygodnia spędzało jej sen z
powiek.
– A
czemu miałoby być inaczej? – zdziwił się.
–
Może
dlatego, że nie byłeś na ani jednej nauce przedmałżeńskiej.
–
Przymknie
na to oko, poza tym na jednej byłem. Wynudziłem się tam gorzej niż
na matematyce przed laty – stwierdził, drapiąc się po potylicy i
krzywiąc na samo wspomnienie znienawidzonego przedmiotu.
Oczywiście
Alicia nienawiści do przedmiotów ścisłych z nim nie dzieliła, bo
to ona je wykładała, ale to akurat jej w Pedro nie przeszkadzało.
Rozumiała, że ludzie mają różne zdolności i preferencje, i tak
jak ona nie lubiła uczyć się na pamięć dat i wydarzeń
historycznych, tak jemu mogły nie zapadać w pamięć wzory fizyczne
i matematyczne. Ubodła ją jednak jego beztroska. Ona mówiła o
ważnych rzeczach, martwiła się, chciała by wszystko było dopięte
na ostatni guzik, a on stroił sobie z tego żarty i zamiast się
przejmować, to cały był rozanielony.
–
Pedro,
możesz być przez choć chwilę poważny? – zapytała w sposób
ostry jak brzytwa.
–
Jestem
śmiertelnie poważny. Będziesz moją żoną, to pewne. –
Zatrzymał się i pocałował. Począł wciskać język między jej
wargi, by ją zmusić do odwzajemnienia tego pocałunku.
Odepchnęła
go delikatnie, a po tym nie zdjęła dłoni z jego muskularnej klatki
piersiowej. Starała się tym sposobem trzymać go na pewien dystans.
–
Obiecujesz,
że ksiądz nie zrobi o to problemów? – zapytała poważnie.
–
Mówiłem
już, że przymknie na to oko. Zawsze przymyka. Chyba – szepnął
ostatnie słowo dojść niepewnie.
W
tamtym momencie to Alicia zamknęła oczy pod wpływem irytacji,
która się w niej zebrała. Wymagała od niego pięciu minut powagi,
a on jak zwykle robił sobie żarty. Zaczęła się nawet zastanawiać
nad tym czy oświadczyny, które miały miejsce przed miesiącem,
może uznawać za stanowcze, męskie zobowiązanie, czy kolejny
wygłup pana „Nigdy nie umiem być poważny”. Ugryzła się
jednak w język i ledwie powstrzymała przed tym, by mu tego nie
wypomnieć.
On
w tym czasie ciągnął dalej skąd pochodzi, takie a nie inne, jego
przekonanie:
– Nie
wierzę, że inni chodzili na jakieś nauki i marnowali czas. Na
przykład taki lekarz czy policjant. Przecież oni są mężami, a z
pewnością nie mieli czasu, by...
– Nie
interesują mnie inni! – przerwała szybko wywód swojemu
mężczyźnie. – Pytałam się czy obiecujesz – przypomniała.
–
Obiecuję
– powiedział, by choć na trochę spuściła z tonu. Zawinął na
palec jeden z niesfornych kosmyków jej blond włosów, a potem
schował go za ucho. Uśmiechnął się delikatnie i pochylił, by
musnąć pokryty delikatnym różem policzek. – A ty mówiłaś już
Bossie o tym co jego chłopak nawywijał? – zapytał nagle,
ponownie chwytając kobietę za rękę i ruszając przodem, w
kierunku jedynego w miasteczku kościoła.
– O
tej żabie? – dopytywała, stając się za nim nadążyć. W końcu
go szarpnęła i zmusiła do tego, by zwolnił.
–
Eche
– przytaknął w taki sposób, którego ona nie znosiła.
Alicia
uważała, że pomrukiwanie i takie stękanie jest niezwykle
niegrzeczne. Pedro, jak nie trudno się domyślić, miał na ten
temat zupełnie odmienne zdanie. Uważał to za naturalne i normalne,
zwłaszcza w gronie najbliższych.
–
Napisałam
uwagę w zeszycie. Prosiłam w niej, by się stawił w szkole.
– I
co? – dopytywał zaciekawiony.
–
Antonio
miał ją dziś przynieść podpisaną. Jego ojciec miał wybrać
datę jaka mu odpowiada, zakreślić i podpisać. Nie chciałam go
przecież ściągać do szkoły na hura. Szykują się komunie, okres
weselny. To krawiec, wiadomo że jest zajęty pracą.
–
Miał
przynieść, ale nie przyniósł? – wnikał głębiej.
–
Oczywiście,
że nie. Na dodatek jak się dowiedział, że ostatnią lekcję ma ze
mną, to zwiał. Całe szczęście, że nie uczę go na co dzień,
tylko mam jego klasę, od czasu do czasu, w zastępstwie.
– To
może lepiej mu nie mów, co? – Skrzywił się na samą myśl, że
mogłaby się z nim nie zgodzić i jednak naskarżyć na Antonito,
jak zwykł czasami go nazywać, choć zdarzało się to tylko w
chwilach, gdy chłopiec nie zachodził mu za skórę.
–
Komu?
Panu Bosca, o tym jak się zachowuje jego syn? – zapytała. –
Albo raczej o tym jak się nie zachowuje, bo jego zachowanie nie ma
żadnego poziomu – dodała i już czuła, jak na samą myśl o
jednej godzinie lekcyjnej z Antonio, jej krew w żyłach aż wrze, a
ona z nerw się trzęsie.
– Nie
przesadzaj. To bystry dzieciak. Niegrzeczny, ale bystry. Poza tym
sama mówiłaś, że masz go raz na jakiś czas, to możesz zacisnąć
zęby i przecierpieć.
– I
dać sobie wejść na głowę, tak przy okazji – dopowiedziała z
ironią.
– Nie
o to chodzi! – uniósł się. – Ja z małym Bosca porozmawiam,
tylko nie mów Arturo, nalegam. Dobrze wiesz, że on tłucze dzieci.
– A
skąd niby mam wiedzieć takie rzeczy? – zapytała i nawet przy tym
rozpoczęła gestykulację wolną dłonią, gdyż tematu Antonio
miała już serdecznie dość w życiu zawodowym i nie chciała
obecności tego chłopca jeszcze w życiu prywatnym. – Ja z nim na
piwo nie chodzę – przypomniała. – Na nic mocniejszego, także
nie – dodała z wyraźną przyganą w głosie.
– To,
że go znam, nie ma nic do rzeczy. To porządny człowiek. Uczciwy,
prawy, pracowity, ale szkoda chłopaków.
–
Antoniemu,
to by się akurat należało zebrać w skórę.
– I
na co ci to? – zapytał z uśmiechem powątpiewania. – Dobrze
wiesz, że on ma taki charakter, że po wszystkim się będzie
jeszcze mścił.
– To
widocznie ojciec tłucze go za mało, skoro jeszcze po wszystkim
zemsta mu w głowie.
–
Albo,
po prostu, nie ma podejścia do własnego syna, bo go nie zna. Kiedy
ma go poznać, jak robi całymi dniami?
– To
może ty idź na jakieś przyuczenie krawieckie i go humanitarnie,
nieodpłatnie zastąp w pracy, zamiast w wychowywaniu jego dzieci.
Tym bardziej, że niedługo będziesz miał własne –
odpowiedziała, gdy znajdowali się na krok przed wejściem do
kościoła.
–
Ciszej
– syknął i szarpnięciem starał się ją sprowadzić do
porządku.
– Co
ty robisz? – oburzyła się.
–
Nic,
chcę tylko byś mówiła ciszej, bo jak ksiądz usłyszy, to on nas
naprawdę do ślubu nie dopuści. To straszny służbista –
przypomniał, bo doskonale znał proboszcza Anselmo i nie była to
wcale znajomość z dobrej strony.
– I
co wtedy zrobimy? – zapytała poważnie zmartwiona.
– Jak
to co? Zbankrutujemy zanim jeszcze wyprowadzimy się na swoje i
utoniemy w pieluchach. Każdy duchowny jest łasy na uczty i
prezenty. W końcu by nam darował, gdybyśmy tylko odpowiednio Bóg
zapłacili – odszepnął jej wprost do ucha.
Wprawił
ją tym w rozbawienie. Co prawda nie zgadzała się z brakiem
poszanowania do osób pełniących rolę wysłanników bożych. Tak
naprawdę, to często miała odmienne od Pedro zdanie, ale on miał w
sobie coś świeżego, chłopięcego i szalonego, że jednak zdołał
jej zaimponować. Przy nim potrafiła się śmiać z byle czego i nie
przejmować nawet tym co naprawdę poważne. Przy żadnym innym tak
się nie czuła.
Uśmiechnęła
się delikatnie, gdy przyuważyła jak siwy niczym gołąb ksiądz
proboszcz zmierza w ich kierunku. Mina jej jednak spoważniała, gdy
usłyszała:
– A
pan czego tutaj szuka, panie Rivera?
–
Uzgodnić
szczegóły chciałem... chcieliśmy – odpowiedział, jąkając się
i zacinając.
–
Czego
szczegóły? – dopytywał ksiądz.
–
Ślubu.
–
Pańskiego?
– dziwił się coraz bardziej duchowny.
– No
tak.
– Bez
nauk pana nie dopuszczę – zabrzmiało niczym wyrok ostateczny.
– Mam
bardzo zajmującą pracę – usiłował się wytłumaczyć, jakby
zawód jaki wykonywał miał stać się usprawiedliwieniem na każdą
jego nieobecność.
– Z
tego co wiem, pańska narzeczona ma dokładnie taką samą, a ona
dała radę...
–
Właśnie!
– wykrzyknął ucieszony Pedro i stanął za Alicią. Objął ją w
pół i położył brodę na zagłębieniu między jej ramieniem a
szyją. – Przyszła żona wszystko mi przekaże. Prawda kochanie? –
zapytał, muskając jej policzek.
–
Zdejmij
czapkę – warknęła na niego.
Rivera
szybko się wyprostował, zdjął nakrycie głowy i ukrył je za
swoimi plecami.
– To
jak będzie, ojcze Anselmo? – zapytał, spuszczając wzrok niczym
mały, zagubiony chłopczyk.
– A
komunie toś ty w ogóle miał, Rivera?
–
Tak,
tak, miałem – odpowiedział niezwykle ożywiony. – Musi ojciec
to pamiętać. Nie chciał mnie ojciec dopuścić, bo, bo...
– Bo
na spotkania regularnie nie przychodziłeś, tylko w kratkę. Teraz
pamiętam. W ogóle jak mogłem zapomnieć? – dziwił się samemu
sobie.
–
Siedziałem
w czwartej ławce od okna. Porysowałem ją, podpisując się.
Tydzień później mnie ojciec za to sprał tak mocno, że tydzień
nie mogłem usiedzieć.
– I
w ramach tak długiej znajomości, mam przymknąć oko na twoje
nieobecności na spotkaniach przedmałżeńskich?
–
Mógłby
ksiądz – wtrąciła się Alicia delikatnym, proszącym tonem.
– Ty
jesteś pewna swojego wyboru, drogie dziecko?
Pedro
poczuł się dziwnie pominięty w rozmowie. Stanął więc w taki
sposób, by z ich trójki utworzył się niewielki okrąg. Obserwował
reakcję narzeczonej i w zniecierpliwieniu wyczekiwał jej słów.
–
Tak,
ojcze, jestem pewna – odpowiedziała, zerkając kątem oka na
swojego wybranka.
Stary,
pomarszczony na twarzy Anselmo pokręcił głową nie dając wiary w
sprawność swoich uszu. Alicię i Pedro znał od dziecka, od ich
najwcześniejszych lat. Zdawał sobie sprawę z tego, że pewnie
nawet i chrztu dostąpili w jego parafii, ale aż tak dobrej pamięci
nie miał, by móc sobie ich przypomnieć jako niemowlęta. Doskonale
jednak pamiętał jakimi byli dziećmi i co potem z nich wyrosło. I
o ile o Alici miał dobre zdanie i potrafił się o niej wypowiedzieć
niemal w samych superlatywach, o tyle Pedro mógł przypisać
wszystko co złe, od hulaków w jedynym miasteczkowym barze, po
wizyty u kobiet, które niezbyt dobrze się prowadziły. Nie
zamierzał jednak się wtrącać do woli pana, a zawierzał iż to on
maczał boski palec w powiązaniu tej, tak bardzo niedopasowanej już
na pierwszy rzut oka dwójki. Wierzył, że Bóg ma w tym jakiś cel.
–
Pozostaje
mi więc jedynie pani pogratulować i dziwić się nad tym, jak pani
udało się go okiełznać. Życzę oczywiście też cierpliwości. A
teraz zapraszam za mną, by uzgodnić te wszystkie szczegóły. –
Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę zakrystii, po chwili
jednak przystanął i zawołał, zerkając przez ramię – Pana też
zapraszam, panie Rivera.
Pedro
puścił Alicię przodem, szepcząc jej do ucha, nim podziękowała,
że ten gest wcale nie wywodzi się z dobrego wychowania, a z czasów,
gdy kobiety wpuszczono pierwsze do jaskiń, by przebadały teren i by
samemu można było uciec przed groźnym, drapieżnym zwierzęciem.
Od razu zaznaczył, że tak mówi historia, a nie sposób jego
myślenia.
Kiedy Rivera, wraz z narzeczoną, dowiadywał się o możliwe przyspieszenie terminu ślubu, niezbędne składki, potrzebne dekoracje i inne rzeczy, które jego zdaniem były człowiekowi całkiem zbędne do szczęścia, mały Antonio wbiegał do domu jako pierwszy. To było niezwykle niespotykane w rodzinie Bosca, gdyż dziesięciolatek akurat nawykł do wracania do domu tylko wtedy, kiedy naprawdę musiał, czyli jedynie na noc, albo gdy zgłodniał lub jego obecność była niezbędna na domowym posiłku.
–
Gdzieś
się znowu włóczył? – usłyszał od matki, mieszającej w kuchni
mannę w małym rondelku. Kobieta ledwie spojrzała na syna, a już
zauważyła, że chłopiec ma mokre włosy i jest cały zgrzany.
– W
szkole byłem – odparł szybko. – Wychowanie fizyczne mieliśmy –
dodał, ale jego wzrok był rozbiegany i dziki jak nigdy dotąd.
Zasiadł
przy stole naprzeciw czteroletniego brata i zaczął zabawę
pieniądzem. Mały Matteo obserwował z uwagą monetę.
–
Widzisz?
Nie umiesz tak, bo jeszcze kurdupel jesteś – naśmiewał się,
jednocześnie informując matkę o tym, że on także zgłodniał.
Zawsze był głodny po kąpieli, a tym razem kradzione jabłka mu nie
wystarczyły. Wiedział jednak, że ani o kradzieży owoców, ani tym
bardziej o wagarach nad rzeką, nie może rodzicielce opowiedzieć.
–
Jeść
– poparł go braciszek, a potem zerknął na mamę, która wręczyła
mu łyżkę wprost do ręki, pomimo że manna jeszcze nie była
gotowa.
Kobieta
chciała, po prostu, jedynie, choćby na krótką chwilę, czymś
zająć zniecierpliwionego malucha. Jak na złość dobiegł ją z
pokoju płacz córki, czym mała zakomunikowała, że właśnie się
obudziła i też stało się jej coś złego. Pobiegła więc do
niej, krzykiem prosząc Antoniego, by stanął przy kuchence i nie
przestawał mieszać.
Dziesięciolatek
wykonywał polecenie matki, zagryzając zębami dolną wargę. Wtedy
wpadł na pomysł, że może zrobić bratu na złość, choćby
słownie, więc zerknął przez ramię i zakomunikował:
–
Zrobię
tak, żeby były grudki.
Matteo
nic nie odpowiedział, jedynie rozpłakał się, zeskoczył z
krzesełka, na którym siedział i pognał przytulić się do
rodzicielki.
– Co
mu znowu zrobiłeś?
–
Nawet
go nie tknąłem!? – odkrzyknął. – Przecież ciągle mieszam!
Poza tym czemu Jacopo jeszcze nie ma? Wolałbym, by to on mieszał!
–
Czego
się drzesz!? – usłyszał mocny baryton ojca, który wystraszył
go tak mocno, że aż się wzdrygnął, a przez to o mały włos, a
wylałby zawartość rondelka i to wprost na siebie.
– Nie
słyszałem jak tata wrócił – odpowiedział cicho.
–
Skoro
się wydzierasz na cały dom, to nic dziwnego, że niczego poza sobą
nie słyszysz – odpowiedział wysoki mężczyzna, rzucając gazetę
na środek kuchennego stołu.
Arturo
po powrocie z pracy miał zamiar poczytać, ale mijając po drodze
wydzierającą się wniebogłosy półtoraroczną Clarę, która
przez nieuwagę wywróciła się w łóżeczku i przygryzła sobie
język, oraz płaczącego i chodzącego za matką, krok w krok,
czteroletniego Matteo, zdecydował się na powrót do salonu i
wzięcie chłopca na ręce. Podrzucił go kilkakrotnie do góry,
łapiąc w locie i telepiąc nim na wszystkie strony.
– Kto
jest taki odważny, że się nie boi latać? – dopytywał, nagle
roześmianego w głos chłopca o lekko kręconych, jasnych włoskach,
które malec z całą pewnością odziedziczył po matce.
–
Jeśli
wróciłeś na obiad, to go nie ma – uprzedziła żona męża,
jednocześnie stawiając córkę nogami na parapecie, by ta choć na
krótki moment zajęła się czymś innym i zaprzestała płakania.
Clara
podpatrzyła nową zabawę, jaką było mazanie po szybie paluszkami,
a Antonio zaczął krzyczeć, że jeśli ktoś zaraz do niego nie
przyjdzie, to wszystko zacznie się przypalać, bo jego już ręka
boli, a to mieszanie i tak nic nie daje.
– Idź
do niego, ja się nimi zajmę – zaproponował Arturo, trzymając
Matteo pod jedną pachą i jednocześnie obejmując Clarę drugą
ręką w taki sposób, by czasami nie spadła z parapetu. Wkrótce i
chłopca na nim ustawił, ale temu przykazał, by trzymał się
klamki i zbytnio nie wiercił, bo inaczej orła wywinie. – A
właściwie to dlaczego nie ma obiadu? – zapytał żonę, która
choć ledwie co go słyszała, gdyż była w kuchni, to odpowiedziała
zgodnie z prawdą:
– Bo
mała ciągle ząbkuje.
–
Wszystkie
nasze dzieci ząbkowały, a ja pamiętam, że obiad zawsze był –
marudził dalej.
– Dam
im jeść i zaraz ci coś przygotuję na szybko – odparła,
przelewając mannę do dwóch, blaszanych miseczek, wiedząc, że te
jeszcze muszą ostygnąć zanim poda je swoim pociechom.
– I
mnie też – przypomniał o swojej obecności Antonio. – Też
jestem głodny.
–
Wiem,
słyszałam, dobrze dziecko? Tylko teraz się czymś zajmuję.
– A
kiedy przestaniesz? – dopytywał dalej, chcąc wiedzieć kiedy
dostanie choćby zupę z wczoraj albo z trzy, suche, gotowane w
mundurkach ziemniaki.
– Jak
chcesz mi pomóc, to obierz warzywa – zaproponowała zmęczona na
twarzy, nie starsza niż trzydzieści lat, szczupła kobieta o
jasnych blond włosach, które przybierały odcień złotej pszenicy.
– Nie
chcę ci pomagać, chcę się tylko najeść.
–
Antonio,
nie marudź – zganił go ojciec, wchodząc do kuchni z dwójką
maluchów, w tym z jednym na rękach, a drugim uczepionym przy nodze,
tylko dlatego, że on też by chciał na rączki. – Rób co mama
każe. Chyba widzisz, że wszyscy coś robimy.
– To
może ja się pobawię z dziećmi, a ty poobieraj warzywa, co tato? –
zaproponował wesoło, w niezwykle cyniczny sposób.
–
Zawołaj
Jacopo, by ci pomógł.
–
Jacopo
nie ma – odpowiedzieli chórem Antonio z rodzicielką.
– Jak
to go nie ma? A gdzie jest?
– Nie
wiem, ze szkoły jeszcze nie wrócił – odwarknęła, starając się
jednocześnie na wszelkie sposoby ostudzić mannę, bo Matteo zaczął
już wisieć przy jej nodze i upominać o posiłek.
– A
ty coś w ogóle wiesz!? – zwrócił się Arturo podniesionym tonem
do małżonki. – Ty w ogóle nad czymś panujesz?
–
Możesz
przestać? – zapytała ze łzami w oczach.
– Co
mam przestać!?
–
Krzyczysz!?
– uświadomiła go, także podnosząc głos.
– A
dziwisz się, skoro wracam do domu i zastaję w nim coś takiego!?
– To
możesz tak sam spróbuj...
– Nie
muszę! – przerwał jej, sadzając Clarę na blacie kuchennym.
Antonio
podszedł do siostry, by w razie potrzeby uchronić ją przed
upadkiem.
– Nic
nie robisz, siedzisz cały dzień w domu i...
–
Siedzę
w nim z czwórką dzieci! – przypomniała.
– Z
dwójką! Starsza dwójka jest w szkole!
– To
wbrew pozorom, nie ma aż takiego znaczenia!
– Ma,
tylko po prostu jesteś niezorganizowana!
– Bo
wcale mi nie pomagasz!
– Nie
pomagam ci!? – zdziwił się i wręcz oburzył o taki osąd. –
Ja, kobieto, zarabiam na to wszystko! Gdybym sam sobie tak
organizował czas w pracy jak ty, to też bym się z niczym nie
wyrabiał i wcale by mnie to nie dziwiło, skoro pół dnia
siedziałbym na kawie i ploteczkach z sąsiadami.
–
Chcesz
mi zabrać jedyną rozrywkę jaką mam w tym zasranym życiu!?
Arturo
postąpił szybkie dwa kroki, skracając nimi dystans jaki dzielił
go z małżonką. Ta więc, niepewna tego co się może wydarzyć,
zdecydowała się cofnąć.
–
Niczego
ci nie chcę zabierać – zaczął ostro. – Ja chcę jedynie coś
zjeść i położyć się spać, bo jestem zmęczony. I ucisz ich w
końcu, do jasnej cholery, bo sam to zrobię! – zagroził i wyszedł
z kuchni, trzaskając za sobą drzwiami z taką siła, że Antonio
odniósł wrażenie, jakby nagle cały dom się zatrząsł.
– Nie
przejmuj się, mamo – szepnął zanim kobieta usiadła na krześle
i zdążyła się rozpłakać. – Minie mu. Gdy tylko się naje i
wyśpi, to mu przejdzie – dodał, zsadzając siostrę z blatu.
Ledwie
to uczynił, a ojciec powrócił do kuchni. Ciemne oczy Antonio i
jasne, szare, należące do jego rodziciela spotkały się z sobą.
Mężczyzna położył dłonie na ramionach żony i zatoczył kółka
kciukami. Wyglądało to tak, jakby chciał zrobić jej masaż. Po
chwili jednak przestał, pochylił się i złożył muśnięcie na
jasnych włosach.
–
Przepraszam
– wyszeptał wprost do jej ucha. – Jestem po prostu zmęczony.
– Ja
też – odparła nieuprzejmie, strąciła ręce męża ze swoich
ramion i wstała, by nakarmić Clarę. Wcześniej jednak posadziła
Matteo przy stole i wcisnęła mu łyżeczkę w dłoń, gdyż
uprzednią łyżkę, którą mu dała, chłopiec już zdążył
gdzieś zapodziać.
– I
co synia, smaczne? – zapytał Arturo blondynka, który siedział
naprzeciwko niego.
–
Echeś
– odburknął chłopczyk, nie przerywając przy tym jedzenia.
Antonio
zdecydował się usiąść między rodzicem, a bratem, gdyż z tego
miejsca miał dokładny widok na wszystkie możliwe strony, a także
za okno, które choć było zamknięte, to zasłonkę miało
odsłoniętą.
–
Nakarmię
tylko małą i zaraz wam odgrzeję. Dam wam zupy z wczoraj, a kolację
zrobię pożywniejszą – zakomunikowała, sadzając córkę
ponownie na blacie kuchennym. Nakierowała pełną manny łyżeczkę
na jej usteczka. – Może tak być? – zapytała męża. Nawet na
niego spojrzała, gdy nie odpowiadał.
Ten
jedynie przytaknął powoli za pomocą głowy, a następnie wzrok
utkwił w dziesięciolatku.
– A
powiedz mi, Antonio, a dlaczego ty jesteś mokry?
–
Mokry?
– zdziwił się chłopiec i spuścił wzrok. Rozpoczął zabawę
serwetą, która zdobiła stół. – A bo... bo zgrzany, bo
wychowanie fizyczne mieliśmy. – Ponownie spojrzał na ojca i w
lekkim strachu wyczekiwał czy jego opowieść zostanie przez niego
zaakceptowana. Co prawda, Antonio, kłamał jak z nut, ale za wszelką
cenę nie chciał, by to się wydało.
– Nie
jesteś zgrzany, jesteś mokry – upierał się przy swoim rodzic,
choć czyniąc to wyglądał raczej na znudzonego, niż pochłoniętego
rozmową.
– Bo
mnie wodą polali – wypalił szybko ciemny blondynek.
–
Ubranie
masz suche – zauważył, zmierzając syna od stóp do głów, a by
móc to uczynić, to nawet schylił się i zerknął pod stół.
– Bo
mi tylko włosy polali. W klasie, z butelki.
– W
klasie? – nie dowierzał. – Ty coś kręcisz, jak zawsze zresztą.
– Nic
nie kręcę. Mówię tacie jak było, jak bum cyk cyk.
– Bum
cyk cyk – powtórzył po nim. – Niech ja się tylko dowiem, że
ty mnie kłamiesz, to będziesz miał takie bum, że do końca roku
nie usiądziesz.
– Ale
tata mnie teraz straszy – zauważył Antonio. – A ja niczego
złego dzisiaj nie zrobiłem, ani w inny dzień też nic nie
zrobiłem, ani wczoraj, ani przedwczoraj, ani przed, przed, przed,
przed. Ani przed – dodał jako ostatnie z lekkim przytupem nogi.
– No
to w takim razie nie masz się czego bać – odparł i podał Matteo
chusteczkę, bo zauważył, że ten ubrudził sobie rączkę manną i
zdawało się niezwykle mu to przeszkadzać. – Pomóż bratu się
wytrzeć. I skończ wreszcie kłamać. – Wstał od stołu i
podszedł do żony.
Clara
była już nakarmiona i biegała po kuchni. Zajmowała się
wyjmowaniem garnków z szuflad i tłuczeniem o nie innymi
przedmiotami, takimi jak sztućce i drewniane łyżki. Robiła przy
tym niemiłosierny hałas. Arturo zdecydował się tym nie przejmować
i objął żonę od tyłu. Przychylił się na tyle, by móc
pocałować jej policzek i okolice ucha.
–
Przestań
się go tak czepiać. Może prawdę mówi.
–
Antonio
i prawda? – zapytał i lekko się przy tym zaśmiał. Cały czas
tulił się do żony, a nawet bujał w rytm słyszanej tylko przez
niego muzyki. – Nie rozśmieszaj mnie. Dobrze wiesz, że Antonio,
jak się nie pomyli, to prawdy nie powie.
– On
był dzisiaj grzeczny. Nawet od razy po szkole wrócił. Jedyny co mi
pomaga.
–
Skoro
się nie uczy, to niech przynajmniej gotować umie. Chociaż taki
będzie z niego pożytek.
– Pan
Rivera mówi, że jestem ten, no ten, no... Zdolny! – wykrzyknął
wesoło ostatni wyraz i ponownie zajął miejsce przy stole.
Obserwował jak jego brat dołącza do zabawy siostry i także tworzy
muzykę, której nie da się słuchać. Wolał już patrzeć na to,
niż na ojca, który kleił się do jego rodzicielki i przeszkadzał
jej tym w szybkim podgrzaniu zupy, a on przecież był bardzo głodny.
–
Zawsze
też potem dodaje, że jesteś leniwy – wypomniał Arturo i w końcu
i on nie był w stanie znieść hałasu, który się nasilił tak
mocno, że zmusił go do zamknięcia oczu i wciągnięcia powietrze
tak, że aż świsnęło. – Maluchy, przestańcie! – ryknął. –
Zabierz no im te gary, zanim mi łeb na pół pęknie – polecił
dziesięciolatkowi, który już miał dość tego, że nagle stał
się chłopcem od wszystkiego.
–
Przejdzie
ci? – zwrócił się do żony. – Wiesz, że nie chciałem.
Czasami mówię coś czego nie myślę.
– No
ej! – wykrzyknął nagle Antonio, który starał się nie
dopuszczać brata do szafki, gdyż właśnie dopiero co pochował
wszystkie wyjęte przez maluchy akcesoria. – Tato, bo on nie chce
odejść! – poskarżył się.
– To
daj mu w ucho – odparł mężczyzna bez zastanowienia, nawet przy
tym nie spojrzał za siebie, by ocenić zaistniałą sytuacje.
Zerknął
dopiero wtedy, gdy i jego żona się odwróciła, zainteresowana
hukiem i płaczem Matteo. Chłopiec klękał na ziemi i trzymał dłoń
na lewym policzku oraz części główki.
– Coś
ty zrobił? – zapytała zszokowana rodzicielka, ale Antonio nawet
jej nie usłyszał, gdyż po całej kuchni rozniosło się głośne:
–
Oszalałeś!?
– wypowiedziane przez ojca.
Przerażony
chłopiec cofnął się na tyle, na ile pozwoliły mu stojące za nim
meble kuchenne. Był na tyle nieostrożny, że nawet uderzył
potylicą o nieco wystający fragment blatu.
– Czy
ty jesteś normalny!? – wrzasnął Arturo i nachylił się na tyle,
by szarpnięciem przyciągnąć syna do siebie.
W
pierwszej chwili chciał podnieść wolną rękę i spoliczkować
dziesięciolatka, ale w ostateczności powstrzymał się przed tym,
wyprostował i sięgnął po pasek, który miał przy spodniach.
Ledwie go wyjął, a poczuł na nadgarstku drobny, kobiecy uścisk.
Zerknął
na żonę, która trzymała płaczącego Matteo na rękach.
– Co
ty chcesz zrobić? – zapytała nie dowierzając. – Będziesz bił
dziecko, tylko dlatego, że zrobił to co mu kazałeś.
–
Mógł
pomyśleć, przecież nie kazałem mu...
– To
ty zacznij myśleć. Zacznij myśleć co mówisz, a potem mów! –
wykrzyknęła, wyrwała pasek z dłoni męża i odrzuciła go na
kuchenny blat. – Usiądźcie lepiej obaj – dodała, siląc się
na spokój, ale zapobiegawczo weszła pomiędzy małżonka, a ich
syna.
Arturo
spojrzał na żonę i ten raz postanowił odpuścić. Był zbyt
głodny, by się z nią sprzeczać i wyjść, bez posiłku,
zatrzaskując za sobą drzwi. Zajął swoje poprzednie miejsce.
Antonio także ruszył w kierunku stołu, ale zdecydował się
zasiąść możliwie jak najdalej ojca. Obserwował jak rodziciel
zaciska prawą dłoń w pięść, potem rozluźnia i znowu zaciska.
– Nie
możesz bić brata – oznajmiła Sylvia stawiając talerz najpierw
przed mężem, a potem przed synem.
– Ale
tata sam powiedział...
– Bo
myślałem, że go lekko trącisz, czy dasz po łapach, a nie, że mu
z całej siły przypierdolisz! – zirytowany podniósł ton i nawet
przy tym uderzył otwartą dłonią o blat stołu.
– Już
się uspokój. – Sylvia położyła rękę na ramieniu męża. –
Nie krzycz na niego, przecież nie chciał.
–
Gdyby
nie chciał, to by tego nie zrobił! – trwał przy swoim.
– Bo
kazałeś – wtrącił płaczliwie Antonio.
– A
jakbym ci kazał skoczyć z wiaduktu na pociąg, to też być
posłuchał? – nie dowierzał. – Od dziesięciu lat mówię ci
żebyś był grzeczny i tego jakoś nie słuchasz, na to to jesteś
oczywiście głuchy! I to głuchy jak pień!
–
Jaki
znowu pień? – zdziwił się chłopiec.
Arturo
nagle wydawał się być załamany bezmyślnością własnego syna.
Wsparł czoło na dłoni i zwrócił się do żony.
–
Zabierz
mi to dziecko sprzed oczu. Ja cię tylko o to proszę, bo ja już go
nie chcę dzisiaj widzieć.
Tego
akurat nie trzeba było dwa razy powtarzać, bo Antonio, jeszcze
zanim matka się do niego odezwała, wziął swój talerz i udał się
z nim na górę do swojego pokoju. Na szczęście drzwi były
uchylone i nie musiał odkładać talerza na podłogę, by sobie je
otworzyć. Wystarczyło kopnąć. Oczywiście kopnął za mocno,
przez co odbiły się od ściany.
– Co
on znowu robi? – zapytał Arturo żonę, spoglądając na biały
sufit.
– Nie
wiem, ale lepiej ja do niego pójdę – odpowiedziała. – A ty się
uspokój w końcu i patrz na Matteo i Clarę – dodała, stawiając
wciąż jeszcze cicho popłakującego syna na podłodze, tuż obok
jego siostry.
Podczas
gdy Antonio starał się przekonać rodzicielkę, że nic złego nie
robił, i że wcale nie miał złych intencji, jak zawsze zresztą,
to jego brat powracał do domu okrężną drogą, w towarzystwie
Caroliny, jakby robił wszystko, byleby tylko się z nią nie musieć
za wcześnie rozstawać.
– Nie
do wiary, że Antonio jest twoim bratem! – wykrzykiwała
dziewczynka, czasami chodząc do tyłu, gdyż z charakteru była
niespokojna i zwykle wierciła się we wszystkie strony.
–
Dlaczego?
– dopytywał dwunastoletni brunet o śniadej cerze, którego szyję
zdobiła przykładnie zawiązana, czarna muszka.
– Bo
zawsze jest niegrzeczny, a ty... ty jesteś wrażliwy.
Komplementy
w ustach dwunastolatki każdemu dorosłemu wydałyby się śmieszne,
ale Jacopo naprawdę czuł się dumny z tego powodu, że to właśnie
Carolina go chwali. Od dawna się jej przyglądał i zawsze gdy
dostrzegała na sobie jego wzrok, to się czerwienił, zupełnie tak,
jakby został przyłapany na jakimś świńskim uczynku. W końcu
jednak nabrał odwagi i zaproponował jej, że pójdą razem do domu
po szkole. Dała się na to namówić, a że dobrze im było w swoim
towarzystwie i tematów do rozmów nie brakowało, to zdecydowali się
przedłużyć swoją trasę, przemierzając niemal całe miasteczko
naokoło.
–
Prawie
wszyscy nauczyciele mówią do ciebie Diego – zauważyła. –
Tylko pan Rivera mówi inaczej.
– Bo
on nie odmienia. Diego to to samo co Jacopo, tak prawie, albo tak
całkiem. Sam nie wiem. Tam skąd pochodzę mówi się Jacopo.
–
Jesteś
Włochem, prawda?
–
Tak,
ale tata uznał, że musimy się przeprowadzić. Jest krawcem i tu
mógł otworzyć zakład. Tam była za duża konkurencja. A
przynajmniej tak mówił.
– Nie
chciałeś się przeprowadzać?
–
Lubiłem
tamtą szkołę, tam miałem kolegów.
– Tu
też ich masz – zauważyła, przeczesując palcami rozpuszczone
włosy, by odrzucić niesforną, przydługawą już grzywkę za lewe
ucho.
–
Tak,
ale tamtych znałem całe życie, a tych ledwie od roku.
–
Dobrze
mówisz po hiszpańsku, jak na Włocha.
– A
skąd wiesz, jak mówią Włosi po hiszpańsku? – zapytał, śmiejąc
się i lekko przy tym trącił koleżankę w łokieć. – Założę
się, że mnie nie dogonisz! – krzyknął, ruszając biegiem przed
siebie.
Pognała
za nim, krzycząc żeby zaczekał. Przekrzykiwali się tak oboje,
nawzajem sobie dokuczając, ale w dziecięcy, niewinny sposób. Nawet
nie wiedzieli, że biegając wokół jednej z kamienic, zakłócają
spokój pani jeszcze Montero, a niedługo Rivera.
Alicia zaniepokojona hałasami, poprosiła Pedro, by podniósł głowę i na moment przestał leżeć na jej kolanach. Podeszła do okna i wypatrywała źródła tego okropnego dźwięku.
– To
tylko dzieci, pewnie się bawią – przemówił brunet, sięgając
po jaśka, by móc go wsunąć pod swój obolały kark i potylicę.
Jak gdyby nigdy nic powrócił do czytania.
–
Dzieci,
dzieci. Mogłyby być odrobinę ciszej. Nic by im się przez to nie
stało – marudziła dalej, wyglądając zza firanki.
–
Mogliby
też być odrobinę głośniej. Jestem pewny, że też by im się
przez to nic nie stało.
Alicia
rzuciła przyszłemu mężowi dezaprobatyczne spojrzenie.
–
Widzisz!?
– wykrzyknęła w taki sposób, jakby właśnie się dowiedziała,
że wygrała na loterii i mogła udowodnić niedowiarkowi, iż nie
popełniła błędu, gdy kupowała na nią los. – Wiedziałam, że
to któryś Bosca. Na dodatek z tą, tą... córką tej, tej...
–
Elzy?
– dopytywał.
–
Tylko
mi nie mów, że też do niej chodziłeś za kawalerskich czasów. –
Odwróciła się w stronę Pedro i założyła ręce na piersi.
–
Jakbyś
nie zauważyła, to ja wciąż jestem w kawalerskim czasie.
–
Słucham?
– oburzyła się.
–
Taki
żart – odparł szybko i wyciągnął dłoń poza granicę wąskiego
łóżka. – Chodź tu do mnie, było tak przyjemnie, a ty wstałaś,
kolanka zabrałaś i teraz mnie ciśnie.
Westchnęła,
jakby wcale nie przypadł jej do gustu ten pomysł, ale mimo tego
podeszła, a kiedy zasiadła okrakiem na narzeczonym, a on chwycił
jej piersi w obie dłonie, dokonując tego poprzez materiał
cienkiej, białej w czarne prążki koszuli, to od razu zmieniła
zdanie. Zapragnęła być jeszcze bliżej niego, więc pochyliła się
i przystąpiła do całowania. On w tym czasie błądził po omacku i
rozpinał drobne guziczki, by dostać się do jej skarbów, które
już niedługo, w jego mniemaniu, będą należały także do niego.
Choć tak naprawdę, to zdawał sobie sprawę z tego, że one były
tylko jego. Miał pewność, że Alicia nie spała z nikim wcześniej,
a wątpił również w to, że rozłożyła nogi przed kimś po nim.
– Dam
ci dobrą radę – zapowiedział i szybko poczynił tak, że opadła
na łóżko plecami, a on znalazł się nad nią. – Nie patrz na
dzieci przez pryzmat ich rodziców, będzie ci łatwiej.
–
Mówisz
tak, a sam patrzysz na Antonio przez pryzmat jego ojca. Faworyzujesz
go i bronisz, tylko dlatego, by od niego nie oberwał.
– To
nie jest do końca to samo – zauważył i nim zdążyła coś
powiedzieć, to w bardzo zachłanny sposób zamknął jej usta
pocałunkiem. – Zdejmujemy – polecił, wsuwając palce za gumkę
jej spódnicy.
–
Gdzie
się tak spieszysz? – dopytywała.
–
Cicho.
Gdy mężczyzna mówi, kobieta nie dyskutuje.
–
Skąd
ty wziąłeś takie staroświeckie poglądy? – zapytała, nie
wierząc własnym uszom.
–
Cicho,
powiedziałem – warknął. – Wolisz bym ją zdjął i był
romantyczny czy zadarł i wziął cię brutalnie od tyłu? –
zapytał i zaczął zdejmować z niej ubranie.
Zgodziła
się na to, zapierając się nogami i unosząc pupę do góry. Pedro
równie szybko, co pozbył się spódnicy przyszłej żony, także
wydostał samego siebie z szelek i białej koszuli. I wszystko,
byłoby cudownie, gdyby nie zamek w głównych drzwiach wejściowych,
który wydał z siebie niemiłosierny, i w tej chwili dla Pedro, nie
do zniesienia dźwięk.
– Nie
mogła przyjść z pół godziny później? – zapytał Alicię,
szybko wstając z łóżka i starając się doprowadzić samego
siebie do ładu.
–
Widocznie
nie. To jej dom, może przychodzić kiedy chce – uświadomiła
przyszłego męża.
– Od
razu mówiłem, by iść do mojego domu. Moja matka przynajmniej nie
ma tendencji, by nieproszona wpadać do mojego pokoju. Poza tym ja
mam zamek w drzwiach.
–
Oczywiście,
w końcu musiałeś mieć gdzie sprowadzać te wszystkie, które były
przede mną – odparła, poprawiła spódnice i zaczęła zapinać
guziki koszuli.
– Nie
wierzę. Winisz mnie za to, że nie byłem prawiczkiem? –
postanowił dopytać wprost. Nawet ugiął kolana, by być w stanie
spojrzeć jej przy tym w oczy, choć ona patrzyła w dół.
– Co
cię tak dziwi? – Wzruszyła ramionami. – Mam prawo wymagać tego
co sama ofiarowałam. – Ruszyła do przodu, by otworzyć drzwi
pokoju na oścież i przywitać się z rodzicielką.
–
Mogę
wiedzieć kiedy skończą ci się te skoki nastrojów i wszystkie
humorki? – dopytywał szeptem, stojąc przy jej boku.
–
Pewnie,
gdy urodzę – odpowiedziała mu równie cichutko, szepcząc wprost
do ucha.
–
Dzień
dobry, pani Montero – przywitał się szybko, jakby chciał mieć
tę konieczność już daleko w tyle.
–
Dzień
dobry, Pedro, dzień dobry – pulchniejsza kobieta przed
pięćdziesiątką, odpowiedziała w taki sposób, jakby chciała mu
dać do zrozumienia, że dni, w które go widuje z pewnością nie
należą do udanych. – Zjesz z nami obiad? – zapytała siląc się
na miły ton.
–
Właściwie,
to będę już...
Poczuł
mocne uderzenie łokciem w żebra. Zgiął się z bólu i zamilkł.
–
Chciał
powiedzieć, że z przyjemnością – odpowiedziała za niego
Alicia, za co myślał, że nie tylko zabije ją wzrokiem, ale też
poćwiartuje na kawałeczki, używając do tego jedynie siły woli,
bez konieczności wprowadzania w ruch rąk.
– W
takim razie zaczekajcie. Zawołam was jak ziemniaki dojdą na gazie.
– Ale
nie ma takiej... – już chciał mówić dalej, gdy narzeczona
zatkała mu usta dłonią.
–
Poczekamy,
mamo – odpowiedziała i pieszczotliwie poklepała partnera po
zarośniętym policzku.
–
Pchasz
się w gips – stwierdził żartobliwie, patrząc ponad jej głowę
i zgrzytając przy tym zębami. – Wchodź – polecił, prowadząc
ją za ramię z powrotem w stronę pokoju. Wszedł do niego za nią i
zamykając za sobą drzwi, zdecydował się na jedno pieszczotliwe
klepnięcie.
Co
prawda nie do końca miał wyczucie, dlatego kobieta pisnęła cicho,
lekko przestraszona i odwróciła się w jego kierunku.
–
Poczekamy
aż urodzisz. – Zagroził jej palcem.
–
Teraz
to mnie jawnie straszysz – zauważyła. Podeszła do niego i
zarzuciła ręce na męski kark, stając przy tym na paluszkach, by
móc dosięgnąć do jego ust.
Pochwycił
ją pod pośladkami i wciąż całując ruszył w stronę biurka.
Usadził ją na nim, zrzucając przy okazji stos książek.
– Czy
coś się stało?! – dobiegł ich zaciekawiony krzyk rodzicielki
kobiety.
–
Nie,
mamo, wszystko w porządku! – odkrzyknęła. – A ty na przyszłość
nie mów przy mojej matce o mojej ciąży, nawet szeptem, bo jeszcze
usłyszy – zwróciła się do narzeczonego.
– I
tak usłyszy. Niejedni w miasteczku będą mówić – uświadomił.
– Ale
wtedy będziemy już po ślubie.
–
Tak,
ale co z tego, skoro w tak przedwczesny poród i tak nikt nie da
wiary? – Wzruszył ramionami. – Naprawdę, Ali, tak wczesnego
wcześniaka, to nawet taka zdolna dwójka jak nasza nie byłaby w
stanie wyprodukować. Lepiej się z tym nie kryć i nie robić z
siebie idioty.
– I
tak wolę, by dowiedziała się po ślubie, a ty to uszanujesz, bo
nie chcesz mnie zdenerwować, prawda Misiu? – zapytała, i zaczęła
ocierać swoją dłonią o jego kark, szyję, policzek, aż w końcu
przeszła na tors, wsuwając rączkę pod jego koszulę.
Alicia nie chciała, by jej matka dowiedziała się o nieplanowanej, przedślubnej ciąży, a Pedro nie podzielał jej zdania. Nie musieli jednak rzucać monetą, bo los, a konkretniej przypadek, zadecydował za nich. Wystarczyło by pani Montero otworzyła okno kuchenne podczas gotowania. Na progu, znajdującym się tuż pod tym oknem, siedzieli Carolina i Jacopo. Dzieci plotkowały, głośno rozmawiając o tym, co też najlepszy nauczyciel w całej szkole, robi z taką nudziarą jaką jest nauczycielka matematyki.
– Ja
słyszałem, że zrobił jej dziecko i przez to teraz muszą się
żenić – wyznał chłopiec. Ugryzł nieobraną gruszkę i
przekazał ją dziewczynce.
–
Szkoda
go – dorzuciła swoje Carolina. – Ale jeszcze nic po niej nie
widać.
– Nie
zauważyłaś, że nosi dłuższe, takie szerokie kiecki i koszule,
które są na nią za duże.
– Ona
nie nosi kiecek, tylko spódnice.
– A
czym to się różni? – dopytywał zaciekawiony. – Oddaj, teraz
moja kolej – upomniał się przy okazji też o owoc, gdyż on
ugryzł dopiero raz, a dziewczynka zdążyła już poczynić trzy
gryzy.
Pani
Sara Montero ledwo usłyszała plotki wydobywające się z
dziecięcych ust, a od razu porzuciła gary i zamiar gotowania.
Szybkim krokiem przemierzyła kuchnie, swój pokój, przedpokój i
weszła do pokoju córki bez uprzedzenia. Nawet jednokrotnie nie
zastukała. Przyłapała młodych niemal na gorącym uczynku, gdyż
Pedro nie miał już na sobie koszuli, a rozpięte spodnie ledwie
trzymały się na jego biodrach, bo skórzane, ciężkie szelki
skutecznie je ciągnęły ku dołowi.
– Co
wy wyprawiacie!? – zapytała półnagiego mężczyznę i córkę,
której ubranie było rozpięte, więc górną część bielizny
wystawiała na widok bruneta.
Nie
czekając na odpowiedź, przyłożyła narzeczonemu Alici siarczysty
policzek. Brunet przyłożył wierch dłoni do piekącego miejsca,
ale pomimo tego stanął tak, by osłonić narzeczoną.
–
Niech
się pani uspokoi! – zawołał.
– A
ty się ubierz! – wykrzyczała mu prosto w twarz, jakby raniła ją
jego nagość. W pewnym sensie tak było, bo jako matka Alici nie
mogła w spokoju patrzeć na ilość malinek i kobiecych ukąszeń,
które zdobyły ramiona i owłosioną klatkę piersiową Pedro. –
Jak to możliwe, że ty jesteś w ciąży!? – krzyknęła do córki,
której nawet nie widziała, bo mężczyzna przysłaniał jej cały
widok.
– Tak
wyszło, ale nic się nie stało! – uniósł się Rivera. –
Przecież i tak byśmy się pobrali.
–
Chyba
po moim trupie! – wrzasnęła. – O ile wcześniej miałam jakiś
wybór i mogłam się nie zgodzić na tę waszą farsę ze ślubem,
to teraz już nie mam żadnego wyboru i muszę cię zaakceptować,
nie tylko w roli zięcia, ale też w roli ojca mojego wnuka. A
przecież ty się, człowieku, w ogóle do tego nie nadajesz! Prędzej
świnie nauczą się latać, niż ty na noce wracać do domu!
Pedro
starał się przemilczeć całą sprawę, choć różnego rodzaju
słowa cisnęły się mu na język. Spojrzał w sufit, potem nachylił
się po swoją koszulę i zaczął ją na siebie ubierać, ciągle
stojąc dokładnie naprzeciw Sary.
– A
ty też nie wiedziałaś jaki on jest? Jak już musiałaś, to nie
mogłaś przed innym nóg rozłożyć!? – zapytała córkę. –
Zmusił cię? Zbałamucił? Czego naobiecywał? – dopytywała,
wymijając bruneta i podchodząc do swojego jedynego dziecka.
–
Nikt
jej do niczego nie zmuszał. Nawet niczego nie obiecywałem. Pochwal
się mamie, że zwyczajnie, jak para dorosłych, za dużo wypiliśmy,
a biurko w pracowni chemicznej jest szerokie. – Nie zarzucając
szelek na ramiona, założył na nie marynarkę i skierował się w
stronę drzwi. – Wychodzę – poinformował, chcąc być jak
najdalej awantury, w której, jego zdaniem, nawet nie wypadało mu
brać udziału. Uważał, że to sprawa między matką a córką i
nic mu do niego.
– Jak
to wychodzisz!? Teraz!? – krzyczała za nim Alicia. – Pedro!? –
Nawoływała. – Wróć się, co cholery!
–
Widzisz
jaki ona jest? – zapytała Sara. – Zacznij się przyzwyczajać.
Dziecko zapłacze, ty będziesz zmęczona, a on też wyjdzie i poleci
do pierwszego baru. Pewnie teraz też tak zrobił.
– W
miasteczku mamy jeden bar, mamo – poinformowała Alicia i zeszła z
biurka, by podejść do drzwi. Otworzyła je najszerzej jak tylko
mogła. – Chciałabym byś wyszła – zakomunikowała.
*
Na początku zacytowałem fragment piosenki: Grażyna Łobaszewska –
Ślady na wodzie
* Na
zdjęci znajdują się Antonio i Jacopo. Przynajmniej ja tak ich
sobie wyobrażam
przydalby sie w tym rozdziale opis tego miasteczka, bo musze przyznac, ze fascynuje mnie tlo. a juz sami bohaterowie mogliby czesciowo przejsc do nastepnego rozdzialu. Druga uwaga jest taka, ze tekst, mimo ze zmieniasz perspektywe, bohaterow, napisany jest jednym ciagiem. dobrze byloby robic przerwym dzieki czemu przejscia byly lepsze (na przyklad kiedy nauczyciel zibaczyl braci klocacych sie o butelke, nie bylo na poczatku zrozumiale, jak Antonio mogl sie tam znalezc). Pedro jest ciekawa postacia. z jednej strony nie chce, by krawiec byl dzieci, choc z drugiej sam potrafi durzyc je linijka (choc szczerze to zastanawiam sie, czy to troche nie dlatego, ze tak wlasnie sie wtedy dzieci traktowalo, a on sam wolaby inaczej). lubie dziesieciolatka, bo z jednej strony lobuz i sporo jeszcze nie rozumie, ale z drugiej rozczulilo mnie, jak zadbal o matke albo jak sprytnie potrafi dyskutowac i probuje przegadac doroslych. oby go tutaj wiecej. Zatanawia mnie, czy malzenstwo Alicji i Pedro bedzie szczesliwe, podejrzewam, ze tak, ale z pewnoscia jest to swego rodzaju skandal. Ciekawe, czy Pedro poszedł do baru...? wlasciwie to myslalam, ze juz sie powstrzymaja pod nosem jej matki, ale jak widac, nie dali rady xD i tak by dim nagadala, bo akurat podsluchala dzieciaki, ale moze nie az tak?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i zapraszam na nowosc na niezaleznosc-hp.blogspot.com
Właśnie miasteczko poznaje się z czasem i w każdym rozdziale jest o nim coś, bo to bohaterowie są na pierwszym planie. Podobnie jak wnętrze mieszkań, też poznaje się tak przy okazji, bez długich kolumn samego opisu.
UsuńMyślałem, że ludzie się domyślą iż wrócił do szkoły, by móc wrócić do domu jak inne dzieci, o odpowiedniej godzinie i w odpowiedniej grupie. O tym, że wtedy chodziło się stadami, ze szkoły wybiegało ze skórzanymi plecakami czy teczkami, to też jeszcze będzie :)
Nie jestem pewny czy Pedro wolałby inaczej. Jemu po prostu się wydaje, że czyni to umiejętniej, bo różnicą jest raz trącić przez łapę, a różnicą zlać tak, że można przetrącić. Te hasła o "niebiciu dzieci" nie przyszły nagle, z niczego i wydaje mi się, że w historii gdzieś musieli być ludzie tacy jak Pedro i że to dzięki nim, stopniowo... nie ma niczego nagle.
Antonio to główny bohater, jeden z głównych, ale też go najbardziej lubię.
o małżeństwie, a konkretnie związku Alici (Alisi) i Pedro, będzie więcej w drugiej części, bo Pedro wyląduje w barze. A czy będą szczęśliwi? I tak, bo przeciwieństwa się zazwyczaj świetnie uzupełniają i nie, bo jednak Pedro to maminsynek, a z początku mieszkać będą u matki Alici.
Poszedł do baru, krawiec też poszedł do baru. Tam wszyscy łażą do baru xD
Krew nie woda, to co się mieli powstrzymywać? Myśleli, że mamuśka ziemniaki obiera, a to trochę zajmuje.
Pozdrawiam i na pewno wpadnę.
Zgodnie z obietnicą chciałam skomentować pierwszy rozdział. Ach te dzieci potrafią nieźle namieszać. Pedro, podobnie jak cała reszta wydają się ciekawi. Fajnie pokazałeś lekcje w klasie. Antonio to bardzo zdolny, choć niepokorny chłopiec Zmądrzeje z czasem. Każdy wiek ma swoje prawa. Hmm, przez moment wyobraźnia podsuwała mi wizję ojca tyrana, zastraszającego rodzinę. Jednak Arturo to kochający ojciec. Być może stosuje metody wychowawcze nie do końca akceptowalne, bo przemoc nigdy nie jest rozwiązaniem. Szczególnie, wobec słabszych. Teraz troszkę uwag technicznych. Piszesz dosyć dobrze. Wyłapsałam takie drobne potknięcia. Typu literówki. Tam gdzieś było matematrycę, zamiast matematycę. Poza tym znaki interpunkcyjne. Szczególnie widać, to przy pytajnikach i wykrzyknikach.
OdpowiedzUsuń"– Co wy wyprawiacie!? – zapytała półnagiego mężczyznę i córkę, której ubranie było rozpięte, więc górną część bielizny" Tutaj powinna być zmieniona kolejność. Ponieważ jest to pytanie, dodatkowo podkreślone wykrzyknieniem. O ile pamiętam z języka polskiego oraz z większości książek. Jednak ogólnie biorąc pomysł mnie bardzo pozytywnie zaskoczył i z ciekawością powrócę.
Literówki to norma, choćbym chciał to wszystkich nie wyłapię. Potem matematycę poprawię. A przecinki to u mnie często żyją swoim własnym życiem xD
UsuńCo do Arturo, to w następnym rozdziale da popis metod wychowawczych.
Pozdrawiam.
Ja już lubię Antonio, to takie żywe srebro, tysiąc szalonych pomysłów na minutę, on chyba nawet chwili nie potrafi usiedzieć spokojnie, no może jak śpi, ale to i wtedy pewnie się kręci.
OdpowiedzUsuńTo taki słodki łobuziak, pomimo że broi nieustannie to da się przy tym lubić. Jest inteligentny, nie wiem czy jest ktoś kto byłby w stanie go przegadać, na wszystko ma gotową odpowiedź i ripostę, rozbawił mnie jak targował się z Pedro, że gdyby nauczyciel pobrał mniejszą opłatę, to byłby gotowy przystać na jego propozycję, albo jak rozśmieszył całą klasę " Antonio nic nie powie, bo nie wolno pisnąć ani słówka", w pewien sposób bezczelne, ale zarazem zabawne, no i przecież miał rację, Rivera zakazał całej klasie się odzywać.
Pedro go lubi, w ogóle mam wrażenie, że Rivera po prostu lubi wszystkie dzieci, a Antonio jest mu bliski, bo chyba przypomina mu samego siebie z dzieciństwa. Pan nauczyciel jest lubiany przez uczniów, pomimo, że potrafi strzelić w łapę linijką, to ma też w sobie coś co przyciąga do niego dzieciaki i zaskarbia ich sympatię. Świadczą o tym słowa Caroliny i Jacopo, dzieciaki prowadziły dysputę, jak to możliwe, że taki fajny nauczyciel związał się z taką nudziarą jak Alicia.
Alicia jest surowa i zasadnicza, u niej uczniowie nie mogą sobie pozwalać na takie dyskusje jak u Pedra. Może odnoszę błędne wrażenie, ale po zachowaniu Alicii nasuwa mi się myśl, że ona nie lubi dzieci, że ją denerwują i drażnią. Ciekawa jestem czy Alicia naskarży na Antonio do jego ojca, czy ostatecznie przychyli się do prośby narzeczonego i daruje chłopcu. Ostatecznie to była tylko jedna mała żabka, przecież jej krzywdy nie zrobiła.
Nie podoba mi się też, że Alicia uprzedza się do innych, chodzi mi tu Carolinę, osądza dziecko ze względu na to co robi matka dziewczynki. Przecież to nie wina dziecka, że matka zarabia na życie sprzedając się. Tym bardziej, że Alicia taka znowu święta nie jest, sama zaszła w ciążę jako niezamężna kobieta, a feruje takie wyroki.
Nie mogłam przestać się śmiać z Pedro i Alicii, jak szli do księdza załatwić formalności ze ślubem, tak mi przyszło na myśl, że chwilami Rivera zachowuje się jak mały psotny chłopiec, niczym dziesięcioletni Antonio Bosca.
Pedro ma rację, że nie powinni ukrywać przesadnie ciąży Alicii, bo i tak nikt nie uwierzy, myślę, że niekoniecznie muszą o tym rozpowiadać na prawo i lewo, ale matce Ali to powinni powiedzieć. Nie dziwię się, że kobieta się zdenerwowała na wieść o ciąży córki, pewnie dla niej to skandal, a poza tym to nie powinna o tym dowiadywać się przypadkiem z podsłuchanej rozmowy dzieciaków.
Biedny Pedro już był w ogródku, już prawie witał się z gąską, a tu taki pech, przyszła teściowa wróciła i z miłych chwil sam na sam nici.
Swoją drogą to nieźle mu teściówka przygrzmociła. Ale, ale Rivera stchórzył, zamiast stawić czoło sytuacji, zostać i trwać przy boku narzeczonej, to ten zwiał. Nieładnie panie Rivera.
Szkoda mi Sylvii, matki Antonio, widać, że kobieta jest zmęczona obowiązkami domowymi. Nie podoba mi się zachowanie Arturo, nie dość, że dzieciaki marudzą, to jeszcze on przychodzi i dokłada żonie, bo obiadu na stole nie ma. Bo przecież wrócił do domu pan i władca i nic nie może być od tego ważniejsze. A już jego tekst, że siedzi w domu i cały dzień nic nie robi, to mi zwyczajnie podniósł ciśnienie, bo on pracuje, tak a ona to leży cały dzień do góry brzuchem. Niechby tak sobie sam posiedział z dzieciakami z tydzień w domu i robił to wszystko co ona, to pewnie jeszcze mniej by zrobił. Powieszałam sobie na Arturo psy i tyle mojego, to teraz tak go trochę pochwalę, ładnie, że jednak stać go było na przeproszenie żony, może nie będzie taki zły.
Cieszę się, że Sylvia powstrzymała męża i nie zbił Antonio, bo tak na prawdę to za co on chciał go bić, za to, że dzieciak posłuchał jego polecenia? Sylvia miała rację, ze to mąż powinien najpierw pomyśleć zanim każe coś dziecku zrobić, dorosły jest powinien być przewidujący.
Uznajmy zatem, że Antonio jest inteligentnie bezczelny.
UsuńNo Alicia to jest tak przez te dzieci komplementowana, że... aż niedziwne, że ona ich nie lubi, ale tak to już jest - Alicia nie lubi dzieci, to dzieci nie lubią Alici.
Ale każdy z nas ocenia i zwykle oceny te są krzywdzące, więc tu Ala jest całkiem normalna :)
Pedro i Antonio są w pewien sposób do siebie podobni. Alicia ich podobnie gani xD
A co miał taki Rivera zrobić? Oddać tej wstrętnej babie? To już wolał wyjść i niech Ali sobie z mamuśką poradzi.
Arturo jest strasznym tradycjonalistą. Właściwie to w tym miasteczku, w takich latach w jakich opowieść jest osadzona nie ma innego wyjścia, musi dochodzić do spotkania takich różnych światów.
Przybywam. ^^
OdpowiedzUsuńWysyłałeś mi na GG te fragmenty i zaciekawiło mnie to opowiadanie. Ja wolę cały kontekst jak wyrwane kawałki, więc postanowiłam przybyć. Jeżeli to było Twoim zamiarem - zaciekawić mnie, udało się. ;-)
Antonio to charakterne dziecko. Przypadł mi do gustu, jego kwestie są zabawne. Jest tak bezczelny wobec swojego nauczyciela, że nie dziwię się, że ma opinię i sławny jest w całej szkole. Młodsze to zawsze bardziej bezkarne i rozbrykane są.
Alicia (tak nazywa się narzeczona Pedro, tak?) wydaje się być osobą, która nie radzi sobie z dzieciakami. Nauczycieli jest sporo, ale tych z powołania mało. Pedro się z nimi "brata". Ta dziewczyna zachowuje się pod tym względem dziwnie, ja rozumiem, że do osoby starszej powinno się mieć szacunek i przeszkadzanie nauczycielowi w prowadzeniu zajęć to brak wychowania, kultury wobec człowieka bo to naprawdę coś zapanować nad taką ilością dzieciaków, no ale... Bez przesady. Uznawać, że narzeczony jest "po ich stronie", bo wziął od nich gumę? Nie świrujmy, że tak powiem.
Mimo, iż całe życie chowałam się w mieście i nie posiadam rodziny na wsi, na pachcie byłam. Moja znajoma miała wujasa mieszkającego na wsi blisko nas, pojechałyśmy tam na rowerach. Kradzione nie tuczy i smakuje najlepiej. :3 Wszystkie czerwone porzeczki były moje.
Jeżeli chodzi o rzekomą beztroskość Pedro to w tym przypadku rozumiem Alicie, bo ślub to ważna rzecz w życiu, a ta historia nie dzieje się w czasach współczesnych, jak dalekich nawet nie wiem:) więc przywiazywalo się do tego wielką wagę. Rozumiem jej obawy i tutaj akurat ja bronie.
Nie przekazać ojcu, że jego syn źle się zachowuje, bo on go zbije? Ciężki orzech do zgryzienia. Z jednej strony bronię nauczycieli, którzy mogą nie życzyć sobie bezczelnego zachowania, nie nauczy dzieciaka to nic jak będzie chroniony, może i kara ojca też nic, ale kiedyś może za ten swój cięty język oberwać i się to na nim zemścić. Kiedyś spotka kogoś, kto nie będzie się tym przejmować. Z drugiej tłuczenie nie załatwia problemu, a rodzi w dzieciaku więcej gniewu i zawiści fo rodzica i nauczyciela, który "nakablował".
Hahahaha ale Pedro ma opinię u ojca, no ale nawet chrzczony w jego parafii... No to jak oka nie przymknąć? ;-)
Cały czas stosuję te taktykę pisania komentarzy w trakcie czytania dlatego moja wypowiedź może być trochę chaotyczna. Mam nadzieję, że nie jest.
A więc "siedzenie w domu" (to przecież tylko siedzenie na kanapie, konsumowanie potraw, które same się robią i gapienie się w sufit?) jest niczym? Hm... Zamknęłabym go na jeden dzień z dzieciakami a osiwiałby. Większość facetów totalnie nie ma cierpliwości. Się chwali, że pracuje, ale niech nie wyżywa swojej złości na żonie. Typowy Janusz wracający z pracy, a Grażyna obiadu nie zrobiła... Niech się zastanowi a potem mówi. Wiem, że po pracy każdy jest glodny, ale "siedzenie" w domu to często cięższy kawałek chleba jak praca. Zależy kto gdzie pracuje.
Masz literówkę:
"Widzisz jaki ona jest? – zapytała Sara. – Zacznij się przyzwyczajać. Dziecko zapłacze, ty będziesz zmęczona, a on też wyjdzie i poleci do pierwszego baru". Pod koniec rozdziału to jest, zaraz po tym przyszła teściowa zostaje wyproszona. :D A przynajmniej pokazuje jej się drzwi. XD
Pozdrawiam.
To dobrze, że cię zaciekawiłem. O to między innymi mi chodziło ;)
UsuńNie zgodzę się, że młodsze to zawsze bardziej bezkarne i rozbrykane są. Antonio nie jest bezkarny, nigdy nie był, choć brat mu zarzuci, że ojciec go najmocniej kocha.
Alicia, bo z hiszpańskiego, więc bez tego "j", a przynajmniej tak mi podpowiedział Filmweb i serial "Gran Hotel".
Alicia często będzie tak świrowała.
Tak, kradzione może i smakuje lepiej, ale tuczy tak samo :)
Ja też Pedro i jego lekkiego podejścia do ślubu, nauk, itd nie popieram, ale chciałem mu nadać takiego chłopięcego uroku, by to był taki Piotruś...
No tak, Pedro oskarża krawca o to, że ten bije dzieci, a ciekawe jak sam będzie wychowywał swoje. Póki co jest bezdzietny i cudze tłucze linijką, a się wymądrza, zauważyłaś?
Nie, nie jest chaotycznie, a ja nawet tak ci odpisuję (czytam kawałek i odpisuję) i mam nadzieję, że to też nie jest zbyt chaotyczne.
Widzę Arturo nie przypadł ci do gustu na razie tylko tym, że upomniał się o obiad od niepracującej żony... zobaczymy czym podpadnie ci dalej.
Pewnie mam literówkę, pewnie nie tę jedną xD
Pozdrawiam.
Weszłam na tego bloga i pierwsze co sobie pomyślałam, to "ale fajni chłopcy", gdy zobaczyłam zdjęcie. Ten mniejszy i grubszy od razu przypadł mi do gustu, a gdy potem, przy czytaniu, poznałam jego charakter, to wydał mi się być takim uroczym łobuziakiem.
OdpowiedzUsuńSpodobał mi się też cytat, lubię tę piosenkę.
Myślę też, że świetnie zbudowałeś klimat miasteczka, a właściwie zbudowałeś od podstaw miasteczko, nie tylko mury, kościoły, domy i miejsca pracy, ale też ludzi, społeczność, a to się chwali. Odnoszę wrażenie, że to taka jakby wioska, taka prawie wieść, maleńkie miasto, gdzie wszyscy się znają i nie ma kogoś kto byłby całkowicie obcy wszystkim, więc gdy już dojdzie do zbrodni i przyjdzie szukać winnego, to będzie się go zapewne poszukiwało wśród mieszkańców. Ciekawi mnie też kto zginie i mam nadzieję, że nie będzie to ten chłopczyk.
Pedro i Alicia... przeciwieństwa co się przyciągnęły i teraz przyszło im ponosić za to konsekwencje, jaką będzie całe życie z tą drugą osobą co myśli tak odmiennie, zachowuje się tak odmiennie. Myślę, że to co w sobie pokochali stanie się ich zmorą i za to samo zaczną się nienawidzić, bo fascynacja trwa krótko, najdłużej trzy lata. Myślę, że urodzenie dziecka też wiele w ich życiu zmieni, może ona stanie się mniej chłodna, a on bardziej dojrzały. Póki co jednak lubię ww niej te hetere co ciągnie po uszach, a w nim tego łobuza co do wszystkiego podchodzi na zasadzie "jakoś to będzie".
Po tym co Pedro mówił, to spodziewałam się zupełnie innego krawca. Jawił się przed moje oczy kat co tylko wrzeszczy i chodzi z pasem po domu. Potem, gdy przedstawiłeś rodzinę Bosców zobaczyłam zmęczoną kobietę, krzyczące, ale nie zastraszone dzieci i faceta co na to wszystko zapierdala i przez to też ma prawo do rozdrażnienia. Gdzieś mam wrażenie, że on nie zmierzył sił na zamiary, ani tych finansowych i przez to robi ponad normę, ani swej własnej cierpliwości, ale nie wydaje mi się być taki zupełnie zły dla dzieci, bo jednak maluchy do niego lgną. Przyszło mi nawet do głowy, że Antonio może być nie jego i przez to chłopca traktuje gorzej, ale szybko sama sobie wyjaśniłam, że traktuje go ostrzej, bo jest starszy więc i więcej od niego wymaga. Opisujesz czasy takie, a nie inne, więc nie mogę Arturo winić za to, ze bije dzieci, wtedy w 9 na 10 domów bili, a przynajmniej ja mam takie wrażenie, gdy czytam niektóre historyczne biografie, oglądam filmy, czytam książki czy słucham opowieści starszych ludzi.
Masz rację, gdy już przyjdzie szukać winnego, o będą go poszukiwać pośród mieszkańców, choć najpierw będą stawiać na kogoś przejezdnego, bo kobieta też nie była mieszkanką tego miasteczka.
UsuńTeż najbardziej w tym opowiadaniu lubię dwie pary, czyli Klarę i Hadriana oraz Alicię i Pedro.
O krawcu jeszcze będzie, jednak dobrze, że dostrzegasz zarówno jego złe strony, jak i te lepsze.
Faktycznie, w XX wieku nikt nie uważał klapsa czy lania pasem za przemoc, a jeśli ktoś tak uważał, to szybko tłum go zagłuszył.
Hej, dzięki za spam i zaproszenie na Twoje opowiadanie. Powiem szczerze, że nie czytam takich historii, bo to nie moja tematyka. Jednak po przeczytaniu tego rozdziału mogę powiedzieć, że budujesz Fanny klimat. Troszkę przypomina mi to wszystko film "Mikołajek", mówię tutaj o ogólnej atmosferze. Postać Pedro wydaje się być bardziej skomplikowana niż jest na pierwszy rzut oka. Z jednej strony jest taki milusi przy Alicji, ale też potrafi wrzasnąć. Zgadzam się, z którymś komentarzem, że być może sam nie e godzi się na takie traktowanie dzieci, ale musi robić to, co wszyscy. Ogólnie rzecz biorąc, opowiadanie może być interesujące, dobrze się zapowiada. Napisane jest też dobrze, lekkim piórem. Życzę dużo weny i pomysłów na ciekawą fabułę.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie.
nie-szukaj-siebie.blogspot.com
Hej, ja nie piszę tylko jednej historii i nie tylko w jednej tematyce tworzę.
UsuńNie oglądałem filmu "Mikołajek", więc nie wiem czy ci przytaknąć. Może kiedyś na niego zerknę z dzieciakami i wtedy zobaczę czy klimat jest podobny.
Dziękuję za komentarz :)
Po pierwsze, na moim laptopie twój szablon źle mi się wyświetla, ale to raczej kwestia wielkości ekranu. Od strony szaty graficznej, powiem tylko tyle, że średnio mi się podoba, ale to jest mało ważne. :P
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o treść, to nie wiem, czy dam radę przeczytać tę historię. P tym rozdziale mam mieszane uczucia, z jednej strony coś tam mnie zainteresowało (na przykład postać Pedro, czy Antoniego), z drugiej strony sam rozdział był taki... trochę mdły. Może dlatego, że to nie do końca moje klimaty. No i cholernie długi.
Ale zobaczymy, niestety ja mam trochę dystans do twojej twórczości, bo chociaż widać, że masz wiedzę i umiejętności tworzenia świata i postaci, to średnio trafia to w moje gusta. :P Ale przeczytam jeszcze kolejny rozdział i następny, może zostanę, może sobie odpuszczę. ;)
I wiem, mam jeszcze zaległości na Gangsterach, powinnam niedługo czytnąć następny rozdział, ale najpierw przeczytałam ten, bo adres mnie zainteresował. :D
Moje szablony z założenia miały być proste i pasujące tematycznie. Wiem jednak, że nie dopasowują się do rozdzielczości, a przynajmniej nie u wszystkich. Nie wiem jednak od czego to zależy ani jak to poprawić.
UsuńMyślę, że to, że rozdział jest długi nie jest jego wadą, a raczej zaletą. W końcu jeśli ktoś nie ma czasu przeczytać go na jeden raz, to sam może sobie dawkować według uznania.
Mdły... to w gruncie rzeczy obyczajówka z odrobinką kryminału. Jeśli ktoś nie lubi czytać czegoś co jest osadzone w przeszłości, to będzie mu raczej trudno przez to przebrnąć.
Ja ostatnio sam starałem się stworzyć coś czego nie tworzyłem wcześniej, czyli taki typowy romansik i sam uważam, że mi to słabo wyszło, więc czuję się raczej dobrze tylko w takich realnych, surowych klimatach, bez upiększania i idealizowania wszystkiego. Myślę też, że jako mężczyzna zwracam też uwagę na inne rzeczy przy tworzeniu i czytaniu niż kobiety blogerki, choć tu zdarzają się wyjątki, bo przecież są też baby o męskim podejściu.
Pozdrawiam.