Opadły
mgły, skończyła się noc
I
nagle świt przywrócił ci wzrok
Coś
nie jest tak jak miało być
W
życiu twym...
Hadrian
siedział w gabinecie na komisariacie policji. Dzielił to
pomieszczenie ze swoim partnerem, na dodatek, gdy kończyła się ich
zmiana, to pojawiała się kolejna para policjantów i zajmowała
dokładnie ten sam gabinet. Budynek małomiasteczkowej policji był
za mały, by mieć możliwość dać do użytku każdego osobny
pokój. Byli więc zmuszeni dzielić jeden na czterech, dwójkami, w
systemie dwunastogodzinnym. Choć nie ma co ukrywać, że Hadrian już
dawno nie pamiętał, by w nocy gościł w pracy. Zazwyczaj zwalał
ten obowiązek na młodszego Julio, który w razie, gdyby coś się
działo miał dzwonić na jego numer domowy, a on miał być pod
telefonem i nigdzie się nie szlajać. Czasami jednak się szlajał,
ale Alarcon wiedział, że gdyby naprawdę to było konieczne, to
żona odnalazłaby go bez problemu, w końcu on mógł być tylko w
dwóch miejscach, albo u Pedro Rivery, albo w barze wraz z Pedro
Rivera i Arturo Bosca.
Teraz
jednak był dzień, godzina obiadowa, a żołądek Hadriana zdawał
się zaciskać w pięść. Mężczyzna był głodny jak jeszcze nigdy
w życiu, ale też nie miał ochoty na przeżuwanie i przełykanie
czegokolwiek. Przed jego oczami ciągle stał obraz trupa
znalezionego nad rzeką, nieopodal starej chaty, która była bazą
większości dzieci z pobliskiej podstawówki. Z resztą wiadomość,
którą co jakiś czas wyjmował z kieszeni, wskazywała właśnie na
to, że to dzieci pierwsze znalazły Glorię.
– Skąd
wiedziały jak ma na imię? – głowił się policjant i nawet
pomrukiwał to pytanie na głos, korzystając z okazji, że w
gabinecie był sam. – Przecież w miasteczku nie ma nikogo o takim
imieniu – dopowiadał, a jednocześnie odnosił wrażenie jakby już
gdzieś słyszał to imię, jakby ktoś je w niedalekiej przeszłości,
w jego obecności, wypowiedział. Nie pamiętał tylko kto i w jakich
okolicznościach to zrobił.
Zmęczony
po nadprogramowej zmianie miał w planach szybko się ubrać i wrócić
do domu. Już gdy wsuwał pierwszą rękę w rękaw granatowego
swetra, to wiedział, że konieczne będzie jego szybkie wypranie.
Ubranie przesiąknęło swądem trupim i wilgocią ze starej chaty
nadrzecznej.
– Hadrian?
– odezwał się Julio, jeszcze zanim sam przed sobą otworzył
drzwi. Wszedł do środka i nieco zmieszany stanął przed starszym
kolegą.
– Co
się stało, młody? – Uniósł na niego podbródek i wysilił się
na krzywy uśmiech.
– Clara,
twoja żona...
– Wiem
jak ma na imię moja żona – warknął nieprzyjemnie, bo tak
naprawdę temat rudowłosej był ostatnim, który chciał poruszać.
Uważał, że on jest w stanie spędzić mu jedynie sen z powiek, a
niczego nie pragnął bardziej jak odlecieć morfeuszowym rydwanem do
krainy sennych marzeń, z dala od koszmarów dnia codziennego.
– Ona
tu jest – syknął szybko.
– Jak
to tu jest? – zapytał zaskoczony. Nie czekał na odpowiedź, od
razu wyszedł na korytarz. – Co ty tu robisz?! – uniósł się,
gdy stanął z żoną twarzą w twarz.
– Już
nic. Już wracam do domu.
– Po
co przyszłaś? – dopytywał.
– A
jak myślisz? – Spojrzała na niego w taki sposób, jakby rzucała
mu wyzwanie. – Ostrzegałam cię, Hadrianie. Nie jestem kobietą,
na którą bezkarnie będziesz podnosił rękę.
– Mów
ciszej – polecił i rozejrzał się dookoła, choć obok nich
jedynie sprzątaczka zmiatała podłogi.
Przetarł
twarz dłońmi, chcąc w ten sposób zetrzeć z niej wyraźne oznaki
zmęczenia. Złapał żonę za ramię, wbijając boleśnie palce w
miękką, delikatną skórę.
– Idziemy.
– Uniósł rękę, którą ją trzymał na tyle, by miała
możliwość iść na palcach. W planie miał opuszczenie
komisariatu, a następnie chciał się w domu z żoną rozmówić.
W
plan Hadriana wszedł jednak głos komendanta, który rozniósł się
po całym korytarzu i odbił od pleców Alarcona.
– Zapraszam
do siebie, milionerze – zachęcał i wskazywał na otwarte drzwi
prowadzące do gabinetu.
– W
domu sobie porozmawiamy – rzucił ostrzegawczym tonem w stronę
żony, a następnie z oburzeniem wymalowanym na twarzy powędrował
na rozmowę z komendantem, za którym, swoją drogą, nie przepadał.
Sylvia
trzymając syna za rękę wprowadziła go do domu. Nazywając przy
tym łobuzem i największym z hultajów. On jednak wcale się tym nie
przejął i nadal uważał, że jest niewinny i że wszystkie
oskarżenia padły na niego całkiem niesłusznie.
– Posprzątajcie
tu – poleciła obydwóm, a sama wzięła Clarę na ręce, by ją
uspokoić i noszeniem zapewnić dziewczynce choć małą ulgę w
ząbkowaniu.
Na
nic się to jednak zdało, na dodatek mały Matteo także chciał na
rączki, więc Sylvia zdecydowała się usiąść, wziąć oboje na
kolana i otworzyć jedną z kolorowych książeczek, by choć po
trochu każdego z nich zająć.
Chłopcy
natomiast w kuchni przepychali się i jeden drugiego zaganiał do
pracy, której sam nie miał ochoty wykonywać.
– To
ty stłukłeś ten talerz. Ty powinieneś wyjmować to szkło –
powiedział Antonio i szturchnął przy tym Jacopo w ramię.
– Ale
to ty zabrałeś nóż z miejsca zbrodni i zawsze mogę o tym
powiedzieć, jeśli...
– Gnoju
ty! – krzyknął blondynek i pchnął Jacopo z taką siłą, że
ten wpadł na krzesło, które przy tym przewrócił i sam również
przez to upadł.
– Nienormalny
jesteś!? – zapytał, wstając i otrzepując się z kurzu, którego
zresztą w domu prawie wcale nie było, bo mama na bieżąco
sprzątała i niemal co tydzień wycierała wszystkie szafki, blaty i
bibeloty.
– Co
wy tam znowu robicie!? – krzyknęła Sylvia, ale nie miała siły
na nic więcej jak tylko na wychylenie się przez oparcie kanapy i
zerknięcie na dwóch urwisów, którzy już byli bliscy do tego, by
rozpocząć wzajemne okładanie się pięściami. – Powiem ojcu i
nie chciałabym być w waszej skórze, gdy wróci – zagroziła.
Antonio
i Jacopo na krótką chwilę się uspokoili, ale szybko każdy z nich
doszedł do tego samego wniosku. Ich matka zawsze groziła, że na
nich naskarży, ale tak naprawdę jeszcze ani razu tego nie zrobiła.
Poczuli się więc całkiem bezkarni.
– Powiedz
mi co znowu znalazłeś – rzucił niemal rozkazującym tonem
starszy z braci.
– Gówno
psie – odpowiedział z wyraźnym zadowoleniem Antonio. Uśmiechnął
się, otwierając przy tym buzię i wsuwając język między zęby.
Stojąc
przy zlewozmywaku zaczęli się przepychać i obrzucać wzajemnie
wyzwiskami.
– Jacopo!
Antonio! – wypowiedziane mocnym, męskim barytonem, wystarczyło by
w sekundę przestali i odwrócili się przodem do ojca.
– Tata?
– zdziwił się dziesięciolatek. – Tak szybko z pracy wróciłeś?
– zagadnął.
– Co
wam mama kazała zrobić? – zapytał rzeczowo, zupełnie pomijając
pytanie zadane przez Antonio. Oparł się o futrynę i wcisnął
dłonie do kieszeni popielatych spodni. Miał na sobie białą
koszulę i idealnie skrojoną kamizelkę.
– Pozmywać
– odpowiedział Jacopo. – I to szkło wyciągnąć, ale możemy
się pokaleczyć.
– Trudno,
życie też kaleczy. Dlaczego żaden z was nie robi tego co powinien,
tylko się lejecie jak jakieś pijusy pod sklepem? – Podszedł
bliżej chłopców. W pewnym momencie stanął dokładnie między
nimi, a ich najwidoczniej strach obleciał, ale całkiem niesłusznie,
gdyż ojciec sięgnął jedynie do szklanki i podłożył ją pod
kran, chcąc się napić wody. – Pytanie wam zadałem –
przypomniał, siadając na jednym z pobliskich krzeseł. Zwrócił
też uwagę na to, że jedno z nich zostało przewrócone i nikt do
tej pory go nie postawił i nie przysunął do stołu, tak jakby
należało.
Antonio
i Jacopo spojrzeli najpierw po sobie, a potem na ojca. Od matki
odznaczał się tym, że zazwyczaj był spokojny i nie krzyczał tak
jak ona, ale był też surowszy, nie odpuszczał i nie rzucał słów
na wiatr.
– Rozumiem,
że żaden mi nie odpowie. – Poczynił łyka i zaczął przyglądać
się pozostałej cieczy w przezroczystej szklance. – Sformułuję
więc pytanie inaczej. Czy i jeden, i drugi oberwał ostatnio za
mało, że znowu was coś bierze i robicie tak jak robić nie
powinniście?
Chłopcy
ponownie spojrzeli po sobie, a następnie pokręcili głowami.
– Nie
rozmawiacie z niemową – zwrócił im uwagę ojciec. – Macie
skończyć się wydurniać, przepychać, szarpać. Dostaliście
jakieś zadanie i macie je wykonać, tu nie ma czasu na dyskusje ani
miejsca na przerzucanie się winą.
– No
ale to on... – zaczął Antonio, jednak zamilkł, gdy ojciec na
niego spojrzał.
– Nie
interesuje mnie kto, co i kiedy – odparł leniwie, zmęczonym
głosem. – Jesteście braćmi i macie się szanować, macie się
wspierać, pomagać sobie, a nie jeden na drugiego donosić, się
przepychać. Czy widział któryś byśmy ja z mamą tak robili? Nie,
nie robimy, a też się czasami nie lubimy i w trzy czwarte
podejmowanych decyzji mamy inne zdania. Ja wam daję pół godziny,
jesteście we dwóch, więc macie się podzielić obowiązkami i
posprzątać tu na błysk. A potem mam do was jeszcze jedną sprawę.
– Wstał i skierował się do wyjścia z kuchni, które cały czas
było otwarte, bo nie miało zamontowanych drzwi, a jedynie zasłonkę
z koralików, które przyjemnie odbijały się jeden o drugi, ale nie
w tym momencie, gdyż teraz były związane, a owo wiązanie
zaczepione o niewielki hak wbity w drewnianą futrynę.
– Tato!
– zawołał Jacopo.
– Tak?
– Przepraszamy.
Arturo
spojrzał na starszego syna, który stał ze spojrzeniem wbitym we
wzór starego, wytartego gumolitu i na tego młodszego, najwyraźniej
się mocno nudzącego, gdyż rozglądał się po całym pomieszczeniu
i bujał, odbijając o szafkę zlewozmywaka.
– Przepraszamy
czy przepraszasz? – zapytał rzeczowo. – Nie mów za brata –
pouczył.
– Ja
też przepraszam! – ożywił się nagle Antonio i nawet przy tym
uśmiechnął.
Ojciec
odpowiedział mu niemal identycznym uśmiechem, ale w przeciwieństwie
do chłopca szybko pozbył się go z twarzy i pogroził obydwóm
synom palcem.
– Macie
pół godziny – przypomniał.
Ledwie
wszedł do pokoju, a mały Matteo zaplątał się między jego nogi.
Chwycił chłopca za ramiona i podrzucił do góry. Zaczął do niego
mówić to co zwykle w takich momentach, czyli pytać, kto jest taki
duży i kto potrafi latać. W końcu upuścił czterolatka na kanapę
nieopodal żony i zaczął łaskotać.
– Jesteś
w dobrym humorze – zauważyła Sylvia, odbierając od Clary jeden z
drewnianych klocków, który dziewczynka jej przyniosła.
– Często
jestem w dobrym humorze. Tylko ostatnio byłem przemęczony –
usprawiedliwił się i przeszedł za oparcie kanapy. Musnął żonę
w blond włosy, a potem zrobił dwa kroki w bok i złapał Matteo za
dłonie, pozwalając chłopcu, by ten wspinał się po oparciu. –
Kiedyś spadniesz – zagadnął do niego, ale w odpowiedzi usłyszał
tylko szczęśliwy, dziecięcy śmiech, gdy czterolatkowi udało się
dotrzeć na szczyt.
Alarcon
czuł się dokładnie tak jak za dawnych lat, gdy jeszcze chodził do
szkoły i lądował na dywaniku u dyrektora. Jako, że kumplował się
od wczesnego dzieciństwa z Pedro Rivera, to ich wizyty w gabinecie u
dyrektora były częstsze niż zliczone wizyty wszystkich uczniów.
Zawsze jednak towarzyszył mu ten sam strach i skurcz żołądka.
Teraz nie było inaczej.
– Słucham
panie komendancie – odezwał się jako pierwszy, stając za jednym
z krzeseł.
– Siądź
sobie, Alarcon i powiedz mi Alarcon coś ty nawyczyniał, co? –
Dante poczekał aż jego pracownik zajmie miejsce, a potem
kontynuował – jesteś policjantem, stoisz poniekąd na czele
prawa, masz mieszkańców ochraniać, a ty żonę bijesz?
– Nie
wierzę, że tu przyszła to powiedzieć – szepnął brunet sam do
siebie.
– Ale
przyszła – podchwycił Olmedo. – I dobrze zrobiła. Gdzieś ty
miał rozum, gdy ją bił, co? – dopytywał. Wstał i zaczął się
przechadzać po niewielkim pomieszczeniu. Zaglądał do każdej z
szuflad w poszukiwaniu papierosów.
– Nie
biłem jej – odpowiedział szybko Hadrian, zakładając przy tym
nogę na nogę.
– A
ona uważa inaczej! – uniósł się Dante i ucieszył, bo w końcu
znalazł upragnioną paczkę. Wsunął papierosa do ust, ale nie
odpalił, był na etapie rzucania niewygodnego nałogu.
– To
był tylko policzek.
– Pieniądze
tatusia ci mózg wyprały, czy jak!? Policzek to też bicie,
przynajmniej kobiety tak uważają.
– Jeśli
to one obrywają, bo gdy jest odwrotnie, to jakby nie ma sprawy –
śmiał zauważyć Alarcon. – Poza tym moja sprawa jak rozwiązuję
spory między sobą a żoną, bo robię to za zamkniętymi drzwiami i
pieniądze mojego ojca nie mają tutaj niczego do rzeczy. – Wstał
i wyraźnie się postawił.
– A
gdy miasteczko się dowie? Jak masz wzbudzać bezpieczeństwo,
gdy...?
– To
niech się też dowie za co oberwała. – Obie dłonie położył na
biurku i pochylił się w taki sposób, by móc patrzeć Olmedo w
twarz.
– Za
co? – spytał leniwie, jakby z czystej ciekawości. Wyjął
papierosa z ust i przeczesał siwe włosy.
– Nie
szefa sprawa, miasteczka też nie. To moja żona, mam do niej prawa.
– Ale
nie możesz jej bić.
– Sam
szef swoją lał, że aż odeszła, a mnie będzie pouczał!
– Ale
Helena nie zawracała tobie dupy, a twoja do mnie przychodzi.
– Więcej
nie przyjdzie! – zapewnił podniesionym tonem z taką pewnością w
szarych tęczówkach, że nawet Dante Olmedo nie miał siły się z
nim sprzeczać. – Więcej nie przyjdzie – powtórzył już
znacznie ciszej, ale przy tym jeszcze pewniej. Przestał pochylać
się nad biurkiem i patrzeć w twarz siedzącego naprzeciwko szefa.
Chciał już wyjść i wrócić do domu, rozmówić się z Clarą jak
należy i wybić jej z głowy wizyty na komisariacie.
– Alarcon!
– krzyknął za nim komendant. – Albo jej po laniu z domu nie
wypuszczaj, albo nie bij po twarzy i najlepiej rób tak, by śladów
nie było.
Hadrian
przytaknął samym ruchem głowy i zamknął za sobą drzwi.
– Tak
bym ja problemów przez to nie miał – dodał cicho już do
zamkniętych drzwi Olmedo. Sięgnął po papierosa i zapałki. – No
i kurwa nie rzucę. W tym zawodzie nie da się nie palić. Nie gdy
pracuje się z takimi ludźmi – zamarudził i przyjrzał się
zdjęciom postawionym na biurku. Byli na nim zawsze ci sami chłopiec
i dziewczynka, z tą różnicą, że na pierwszym byli kilkuletnimi
dziećmi, a na drugim niemal dorosłymi już ludźmi.
Arturo
chcąc odciążyć żonę od opieki nad młodszymi dziećmi lub po
prostu chcąc pozostać z nią sam na sam, zaproponował starszym
synom, by wzięli maluchy do niewielkiego parku, znajdującego się
naprzeciwko domu. Co prawda nie było to najbezpieczniejszym
pomysłem, bo w parku tym były aż cztery niewielkie jeziora i
Sylvia mu o tym napomniała, ale mężczyzna uznał, że Antonio i
Jacopo są na tyle duzi, że sobie poradzą.
– Jak
zmęczycie Matteo i uśpicie Clarę, to wieczorem, przed samym
podwieczorkiem dam wam po bardzo dużym prezencie – obiecywał.
Antonio
skusił się więc na to, by zaopiekować się młodszym bratem.
Stwierdził, że weźmie piłkę i pokopie z nim ją tak długo,
dopóki chłopiec się całkiem nie zmęczy.
Jacopowi
więc pozostało zadanie polegające na wożeniu młodszej siostry w
wózku. Nieszczególnie mu się to podobało, ale postanowił zagryź
wargi i dać radę to przetrwać, gdyż Antonio zapewniał go, że
dla tak dużego prezentu to na pewno warto.
Chłopcy
wyszli z domu. Jacopo przykrył siostrzyczkę białym kocykiem
wykończonym fioletową włóczką, a Antonio złapał Matteo za
rączkę, jednocześnie niosąc piłkę pod pachą.
– Zobaczysz,
szybko zleci i zaraz dostaniemy prezent – mówił podekscytowany
dziesięciolatek.
– Oby
– powarkiwał pod nosem Jacopo, starając się jednocześnie
skręcić w lewo dużym i ciężkim wózkiem.
– Miałbym
pytanie – zaczął nagle Antonio i zdawał się wyglądać tak,
jakby zupełnie nie wiedział jak kontynuować zaczęty temat.
– Jakie?
– Chodzi
o pomiary.
– O
co?! – wykrzyknął zdziwiony brunecik i ponownie starał się
skręcić ciężkim wózkiem, tym razem w prawo.
– Po-mia-ry
– wysylabizował. – Mierzenie – zastąpił mądrze słowo
innym, być może dla brata bardziej zrozumiałym.
– Co
chcesz zmierzyć? Odległość jaką pokonaliśmy?
– Nie!
To tata mierzy. Kobiety mierzy.
– Jest
krawcem.
– Ale
on je bez centymetra mierzy – trwał przy swoim blondynek. – A
tak to się chyba nie da.
– Pracuje
już tyle lat, że może on tak potrafi.
– Moim
zdaniem to wyglądało tak, jakby on tej pani wcale nie mierzył,
tylko obłapiał. I to tak samo obłapiał jak obłapia mamę.
– To
jej o tym powiedz.
– Mamie
czy tej pani?
– Mamie
– odpowiedział zirytowany nierozumnością brata.
– Myślisz,
że mogę?
Jacopo
w odpowiedzi wzruszył ramionkami.
– Jak
chcesz.
– A
ty byś powiedział?
– Nie.
– To
ja powiem, bo ja zawsze robię inaczej niż ty i nie chciałbym teraz
zrobić tak samo.
Jacopo
się ucieszył z takiego obrotu sprawy. Sam nie chciałby przekazywać
mamie takich złych informacji, a choć zasłaniał ojca długoletnią
pracą w zawodzie, to doskonale wiedział dlaczego mężczyźni
dotykają inne panie niż swoje żony i z jakich robią to pobudek.
Jacopo też nie miałby nic przeciwko, gdyby rodzice się rozstali,
ale jednocześnie nie chciałby być odpowiedzialny za ich rozstanie.
Clara
Alarcon tego dnia zapragnęła odświeżyć kolor włosów, więc
zdecydowała się na ich samodzielne pofarbowanie. W tym celu
zakupiła farbę u miasteczkowej fryzjerki i pierwsze co uczyniła po
powrocie do domu, to udała się do łazienki, by móc patrzeć w
największe z luster podczas nakładania.
W
tamtej chwili nie interesowało ją nic innego, choć po głowie
ciągle chodziły codzienne, domowe obowiązki. Wiedziała, że musi
przetrzeć kurze, szczególnie stół, wstawić ugotowaną przez
babcię zupę na palnik, by warzywa w niej doszły i zaopiekować się
dziewczynkami, które za niedługo wrócą ze spaceru, na który
wybrały się wraz z prababcią.
– Przydałoby
się też zmieść i zmyć podłogi – powiedziała do samej siebie.
– Jeszcze nie zaczęłam, a już czuję jak mi się nie chce –
dodała i postanowiła zająć się precyzyjnym nakładaniem farby,
którą wcześniej rozrobiła w blaszanej miseczce. Dolała też do
niej odrobinę wody utlenionej, po to, by odrosty lepiej złapały
kolor.
Clara
obserwowała jak jej wypłowiały rudy intensywnieje, a odrosty
stopniowo jaśnieją. To był taki czas tylko dla niej. Godzina na
obserwowaniu siebie w lustrze, przerywana nakładaniem olejku
balsamicznego na całe ciało i lakieru na paznokcie.
Kiedy
ponownie zerknęła w lusterko, a efekt jaki powstał na włosach
wydawał jej się być zadowalający, zdecydowała się na zmycie
farby pod kranem umywalki i osuszenie głowy ręcznikiem.
– Oby
tylko wszystko się udało – powiedziała do samej siebie i jak
zwykle z lekkim przestrachem pozbyła się ręcznika z głowy.
Kolor
jaki powstał przypadł jej do gustu. Co prawda nie była to
planowana brudna czerwień, bardziej kasztan czy rudy wpadający w
brąz, jednak i tak uśmiechnęła się do swojego odbicia. Szpecił
jedynie siniec na policzku, ale miała powody, by nie skrywać go pod
dużą ilością pudru. Po pierwsze, choć lubiła się malować, to
nienawidziła, gdy makijaż jej ciążył, gdy zdawał jej się być
taką maską. Po drugie była zdania, że ona nie ma się czego
wstydzić, że to Hadrianowi powinno być wstyd za to jak ją
potraktował i to nie tylko wstyd przed nią, ale także przed innymi
i przed samym sobą.
Clara
nie bała się męża, była gotowa, by stawić mu czoło. Mówiła
sama sobie w myślach, że przecież ona się już starała o
załagodzenie konfliktu, ale on nie podjął jej inicjatywy. Ruda
postanowiła więc rozpocząć wojnę, z tego powodu nakrywając do
stołu, postawiła na nim jedynie cztery talerze – dla siebie,
dziewczynek i babci. Męża zdecydowała się pominąć, gdyż
takiego jakim się dla niej stał nie zamierzała szanować. Pominęła
też siostrę i jej trzech synów, gdyż ta akurat była w podróży.
Emilia, która od trzech lat była wdową, wyjechała do
narzeczonego, a dzieci pierwszy raz zabrała z sobą, by móc mu je
przedstawić.
– Może
to i lepiej, niech sobie życie układa – szepnęła do samej
siebie, stawiając koszyk z chlebem na środek stołu.
– Kto
taki? – zapytał męski głos.
Clara
wystraszyła się na tyle, że aż podskoczyła.
– Emilia
– odpowiedziała mężowi. – Nie sądziłam, że tak szybko
wrócisz – dodała szybko, ale w pewnym momencie się zająknęła,
bo coś w spojrzeniu Hadriana sprawiło, że nie czuła się
bezpiecznie.
– Pewnie
ucieszyłabyś się, gdybym wcale nie wrócił. – Spojrzał
znacząco na stół i zastawę.
– A
czego się spodziewałeś?! – lekko się uniosła i cały strach
jakby gdzieś wyparował ogrzany gniewem i zadrą, która ciągle w
niej tkwiła. – Oczekiwałeś, że po tym jak mnie uderzyłeś
padnę ci do stóp lub że wszystko będzie po staremu?
Hadrian
uśmiechnął się żałośnie, a potem jego mina sposępniała.
Pociągnął nosem, a przewieszony przez rękę sweter odrzucił na
zielony fotel. Podszedł do żony szybkim krokiem, chwycił za ramię
i pchnął nie puszczając z taką siłą, że ta usiadła na
kanapie.
Przerażona
chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów i odwagi. Czuła
jak w jej gardle wyrasta gula, która zapobiega wydobywaniu z siebie
głosu. Na dodatek bolało ją prawe ramię, gdyż mąż chwycił za
nie szczególnie mocno i nadal nie puszczał. Za moment poczuła też
pieczenie na policzku.
– A
ty czego oczekiwałaś!? – ryknął na nią. – Że pójdziesz do
mojego szefa i wymusisz na mnie przeprosiny!? Co ci w ogóle odbiło,
by iść na skargę!?
Tym
razem uderzenie jakie spadło na jej policzek było znacznie
silniejsze, więc zapobiegawczo zakryła się przed kolejnym. To
rozwścieczyło Hadriana jeszcze bardziej i to na tyle, że zacisnął
dłoń w pięść. Zanim jednak wyprowadził cios, przyłożył
nadgarstek do ust i zagryzł fałdę skóry. Tylko dzięki bólowi
jaki poczuł otrzeźwiał z gniewu na tyle, by rozłożyć dłoń.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby bił żonę z
pięści, to mógłby zrobić jej poważną krzywdę. Z otwartej ręki
jednak sobie nie żałował i już po chwili zupełnie nie obchodziło
go to czy uderzenia spadają na twarz, głowę, ręce czy brzuch i
ramiona.
Clara
nie pozostawała mu dłużna. Znalazła w sobie siłę, by kilka razy
kopnąć go w brzuch, dopóki nie obezwładnił jej nóg swoim
kolanem. Dosięgnęła też twarzy Hadriana paznokciami, mocno ją
przy tym zadrapując, ale tym sprawiła jedynie, że lanie jakie
otrzymywała przybrało na sile.
– Zabijesz
ją! – krzyknęła starsza kobieta i chwyciła męża wnuczki za
ramię. Starała się go odciągnąć, ale doprowadziła jedynie do
tego, że się wyprostował i przestał pochylać nad leżącą na
kanapie żoną.
– Nie
wtrącaj się – syknął. – A ty może przypomnij sobie co
przysięgałaś.
– Też
mi przysięgałeś – odpowiedziała Clara poprzez łzy, domyślając
się, że Hadrianowi chodzi o przysięgę małżeńską. Poczuła jak
słone smarki zmieszane z metalicznym posmakiem krwi wpadają jej do
buzi.
Hadrian
ponownie chciał się pochylić, nawet zaczynał się już zamierzać,
ale starszej pani udało się wkroczyć dokładnie między niego a
wnuczkę.
– Uspokój
się, na Boga! – krzyknęła na niego. – Co też za czort w
ciebie wstąpił!? Przecież ty jej krzywdę zrobisz!
Mężczyzna
szybko doszedł do wniosku, że ze starszą osobą nie wypada się
szarpać i z nią przepychać, dlatego miał zamiar odpuścić, ale
gdy tylko chciał to zrobić, to Clara krzyknęła niewyraźnie:
– Zostaw
go, niech zrobi, niech najlepiej zabije matkę dwójki swoich dzieci!
– Zamknij
się – polecił jej słabo, jakby już nie miał siły na wrzask.
– Kawał
gnoja jesteś – zdecydowała się powiedzieć, zmuszając samą
siebie do tego, by brzmieć wyraźnie i zrozumiale.
– Zamknij
się, powiedziałem – powtórzył.
– Oboje
się uspokójcie. – Camila chwyciła Hadriana za obydwa ramiona i
chciała go wypchnąć z pokoju, ale ten sobie na to nie pozwolił.
– Zostaw
mnie! – ryknął.
– Kawał
gnoja i skurwiela – oznajmiła Clara, dotykając zakrwawionej
wargi. Czuła jak ta puchnie pod jej palcami.
– Przestań
go prowokować! – zwróciła wnuczce uwagę.
W
tamtej chwili Alarcon poczuł złość i bezsilność, i obie były
silniejsze niż kiedykolwiek. Zrozumiał, że nawet siłą i przemocą
nie zapanuje nad żoną i nie pozbawi ją własnego zdania, nie
sprawi, że spokornieje. To jednak nie przekonało go do tego by
odpuścić. W głębi duszy cały czas się łudził, że mocniejszym
laniem dałby radę przemówić jej do rozumu. Sięgnął więc
dłońmi do skórzanego paska, który miał przy spodniach i zaczął
go rozpinać.
– Odsuń
się – polecił i łypnął zdenerwowany spojrzeniem na babcie
swojej żony.
Clara
w tamtej chwili jakby czuła co się święci, więc niespodziewanie,
co było zaskoczeniem dla niej samej, nabrała wody w usta i znowu
nie była w stanie powiedzieć ani słowa. Patrzyła na szramy na
twarzy Hadriana, które pozostały po jej paznokciach. Przyuważyła,
że niektóre z nich lekko krwawią w kilku miejscach. Następnie
zerknęła na pasek złożony w pół, który mocno ściskał w
dłoni. Odsunęła się na tyle na ile pozwalało jej oparcie kanapy.
Nie miała siły, by wstać i zacząć uciekać, ale w tamtej chwili
niczego bardziej nie pragnęła.
– Śmiesz
się jeszcze ze mną wykłócać? – zapytał żonę. – Ty chyba
nie wiesz co to znaczy dostać prawdziwy wpierdol – powiedział
przez zaciśnięte zęby. – Odwróć się albo przypierdolę tam
gdzie trafię, a ty w końcu wyjdź i przestań się wtrącać –
polecił zarówno Clarze jak i jej babci.
– Nie
wychodź. – Ruda złapała babkę za fragment spódnicy.
Camila
westchnęła głośno, jakby była już zmęczona całą sytuacją.
– Oboje
się uspokójcie, dzieci. Nie można tak. Pozabijacie się nawzajem,
przecie. Diabły jakie w was wstąpiły, czy co? – zapytała i
ponownie chwyciła Hadriana za obydwa ramiona, by ten nie zrobił
czegoś głupiego i znowu nie rzucił się na żonę. Zrezygnowała
jednak z wypychania go z pokoju. Zamiast tego sięgnęła do paska,
który mężczyzna trzymał w dłoni. – Odłóż to, synek, zanim
naprawdę krzywdę jej zrobisz. Przecież ty ją zabijesz. To twoja
żona jest, nie chcesz jej chyba zabić, prawda?
Alarcon
poczuł jak jego oczy zachodzą łzami, a potem namacalna stała się
też wilgoć na policzkach. Potrząsnął głową, co znaczyło tyle
co „nie” i zdecydował się odejść. Chciał odwrócić się na
pięcie i w samotności wyjść z mieszkania, ale usłyszał tupanie
małych nóżek, wciśniętych w dziecięce trzewiki, a następnie
zgrzytnięcie klamki od drzwi wejściowych. Wsuwając pasek z
powrotem do szlufek spodni, wyszedł córką naprzeciw.
– Tatko?
– zdziwiła się, ale też ucieszyła mała Aurora.
– Dzień
dobry, aniołku – powiedział do niej i przyklęknął na jedno
kolano.
Amelia
wykorzystała okazję i od razu przysiadła na tym drugim kolanie
ojca.
– Tobie
też dzień dobry. – Musnął młodszą o dwie minuty córkę w
policzek.
– Mamy
w domu kota? – zainteresowała rezolutnie Aurora. – Podrapał ci
buzię.
Hadrian
mimowolnie uśmiechnął się na wzmiankę o kocie, bo przypomniał
sobie, że każdy mężczyzna w miasteczku, którego twarz, szyja lub
ręce były podrapane właśnie kotem się wymawiał. W
rzeczywistości nie było jednak żadnego mruczka, były za to żony
i matki, ewentualnie córki.
– Nie
zdejmujcie butów ani pelerynek. Pójdziemy na spacer – oznajmił
dziewczynkom.
– My
dopiero wróciliśmy ze spaceru. – Blondyneczka stojąca przed nim
rozłożyła ręce w geście bezsilności, ale też w taki sposób,
jakby chciała ojcu wyłożyć, że powiedział coś bardzo głupiego.
– Wróciłyśmy
– poprawił ją mimochodem. – To pójdziemy jeszcze raz, tym
razem do ciastkarni po jakieś ciastko – zaproponował.
– I
po bezy dla mamy? – zapytała ucieszona czterolatka.
– Tak,
i po bezy dla mamy – odpowiedział z niezwykłym smutkiem w głosie.
– To
cudownie, to ja tak chcę! – wykrzyknęła, kręcąc się wkoło.
Granatowa
polarowa pelerynka jaką miała na sobie zaczęła podnosić się do
góry pod wpływem wiatru.
– To
idziemy – zadecydował i wstał, biorąc Amelię na ręce. Przed
Aurorą otworzył drzwi. – Gaduła przodem – oznajmił i czekał
aż dziewczynka zejdzie na pierwszy schodek niewysokiego progu, który
mieli przed drzwiami. W ostatniej chwili zdjął jeszcze marynarkę z
wieszaka, zdając sobie sprawę z tego, że na dworze jest zimniej
niż przypuszczał.
*
Na początku zacytowałem fragment piosenki: Anita Lipnicka –
Diabeł i Bóg
*
Tym razem na zdjęciu jest mała Aurora, ale równie dobrze można
uznać ją za Amelię, bo w końcu dziewczynki są bliźniaczkami i
to łudząco do siebie podobnymi