sobota, 24 grudnia 2016

Rozdział 2: Trup w chacie nad rzeką (część 3)


Kłamiąc kłam tak byś w kłamstwa wierzył sam
Prawdy choćby gram, a w oczach sól
Raniąc rań tak jak chirurg, a nie drań
W półuśpieniu, w znieczuleniu nieuchwytny ból...

Hadrian stał w kuchni i pochylony nad stołem, kroił ziemniaki w długie i wąskie słupki. Popijał przy tym piwo wprost z butelki. Kiedy wszystkie obrane ziemniaki były już skrojone, upewnił się czy olej na patelni jest rozgrzany. Wydawało mu się, że tak, więc wrzucił do niego pokrojone warzywa i w znudzeniu wpatrywał się w proces smażenia. Nie lubił gotować i tak naprawdę rzadko to robił. Nauczył się jednak dla dziewczynek i dla Clary, by miała możliwość pracowania i nie obciążania przy tym babci kolejnym obowiązkiem. Poniekąd żałował, że nie stać go na zatrudnienie służby. Do takich wygód nawykł w domu rodzinnym, ale... ale dokonał wyboru. Wolał poślubić kobietę, którą pokochał, niżeli zostać jednym z dziedziców rodzinnego majątku. Sprzeciwił się więc rodzicom, ożenił i zamieszkał w rodzinnym domu własnej żony, mając świadomość, że pewnie nigdy nie zarobi wystarczająco dużo, by powrócić na ten sam stopień hierarchii społecznej jaki zapewniło mu przyjście na świat w majętnej rodzinie.
Usmażone ziemniaki wyłowił za pomocą płytkiego sita, otrząsnął z nadmiaru tłuszczu i przerzucił do porcelanowej miski, w której zwykle jadał zupę. Była jednak na wierzchu i pod ręką, więc uznał, że do frytek również się nadaje. Ulubione danie doprawił solą, pieprzem i ususzoną zmieloną papryką. Zdecydował się jeszcze posypać je ziołami prowansalskimi i kiedy już miał wychodzić z kuchni, to przypomniał sobie o piwie. Dopił je do końca i pozostawiając butelkę na stole. Wyjął z szafki drugie piwo i uporał się z kapslem przy użyciu zębów. Wypluł zbędny przedmiot wprost do kosza na śmieci.
Zasiadł w salonie, ale nie przy dużym stole, którego nie dało się upchnąć w kuchni, a przy biurku dostawionym do samego parapetu. Zajął się jedzeniem, piciem i wgapianiem w puste, ciemne ulice miasteczka. Raz tylko zerknął na fortepian, przypominając sobie moment zdania ciosu i obraz żony leżącej na klawiszach. Ten żałosny dźwięk, zarówno samego uderzenia, jak i melodię, którą wygrał fortepian słyszał w uszach wciąż i od nowa, dosłownie tak, jakby wydarzenie miało miejsce przed paroma sekundami, a nie ponad godziną.
Wrzucił do ust kolejny kawałek ziemniaka. Ten był mocno usmażony i ociekający olejem, więc zaraz po jego zjedzeniu oblizał palce i chwycił za butelkę piwa, opróżniając ją niemal do połowy. Był skupiony na wykonywanych czynnościach, gdyż to pozwalało mu na niemyślenie o niczym innym. Miał jednak doskonały słuch, więc nie umknął mu odgłos kroków za plecami. Nie zamierzał jednak odzywać się pierwszy.
Hadrian? – rzekła Clara pytająco.
Nie odpowiedział. Wrzucił do buzi kolejną frytkę, a po niej kilka następnych. Te także popił alkoholem o naturalnej, chmielowej goryczce.
Ciężko się mówi do twoich pleców – rzuciła w beznamiętny sposób. Miała nadzieję, że to wywrze na nim jakieś wrażenie, że sprawi iż się odwróci.
Nie odwrócił się. Jadł i pił dalej. Podobnie jak wcześniej wpatrywał się w szybę i krajobraz za nią.
Jeśli uczyniłam coś czym cię uraziłam, jeśli w jakiś sposób ci zawiniłam, to wtedy osobiście cię przeproszę, ale... ale na chwilę obecną... ja nie wiem za co mnie uderzyłeś. – Podeszła bardzo blisko. Chwyciła za oparcie krzesła i przysiadła obok, opierając się o ścianę tuż przy oknie. – Powiesz mi o co chodzi? – dopytywała.
Oczy Alarcona się zaczerwieniły. Już wcześniej żyłki, które były oznaką zmęczenia i niewyspania pojawiły się na białkach, ale teraz było w nich coś co sprawiało wrażenie, jakby mężczyzna ledwie powstrzymywał się od płaczu.
Mam prawo wiedzieć co spowodowało twój gniew! – lekko się uniosła.
Nie masz już żadnych praw – rzucił chłodno, ale przy tym niezwykle cicho.
Bo ty tak powiedziałeś? – postanowiła dopytać.
Przyjrzała się uważnie jego profilowi, mocno zarysowanej, zaciśniętej szczęce i drgającemu policzkowi oraz podbródkowi. Wiedziała, że nie doczeka się odpowiedzi.
Spójrz na mnie! – wrzasnęła i szarpnęła za rękaw jego bordowej koszuli.
W tamtym momencie wstał z krzesła tak energicznie, jakby siedzenie go parzyło. Uderzył otwartą dłonią o blat biurka z taką siłą, że miska do połowy pełna frytek i butelka piwa podskoczyły.
Chcę tylko wiedzieć o co ci chodzi – wyjaśniła płaczliwie, starając się powstrzymać nagły przypływ szlochu. Wycofała się przy tym do tyłu, możliwie jak najdalej, jakby to miało ją uchronić w razie potrzeby.
Usiadł ponownie i siląc się o opanowanie oraz spokój powrócił do konsumpcji. Przez jakiś czas milczał, ale potem rzekł stanowczo:
Zniknij mi z oczu.
A więc po prostu się wyżyłeś, tak? – zapytała, wstając z miejsca. – Daj mi powód, dla którego pierwszy raz podniosłeś na mnie rękę, bo jeśli nie było powodu, to nie licz, że ujdzie ci to płazem. Nie masz prawa mnie bić. Może inne kobiety sobie pozwalają. Ja nie pozwolę.
I co zrobisz? – wymsknęło mu się z czystej ciekawości. Potem objął gwint butelki ustami i pociągnął spory łyk. Rzucił żonie wyzywające spojrzenie.
To co powinna każda kobieta w takiej sytuacji. Pójdę na policję.
Wyśmiał ją.
Drzwi szeroko otwarte – oznajmił. – Jak chcesz możesz złożyć zeznania tutaj.
Pójdę prosto do twojego szefa – zagroziła i wróciła do pokoju córek, mając w planach spędzić tam resztę nocy.

Hadrian dokończył jedzenie i jak gdyby nigdy nic opuścił dom w celu zakupienia kolejnych butelek piwa. Co prawda sklepy w godzinach nocnych były nieczynne, ale bardzo dobrze znał cukiernika i jego syna, który prowadził jedyny sklep w miasteczku. Postanowił zabrać ze sobą psa. Przy Szogunie czuł się nawet bezpieczniej niż, gdy posiadał przy sobie kaburę z bronią i pełny magazynek naboi.
Państwo Alarcon i wszyscy domownicy rzadko wychodzili głównym wyjściem. To zwykle strzeżone było przez pokaźnych rozmiarów wilczura, poza tym zdawało się być okrężną drogą do centrum. Korzystali więc z tylnego wyjścia i przez to nikt wcześniej nie zauważył anonimowej wiadomości pozostawionej przez dwóch chłopców.
Hadrian dojrzał białą, pomiętą kartkę. Schylił się po nią, rozwinął, przeczytał i postanowił osobiście i samodzielnie sprawdzić czy czasami nie jest to jakiś żart niesfornych urwisów. Szczególnie zniesmaczyły go ortograficzne błędy, które nie sprawiały, że wziął ową informację na poważnie, ale by mieć całkiem czyste sumienie postanowił oprzeć sytuację na w razie czego i przezorny zawsze ubezpieczony. W ten sposób Hadrian Alarcon dotarł na miejsce zbrodni i nim ruszył na komisariat w celu powiadomienia o swoim znalezisku kolegów z pracy, to najpierw sprawdził puls denatki, choć tak naprawdę nie musiał tego robić, bo była bardzo zimna, odniósł nawet wrażenie, że lodowata, poza tym w powietrzu unosił się swąd początku rozkładu i noga kobiety była naruszona przez jakieś dzikie zwierze.
Brunet zmarszczył czoło i podnosząc się z kucek wyjął chusteczkę z kieszeni granatowego swetra. Przyłożył ją do ust i nosa, chcąc choć na krótki moment poczuć inny zapach niż ten odurzający smród. Zawsze był wrażliwy na zapachy. Jako dziecko pierwszy wiedział, gdy służba piekła placek, ale też robiło mu się niedobrze, gdy poczuł choć mizerny swąd spalenizny owego wypieku. Teraz też było mu niedobrze, na dodatek kręciło mu się w głowie, ale był już dorosły, musiał więc zacisnąć zęby i jakoś sobie z tym poradzić. W jego zawodzie zbytnie rozczulanie się nad innymi, ale też nad samym sobą, było nie do pomyślenia i zupełnie nie wchodziło w grę.
No to mamy trupa w miasteczku – powiedział sam do siebie, powoli zmierzając w stronę policyjnego komisariatu.

Po około godzinie miejsce zbrodni zostało zabezpieczone, fotograf wykonał zdjęcia pozycji w jakiej pozostawiono zwłoki, ale też zdjęcie chaty i wszystkiego co dookoła.
Jak umarła? – spytał Hadrian koronera. – Od tej rany? – wskazał palcem na dziurę w okolicy żeber.
Nie wiem tego na pewno.
A kiedy będziesz wiedział na pewno? – dopytywał wysokiego i szczupłego bruneta.
Daj mi dzień, góra dwa – odparł.
Proszę, masz kilka godzin. – Wstał z kucek i poszedł w stronę drzewa, o które opierał się jego partner.
Julio nawet nie spostrzegł, że ktoś koło niego stanął. Zajęty był spalaniem papierosa i czynił to w dużym skupieniu, starając się przy tym nie myśleć. Pierwszy raz na własne oczy widział coś takiego i tak naprawdę ukończona szkoła i te pół roku pracy w zawodzie, nie były w stanie przygotować go na tak makabryczny widok.
Poczęstuj mnie – polecił Alarcon. – Wyszedłem z domu bez paczki – dodał wyjaśniająco.
Już po chwili obejmował papierosa ustami i odpalał za pomocą zapałki, których całe opakowanie użyczył mu kolega. Zaciągnął się i przez chwilę poczuł odprężenie, pomimo że ani okoliczności, ani miejsce nie należały do stosownych, by wspierać takie odczucia.
Pewnie zabił ją jakiś przejezdny i tutaj pozostawił zwłoki – stwierdził uspokajająco. Tak naprawdę nie chciał dodawać tym otuchy Julio, ale samego siebie przekonać, że w miasteczku nie ma żadnego niebezpieczeństwa, i że nic nie grozi Clarze ani dziewczynkom, że jego mała rodzina może czuć się tutaj bezpieczna jak do tej pory.
A jeśli nie? – spytał wypstrykując niedopałek możliwie jak najdalej.
Co jeśli nie?
Jeśli to tu ją zabito, a nie pozostawiono? Krew o tym właśnie świadczy.
To nadal mógł to zrobić przejezdny! – uniósł się.
A jeśli nie zrobił tego przejezdny!? Wiesz co to wtedy znaczy!?
Tak! – ryknął. – Znaczy, że w miasteczku mamy mordercę. Tylko póki co sam nie chcę o tym myśleć – dodał i przeczesał włosy, zaczesując do tyłu dwa niesforne kosmyki, które opadały mu na czoło.

Pedro Rivera pomimo tego, że wciąż odczuwał niemiłosierny ból głowy, a przy tym mocne jej zawroty, zdecydował się na zwleczenie z łóżka i przygotowanie do wyjścia z domu. Chciał stawić się w pracy, pomimo że jego matka załatwiła z dyrektorem, by nie musiał do niej przychodzić przez kilka dni. Jelitówka, to choroba, która zapewniała co najmniej tydzień wolnego, ale on w dziwny sposób nie chciał wykorzystywać tego kłamstwa na swoją większą korzyść, niż ta, która była konieczna.
Tak naprawdę Pedro martwił się o Alicie, o to, że kobieta nawet się do niego nie odezwała, nie odwiedziła... zupełnie tak jakby nie istniał, a przecież zwykle widywali się codziennie.
Powiedziałaś jej coś? – dopytywał, stając w kuchni.
Jego matka właśnie szykowała kanapki. Chwycił więc za jedną i nawet nie zdążył dotknąć nią ust, a już dostał po łapach.
To dla mnie – oznajmiła kobieta. – Pijusowi nie będę usługiwała – dodała.
Zrobił niezadowoloną, a nawet lekko zawiedzioną minę i odwrócił się do blatu, by zabrać z niej kubek z kawą.
Kawy też się nie waż ruszać, jest moja. Ty sam sobie możesz przygotować śniadanie. – Przełożyła kanapki na talerz, następnie na drewnianą tackę i wymaszerowała z niewielkiego pomieszczenia. Wróciła się jeszcze po kubek z gorącym napojem i postanowiła zacząć traktować syna dokładnie w taki sposób, jakby był niczym więcej jak tylko powietrzem.
Mówiłaś coś Alici? – dopytywał, zapinając guziki białej koszuli.
Nie doczekał się odpowiedzi więc wszedł do pokoju matki i powtórzył pytanie, tym razem zakładając szelki na szerokie ramiona.
Nie musiałam nic mówić. Sama się domyśliła. A teraz już idź do tej pracy i zejdź mi z oczu. – Spojrzała na syna z niekrytą odrazą i powróciła do jedzenia dopiero, gdy opuścił pokój.

Dzień w pracy dla Pedro wcale nie zapowiadał się dobrze. Z Alicią spotkał się już na korytarzu, ale ta nie wyraziła ochoty, by zamienić z nim chociażby jedno słówko. Na dodatek ledwie zjawił się w pokoju nauczycielskim, a został poproszony przez koleżankę z pracy, by przyniósł jej podręczniki do historii z biblioteki.
Masz więcej siły, mnie się nie chce tego dźwigać – usprawiedliwiła tym sposobem fakt, że wysyła tam właśnie jego.
Rivera unikał wizyt w bibliotece jak tylko mógł. Z resztą Clara w podobny sposób unikała jego, ale tym razem wiedział, że i tak musiał się z nią zobaczyć. W końcu to ona kryła jego tyłek, gdy nawalił na całej linii i po prostu nie przyszedł do pracy. Zdecydował się więc wykorzystać ostatnie pół godziny przed zajęciami i odwiedzić cukiernie. Zakupił ulubione bezy Rudej, którą kiedyś, dawno temu, nazywał Czarną, przez kolor włosów na jaki je farbowała.
Wszedł do pomieszczenia, które pachniało starymi książkami i mocną, pomarańczową herbatą z dodatkiem cynamonu. Zrobiło mu się cieplej na sercu, podobnie zresztą, gdy wspomniał czekoladę na gorąco z laską wanilii, którą Clara niegdyś przygotowywała dla niego.
Cześć – przywitał się i stanął przy ladzie.
Jednym słowem zmusił ją, by się odwróciła, gdyż wcześniej stała przy oknie i obserwowała zza białej, koronkowej firanki dzieci grające w piłkę i wyginające się na trzepaku.
Clara odwracając się, od razu zdjęła ciemne okulary, które były modne w poprzednim sezonie letnim i odpowiedziała Pedro na jego przywitanie.
Ten nie ukrywał swojego zdziwienia, nawet lekko rozchylił usta.
Chciałem ci podziękować za to, że... że... Sama wiesz za co?
Za to, że dyrektor opierdolił mnie za to, że tak późno powiedziałam mu o tym, że nie przyjdziesz do pracy?
Właśnie za to – odpowiedział ze spuszczoną głową, drapiąc się przy tym po potylicy. Wyglądał przez to jak mały, niesforny i nieporadny chłopczyk.
Drobiazg, Pedro.
Uśmiechnęła się od ucha do ucha, a on, choć nie chciał, to i tak zaczął lustrować zasinienie w okolicy jej oka i policzka.
Co mi przyniosłeś? – Sięgnęła po pakunek i gdy tylko do niego zajrzała, to zdawała się rozpromienić znacznie bardziej. – Moje ulubione bezy – naumyślnie przeciągnęła ostatni wyraz. – Znaj moją dobroć, jedną cię poczęstuję – oznajmiła żartobliwie i wysunęła tytkę z zawartością wprost pod jego nos.
Dziękuję. – Poczęstował się jedną, a potem poczuł, że nie wytrzyma i że koniecznie musi się o coś zapytać. – Z góry przepraszam, jeśli nie chcesz o tym mówić, ale co ci się stało? – Wskazał palcem na lewą stronę jej twarzy.
A więc zauważyłeś? – Wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby, tak mocno, że aż świsnęło. – Hadrianowi odbiło – odpowiedziała wprost, czym wprawiła mężczyznę w osłupienie i oniemienie. – Co się tak gapisz, jak na księdza głoszącego tureckie kazanie?
Pedro potrząsnął głową.
Nie, nie, tylko... nawet się nie spodziewałem – odpowiedział i mocno przy tym zagestykulował jedną dłonią.
Szczerze, to ja też się nie spodziewałam, ale jak widać, życie jest nieprzewidywalne i zawsze można je związać z totalnym dupkiem nawet o tym nie wiedząc.
Już zapomniałem jaka potrafisz być bezpośrednia – powiedział bardziej dla zmiany tematu, niż dla chęci pociągnięcia go.
Bezpośrednia to ja dopiero będę po pracy, gdy zawitam na komisariat.
Idziesz z nim to wyjaśnić? – upewniał się, jednocześnie przeczuwając, że Clara miała coś zupełnie odmiennego na myśli.
Z nim? Oszalałeś? Z jego szefem.
Może stracić pracę – uświadomił jej Rivera.
To znajdzie inną – odparła stanowczo.
Clara... nie zrozum mnie źle, ale takie coś powinno się wyjaśniać w czterech ścianach.
Gdyby jeszcze on chciał mi cokolwiek wyjaśnić, to uwierz, wyjaśniałabym, ale z nim się nie da. Czuję się dokładnie tak, jakby nagle do mojego domu wprowadził się obcy mężczyzna i zabrał mi tego mojego. Nie zrozumiesz tego – stwierdziła, widząc jego zakłopotanie i to jak szmera się po policzku.
Pewnie nie – przytaknął jej. – Dla własnego dobra nawet nie będę próbował, ale pójście donieść na męża do jego miejsca pracy to ostatnia głupota. Ja bym się za takie coś wkurzył.
Zacznijmy od tego, że ty nie podniósłbyś ręki na kobietę.
No nie – przyznał jej rację. – Tak właściwie to ja przyszedłem tutaj po podręczniki do historii. Marcela mnie o nie prosiła.
A mnie prosił dyrektor, bym tylko gdy cię zobaczę, powiedziała, że masz stawić się u niego w gabinecie.
Cholera – zaklął.
Tak, właśnie tak, będzie opierdol.

Arturo Bosca pochylał się nad materiałem w kwiaty i wykrawał z niego spódnice, którą zamówiła starsza, pulchna kobieta. Pracownicy salonu krawieckiego jak zwykle mieli pełne ręce roboty, więc był zmuszony sam, pomimo że był szefem, zakasać rękawy i brać się do pracy. Obwiązał więc wstążką podwinięty nad łokieć rękaw, by ten mu nie opadał i nie przeszkadzał przy odrysowywaniu kredą odliczonych centymetrów.
Witam panie Bosca – usłyszał za swoimi plecami.
Odwrócił się powoli, nieśpiesznie, choć kobieta miała tak młody i melodyjny głos, że odczuwał dziwną potrzebę ujrzenia jej natychmiast, choćby po to, by się upewnić do kogo ten głos należy. Miał przeczucie, że już gdzieś go słyszał, i że było to całkiem niedawno.
Pani... lekarz – szepnął.
Alarcon. Margot Alarcon – przedstawiła się i wyciągnęła dłoń w jego kierunku.
Szybko ją ujął, nawet pocałował wierzch.
Przepraszam, wczoraj musiałem niedosłyszeć nazwiska. To zbieg okoliczności czy jest pani rodziną Hadriana i Doriana?
To moi bracia – odpowiedziała drobna brunetka, której uśmiech był niezwykle promienny, a zęby duże i białe. – Dopiero wróciłam do miasteczka po studiach i odbytym stażu. To dlatego wcześniej się nie spotkaliśmy – dodała.
Zapewne, bo takiej kobiety nie umiałbym zapomnieć – skomplementował.
A więc to prawda co o panu mówią.
A co o mnie mówią?
Kobiety głoszą, że gdy ma się zły dzień, chandrę, to wystarczy udać się do zakładu krawieckiego. Ponoć tu szybciej poprawi się nastrój niżeli nawet w zakładzie fryzjerskim.
Liczę na to, że za tą opinią stoją moje prace, ubrania, a nie...
Pan? – dopytywała, wchodząc mu tym sposobem w zdanie. – Proszę nie być skromnym. Fałszywa skromność to jedna z gorszych cech. Kobiety przychodzą tu dla pana i wciąż zamawiają nowe suknie, choć nie są im one w zupełności potrzebne. Jak widać, dużo się od nich nie różnię. – Zsunęła torebkę z ramienia i wyjęła z niej zwinięty na kilka części materiał o malinowym kolorze. – Chciałabym, by sukienka była prosta, skromna, ale odznaczała się pewną nieprzeniknioną subtelnością. Ma być zwyczajna, a jednak wyjątkowa – zaczęła składać zamówienie.
Arturo stał z materiałem, który przekazała mu na dłonie i z oniemieniem wpatrywał się w jego barwę. W jego oczach, na krótki moment, zawitały łzy. Szybko jednak je ukrył i odłożył materiał za siebie, jakby nie mógł znieść jego delikatnego dotyku, jego koloru.
Czy coś się stało, panie Bosca? – zapytała Margot, zauważając nagłą zmianę w krawcu.
Nie, nic. – Pokręcił głową i starał się zmazać wcześniejsze wrażenie. – Po prostu, mam ostatnio dużo pracy. Choćby to zlecenie dla pani brata...
Odmówi mi pan? – powiedziała to w taki sposób, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że żadnej odmowy nie przyjmie.
Nie, skąd? Oczywiście, że nie, tylko czas oczekiwania...
Poczekam ile będzie trzeba – ponownie weszła mu w zdanie. – Ile będę panu należna?
Arturo przez chwilę się zastanowił. Miał już przejść do pobierania wymiarów kobiety i zapisać je kredą na materiale, który od niej otrzymał, ale nagle poczuł, że musi zapytać o coś jeszcze.
Ten materiał, gdzie go pani zakupiła?
Pochodzi z Francji. Robi wrażenie, prawda?
Prawda – przytaknął jej. – Potrzebowałbym taki sam.
Nie ma mowy. Nie sprowadzę dla pana hurtowej ilości, bo wtedy moja suknie straciłaby na wyjątkowości. Wszystkie kobiety w miasteczku nagle miałyby podobną.
Nikt nie mówił o hurtowej ilości, pani Alarcon. Myślałem tylko o mojej żonie.
Jest pan żonaty? – zdziwiła się, a po chwili uderzyła samą siebie otwartą ręką w czoło. – A no tak, przecież ma pan syna. Całkiem wyleciało mi z głowy.
Niech się pani nie martwi. Co drugiej kobiecie wylatuje to z głowy. Zupełnie nie wiem czemu, przecież ja nawet nie zachowuję się jak kawaler.
A jak zachowuje się kawaler?
Jak załatwi mi pani materiał, to może nawet pani pokaże. – Uśmiechnął się w sposób tak uwodzicielski, że z trudem, ale w końcu udało jej się oderwać od niego oczy.
To już zakrawało o flirt, panie Bosca. – Teatralnie pogroziła mu palcem.
Złapał za niego i szepnął:
Arturo, dobrze?
Arturo?
Tak, przejdźmy na ty – zaproponował.
W takim razie Margot.
Jak będzie z materiałem?
Co tak panu... przepraszam. Co tak tobie zależy?
Powiedzmy, że w moim życiu miał pewne mocne znaczenie.
Znaczenie?
Tak. Obiecałem żonie, że nigdy nie zabraknie jej sukienek, że będzie miała każdą jaką tylko sobie wymarzy, ale przez tyle lat nie byłem w stanie jej dać tej pierwsze upragnionej, tej od której wszystko się zaczęło.
Państwa małżeństwo zaczęło się od sukienki?
Poniekąd tak – powiedział cicho. Chwycił za centymetr krawiecki i oznajmił, że jest zmuszony zmierzyć ją osobiście, jeśli sukienka ma pasować idealnie.

Sylvia Bosca od pewnego czasu nie czuła się szczęśliwa. Dostrzegała zmiany jakie zaszły Arturo. Jej mąż co prawda nigdy nie był szczególnie wylewny w uczuciach, a komplementy na temat wyglądu czynił z rzadka, ot święta. Pomimo tego zawsze starała się dobrze wyglądać. Oczywiście robiła to dla niego, a nie dla samej siebie. Niezaniedbanie się przy takiej ilości dzieci i licznych obowiązkach domowych wymagało nie lada wysiłku, ale nawet najdoskonalszym makijażem nie była w stanie zakryć codziennego zmęczenia, pewnego rozdrażnienia i nieszczęścia dostrzegalnego głęboko w źrenicach.
Blondynka miała dość samotności, bo pomimo tak licznej rodziny ona czuła się niezwykle samotną osobą. Dzieci nie były dobrymi kompanami do dorosłych rozmów, a jakiekolwiek wyjście wiązało się zabraniem młodszych z sobą lub chwilowym pozostawieniem ich pod opieką starszych. Gdzieś w tym wszystkim najbardziej brakowało jej Arturo, którego praca i ciągła nieobecność spowodowały, że jedyne porozumienie sięgało ich dopiero w późnych godzinach nocnych i miało miejsce w łóżku.
Czemu nie jesz, mamo? – zmartwił się Jacopo, zauważając, że matka jedynie dłubie widelcem w talerzu i co jakiś czas przywołuje rozbieganego Matteo do siebie, by choć odrobinkę ziemniaków z sosem i gotowanym mięsem wylądowało w jego buzi.
Nie jestem głodna – odpowiedziała zgodnie z prawdą i wysiliła się, by wykrzywić usta w coś co pierwotnie miało przypominać uśmiech.
Ja za to jestem głodny za dwoje. Muszę się teraz dobrze odżywiać, by szybko wrócić do zdrowia. Tak powiedziała pani lekarz – wygłosił swoją egocentryczną mowę Antonio, a potem zaczął nabierać jeszcze większe porcje na widelec i szybciej przeżuwać.
Jedz, jak będzie trzeba to ci dołożę – zapewniła go Sylvia i ponownie krzyknęła na Matteo, by na moment przyszedł.
Jus nie! – odpowiedział czterolatek. – Jus nie głodny – dodał, wspinając się na kanapę, a kiedy już mu się to udało, to zaczął wchodzić wyżej, na górę oparcia.
Sylvia przewróciła oczami i wstała z miejsca, by podejść do syna i ściągnąć go na podłogę, w obawie, że ten jeszcze wywinie orła i rozbije sobie głowę.
Chętnie zjem jego porcję – zapewnił Antonio i zabrał talerz, w którym wcześniej dłubała widelcem matka. W ten sposób zamienił swój pusty, na cudzy pełny. Uśmiechnął się do Jacopo i poruszył znacząco brwiami.
Czego znowu chcesz? – zapytał dwunastolatek.
A ja coś mam – pochwalił się. – Ciekawe ile za to dostanę znaczków od Marcosa. Jak będę miał całą kolekcję, to sprzedam ją temu siwemu panu, co mieszka na drugim piętrze, tam gdzie pan Rivera. Ten pan zbiera tylko całe kolekcje.
Co masz?
Nie powiem – odpowiedział melodyjnie, niemal to wyśpiewując. – Nie powiem, nie powiem! – wykrzyknął i aż z radości podskoczył na krześle. – Tylko Marcosowi powiem – dodał i wtedy przez przypadek potrącił łokciem szklankę do połowy pełną kompotu. – O oł!
Nie o oł, tylko to zetrzyj! – krzyknęła do niego matka. Wstała i podeszła do łóżeczka, by wziąć właśnie rozbudzającą się Clarę na ręce. Chciała oszczędzić dziewczynce rozpłakania się.
Czemu ja muszę ścierać sam, a tata jak coś potrąci to zawsze ktoś za niego wyciera? – interesował się dziesięciolatek, marudząc przy tym co niemiara. – Za tatę wycierasz! – zarzucił matce i mokrą ścierkę, którą najpierw wytarł podłogę, a następnie stół, wrzucił do zlewozmywaka, wprost na stertę brudnych naczyń.
Arturo jest moim mężem. Ty tylko synem – udzieliła mu odpowiedzi, która w jej mniemaniu miała wszystko wyjaśnić.
Poniekąd miała rację, bo Antonio taka odpowiedź całkowicie wystarczyła. W myślach uznał, że już się nie może doczekać aż będzie na tyle duży, by mieć żonę. Potem wyjawił to na głos, mówiąc do brata, że taka żona, to by po nim sprzątała wszystko, nawet zabawki.
Jacopo miał na ten temat jednak zupełnie inne zdanie. Był starszy, więcej rozumiał, ponadto od dziecka cechowała go mocno rozwinięta empatia. Uznał więc:
Jesteś egoistą, tak samo jak nasz ojciec!
Jestem kim? – zmarszczył nosek i obserwował jak jego brat pod wpływem wielkiego zdenerwowania wstaje od stołu i zasuwa za sobą krzesło.
Jacopo chciał już uciec do pokoju i zająć się odrabianiem pracy domowej, a potem pójść jeszcze na moment pod okno Caroliny, by zawołać ją do wspólnej zabawy, ale głos matki skutecznie zatrzymał go w miejscu.
Naczynia, Jacopo, same się po tobie do zlewu nie włożą. I nawet nie myśl, że jak zjadłeś, to gdziekolwiek pójdziesz, bo jeszcze znowu gdzieś zaginiesz, a ja nie mam głowy do kolejnych zmartwień.
Chłopiec zawrócił więc i chwycił oburącz za talerz, na którym wcześniej ułożył szklankę i sztućce. Podszedł do zlewu i chwilę zastanawiał się nad tym czy po prostu odłożyć to wszystko spokojnie i delikatnie, czy okazać jakieś emocje. Zdecydował się na okazanie emocji. Rzucił więc naczyniami z taką siłą, że talerz pękł na trzy części, a szklanka posypała się w drobny mak.
Antonio wystraszył się trzasku i szeroko otworzył oczy. Od krzyknięcia jednak się powstrzymał, zatykając oburącz usta. W milczeniu obserwował co zdarzy się dalej. Przeczuwał, że będzie dym i gdy zobaczył matkę i jej zagniewany wyraz twarzy był już pewien, że jego przeczucia okażą się być całkiem trafione.
Sylvia straciła panowanie nad sobą. Zaczęła krzyczeć, mówiąc, że ma dość i że zachowują się nie tylko jak stado baranów, ale też przy okazji jak zupełnie niewychowane bachory.
Ja nic nie zrobiłem! – przerwał jej Antonio. Zbulwersowany aż wstał z miejsca i stanął przed matką z gniewem wypisanym na twarzy.
Ta jednak go nie słuchała i krzyczała dalej.
Głupia jesteś! – wykrzyknął i nie chcąc dalej oglądać własnej rodzicielki zdecydował się ją wyminąć, przy okazji popychając i uciec przed siebie, byle dalej od tego domu i tych ludzi.
Antonio! – wrzasnęła za nim Sylvia. – Antonio, wróć się w tej chwili!
Chłopiec jednak wcale nie miał zamiaru wracać. Trzasnęły za nim drzwi.
Przypilnuj Clarę – poleciła i wcisnęła córkę na ręce Jacopo.
Mała rozpłakała się wystraszona nerwową atmosferą, ale Sylvia nie miała czasu się nią przejmować. W klapkach wybiegła za dziesięcioletnim synem i zatrzymała go przed samą furtką. Udało jej się to tylko dzięki temu, że chłopiec przez doznany uraz kostki nie biegał tak szybko jak zazwyczaj.

* Na początku zacytowałem fragment piosenki: Grażyna Łobaszewska – Ślady na wodzie
* Na zdjęciu powyżej przedstawiona została Sylvia

8 komentarzy:

  1. wspolczuje Hadrianowi, kompletnie sobie nie radzi, a teraz bedzie miał jeszcze morderstwo do rozwikłania. Choć moze przynajmniej trochę go to oderwie od codzienności. Z Clarą powinien porozmawiać, choć z drugiej strony trochę dziwne, że nie przeszło jej na myśl, o co może chodzić. Być może kobieta nie uważa, że maż mógłby się domyśleć? Ciekawe, jak to rozwiazesz. Nauczyciel mnie coraz bardziej denerwuje i mam nadzieję, ze Alice przemyśli jeszcze dwa razy, nim wyjdzie za niego za mąż. A Antonio jak zwykle robrajający.
    Powinno być napisane "zwierzę" i "spódnicę" --> tam na początku fragmentu dotyczącego krawca (soją drogą wyczuwam pojawienie się przyszłej kolejnej kochanki krawca)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może ta kobieta wcale tego męża nie zdradza, co? Clara przede wszystkim będzie walczyła o to, by mąż jej tak nie traktował i doprowadzi do tego, że ten zacznie ją traktować gorzej.
      Pedro nie jest idealnym facetem, średnio nadaje się na ojca i prawie wcale nie nadaje się na męża, ale do małżeństwa tych dwojga akurat dojdzie.
      Ja to zawsze gdzieś tę ę pominę ;-( One mnie bardzo nie lubieją ;-(
      Ty już z góry założyłaś, że ten krawiec to sypia z połową kobiet w miasteczku czy jak?

      Usuń
  2. Witam,
    Jestem pewna, że nie jesteś ślepy, ale na mojej stronie znajduje się hasło. Szukaj uważnie, bez tego nie mogę przyjąć zgłoszenia :)
    Pozdrawiam,
    Dafne WS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No faktycznie nie jestem, ale wczytałem się tak w te wszystkie informacje, że to co inną czcionką pominąłem. Pewnie też zmęczony byłem. Tak czy inaczej, przepraszam za niedopatrzenie.

      Usuń
  3. Udało mi się wreszcie zajrzeć do Ciebie, Tychonie. Hmm, muszę wyznać, iż z przyjemnością zapoznałam się z kolejnymi częściami drugiego rozdziału. Tym bardziej, iż ze względu na dosyć sporo spraw do załatwienia nie będę miała sposobności często zaglądać na zaprzyjaźnione blogi po Nowym Roku. Prawie cały styczeń mam już rozplanowany i będę w rozjazdach, głownie przez sprawy zdrowotne. Dlatego ciesze się, iż udało mi się znaleźć trochę czasu przed Sylwestrem, bo pewnie miałabym spore zaległości. Tyle w kwestii wstępu, a teraz do rzeczy. Uh, to zrobiło się nam gorąco! Dołączam do fanklubu Antonia, to ma wiele inteligencji jak na swój wiek! Cóż, cała sytuacja w gabinecie z tą Luną była naprawdę dwuznaczna i trudno się dziwić takiej reakcji małego. Dzieci na ogół mają instynkt, bo niby z jakich powodów jego ojciec odwiedza Klarę w domu i zamykają się w pokoju na klucz? Jeśli twierdzisz, że nie choci o zdradę, to co, u diabła robią kobiety w miasteczku z Arturo? Niewątpliwie do niego chodzą po godzinach lub są odwiedzane w domach, ale świetnie przedstawiłeś całą sytuację. Wszystko ujrzeliśmy oczami Hadriania i wnioski nasunęły się same. Niewątpliwie przydałaby się rzeczowa spokojna rozmowa. W każym razie uderzenie żony w twarz nie było najlepszym pomysłem. Aczkolwiek częściowo rozumiem wszystkie negatrywne emocje, jakie go do tego skłoniły. Często bywa, jednak tak, iż nie wszystko jest jednoznaczne. Mimo wszystko nie lubię Artura, choćby za to, że ma skłonności do przemocy, wobec swoich latorośli. Dlatego pierwszej chwili pomyślałam, że lubi sobie poużywać na boku... Najbardziej podobała mi się ta scena, kiedy Antonio siedział w samochodzie policjanta. Być może przez skojarzenia z powieścią pana Vasconcelosa, Oj, gdy czytałam o skaleczonej nodze, to od razu przypomniał mi się Zeze. Chyba po porostu wtedy były takie czasy, że tłumaczono wszystko biciem. Dostanie w tyłek, to na drugi raz już się nie skaleczy. Doprawdy dziwne metody wychowawcze. No, ale skoro tak musi być, to trudno. Pozdrawiam i życzę szczęśliwego Nowego Roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę więc wszystkiego dobrego i przede wszystkim zdrowia w tym nowym roku.
      Ja nie wiem jak to będzie z zaległościami na tym blogu, bo ja mam wenę na to opowiadanie, ale ostatnio mam mało czasu by cokolwiek publikować, a chciałbym też w końcu opublikować te ostatnie trzy części "Skradzionego dziecka", bo niektórzy się mocno o nie niecierpliwią.
      Ja nawet nie sądziłem, że czytelnicy od razu odbiorą przyjemnego dla kobiet krawca, na którego miło się patrzy i miło się słucha za takiego Casanovę, ale nie narzekam, że tak to wyszło i tak zostało odebrane.
      Hadrian niestety posunie się dalej niż do uderzenia żony w twarz, ale wydaje mi się, że na dniach pojawi się rozdział, który choć odrobinkę, choć może nie do końca skutecznie go wybroni, ale wytłumaczy dlaczego zareagował aż taką agresją. Clara bowiem nie jest święta.
      No tylko Zeze to mocno tę nogę poharatał, a Antonio tylko skręcił kostkę, rozumiem jednak skojarzenia.
      Ale Antonio nie dostał w tyłek za to, że się pokaleczył. Za niedługo nawet od ojca dostanie całkiem trafiony prezent. Nie chcę przedstawiać Arturo jako złego ojca. On ma swoje wady, ale też potrafi się dla dzieci poświęcić.
      Czy ja wiem czy dziwne metody? Może po prostu niedzisiejsze? Im by się wydało dziwne to wychowanie jakie u nas teraz panuje. Ja sam jestem zdania, że klaps to nie bicie, a zasłużone lanie to nie to samo co katowanie, aczkolwiek sam starałem się argumentu siły nie używać.

      Usuń
  4. Hadrian mnie wkurza, zamiast powiedzieć żonie co ma jej do zarzucenia to rzuca fochem. Clara chce tylko wiedzieć za co ją uderzył, jaki był powód, że pierwszy raz podniósł na nią rękę. Ona chce tylko wiedzieć co się złego dzieje z jej mężem, w jej małżeństwie, nie czuje się w żaden sposób winna względem męża, może ona wcale go nie zdradza, bo gdyby to robiła, czy z taką dociekliwością szukała by odpowiedzi? A co najważniejsze, czy gdyby dopuściła się zdrady, poszłaby donieść na męża policjanta do jego szefa? Bo ona jak najpoważniej planuje wizytę na komisariacie i złożenie doniesienia na męża.
    Muszę przyznać, że jest odważna z tym co chce zrobić, myślę, że w tamtych czasach, a nawet i teraz większość kobiet nie doniosłaby na męża w takiej sytuacji. Ciekawe co z tego wyniknie, jak Hadrian zareaguje na poczynania żony.
    No wreszcie Hadrian znalazł wiadomość od chłopców, już myślałam, że deszcz ją zniszczył.
    Trochę to trwało, ale nareszcie policja znalazła ciało Glorii. Hadrian okłamuje samego siebie, na razie chce wierzyć, że kobietę zamordował ktoś spoza ich miasteczka, tak mu łatwiej. Ale niestety wszystko wskazuje, że wśród mieszkańców jest morderca. Czyżby to ten zakapturzony człowiek, który potrącił Antonio, gdy chłopcy wyruszyli na nocną eskapadę, tylko kto to może być?
    Jestem wielką fanką mamusi Pedra, "anioła z rózgą", dobrze że kobieta się nie poddaje i próbuje utemperować synka, tylko ja nie wiem czy już na to nie jest za późno, to nie dziecko, a dorosły facet, który na dodatek za chwilę ma zostać mężem i jeszcze ojcem. Ale dobrze, że mu po łapach dała.
    żal mi Sylvi, ona jest nieszczęśliwa w małżeństwie, tylko dom i dzieci, brakuje jej obecności dorosłej osoby z którą mogłaby porozmawiać. Arturo raczej tego nie zauważa, albo nie chce widzieć, że żona jest niezadowolona z życia, jemu wydaje się, że jak pracuje i utrzymuje dom, to wszystko inne powinno należeć do obowiązków Sylvi.
    Nie podejrzewałam Jacopo że stać go na takie zachowanie, już prędzej Antośka bym podejrzewała, że w złości rzuci talerzami, ale jak widać, Jacopo tez postanowił pokazać, ze targają nim jakieś emocje. Zachowanie Jacopo przepełniło czarę goryczy, Sylvi puściły nerwy i wcale się nie dziwię, ja pewnie w takiej sytuacji wydzierałabym się na dzieciaki jeszcze bardziej. Jacopo postąpił nieładnie z tymi naczyniami, najpierw pouczał brata, ze ten jest egoistą jak ich ojciec, a później sam się nie popisał. Nie podoba mi się też zachowanie Antonio, na matkę się nie krzyczy, nie mówi się, że jest głupia i się jej nie popycha, to nie do przyjęcia dla mnie.
    Arturo to podrywacz, widzę, że pojawiła się kolejna kobieta z którą zaczyna flirtować. Ja mam nadzieję, że on tylko z tymi wszystkimi kobietami niewinnie flirtuje, a nie sypia. Ciekawa jestem o co chodziło Bosce z tym materiałem, że aż się wzruszył, dlaczego tak bardzo mu zależy, że by zdobyć go na sukienkę dla Sylvi? Pani doktor to siostra Hadriana, ciekawe jak Alarcon zareaguje kiedy dowie się, że Arturo nie tylko z jego żony "zdejmował miarę", ale również z siostry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że Hadrianowi też trudno jest się przyznać do tego czego się dowiedział. On nie ma wcale ochoty na rozmowę z żoną.
      A co wskazuje na to, że mordercą jest ktoś z miasteczka? Póki co chyba jeszcze nic.
      Pedro to się nie dało nigdy utemperować, nawet gdy był dzieckiem. Może ojcostwo go zmieni.
      Sylwia da jeszcze Arturo popalić, gdy pokaże mu ile jest siedzenia w tym całym "siedzeniu w domu".
      Jacopo jest ogólnie tym spokojniejszym i grzeczniejszym, ale każdemu czasami puszczają nerwy i on nie będzie wyjątkiem. Więcej trzeba by wyprowadzić go z równowagi, jest bardziej skryty.
      Siostra Hadriana to też będzie niezła aparatka. Sam Hadrian jest jednak od swojej rodziny znacznie odsunięty, więc szybko się nie dowie, że Arturo szyje sukienki jego siostrze.

      Usuń