Kłamiąc
kłam tak byś w kłamstwa wierzył sam
Prawdy
choćby gram, a w oczach sól
Raniąc
rań tak jak chirurg, a nie drań
W
półuśpieniu, w znieczuleniu nieuchwytny ból...
Hadrian
stał w kuchni i pochylony nad stołem, kroił ziemniaki w długie i
wąskie słupki. Popijał przy tym piwo wprost z butelki. Kiedy
wszystkie obrane ziemniaki były już skrojone, upewnił się czy
olej na patelni jest rozgrzany. Wydawało mu się, że tak, więc
wrzucił do niego pokrojone warzywa i w znudzeniu wpatrywał się w
proces smażenia. Nie lubił gotować i tak naprawdę rzadko to
robił. Nauczył się jednak dla dziewczynek i dla Clary, by miała
możliwość pracowania i nie obciążania przy tym babci kolejnym
obowiązkiem. Poniekąd żałował, że nie stać go na zatrudnienie
służby. Do takich wygód nawykł w domu rodzinnym, ale... ale
dokonał wyboru. Wolał poślubić kobietę, którą pokochał,
niżeli zostać jednym z dziedziców rodzinnego majątku. Sprzeciwił
się więc rodzicom, ożenił i zamieszkał w rodzinnym domu własnej
żony, mając świadomość, że pewnie nigdy nie zarobi
wystarczająco dużo, by powrócić na ten sam stopień hierarchii
społecznej jaki zapewniło mu przyjście na świat w majętnej
rodzinie.
Usmażone
ziemniaki wyłowił za pomocą płytkiego sita, otrząsnął z
nadmiaru tłuszczu i przerzucił do porcelanowej miski, w której
zwykle jadał zupę. Była jednak na wierzchu i pod ręką, więc
uznał, że do frytek również się nadaje. Ulubione danie doprawił
solą, pieprzem i ususzoną zmieloną papryką. Zdecydował się
jeszcze posypać je ziołami prowansalskimi i kiedy już miał
wychodzić z kuchni, to przypomniał sobie o piwie. Dopił je do
końca i pozostawiając butelkę na stole. Wyjął z szafki drugie
piwo i uporał się z kapslem przy użyciu zębów. Wypluł zbędny
przedmiot wprost do kosza na śmieci.
Zasiadł
w salonie, ale nie przy dużym stole, którego nie dało się upchnąć
w kuchni, a przy biurku dostawionym do samego parapetu. Zajął się
jedzeniem, piciem i wgapianiem w puste, ciemne ulice miasteczka. Raz
tylko zerknął na fortepian, przypominając sobie moment zdania
ciosu i obraz żony leżącej na klawiszach. Ten żałosny dźwięk,
zarówno samego uderzenia, jak i melodię, którą wygrał fortepian
słyszał w uszach wciąż i od nowa, dosłownie tak, jakby
wydarzenie miało miejsce przed paroma sekundami, a nie ponad
godziną.
Wrzucił
do ust kolejny kawałek ziemniaka. Ten był mocno usmażony i
ociekający olejem, więc zaraz po jego zjedzeniu oblizał palce i
chwycił za butelkę piwa, opróżniając ją niemal do połowy. Był
skupiony na wykonywanych czynnościach, gdyż to pozwalało mu na
niemyślenie o niczym innym. Miał jednak doskonały słuch, więc
nie umknął mu odgłos kroków za plecami. Nie zamierzał jednak
odzywać się pierwszy.
–
Hadrian?
– rzekła Clara pytająco.
Nie
odpowiedział. Wrzucił do buzi kolejną frytkę, a po niej kilka
następnych. Te także popił alkoholem o naturalnej, chmielowej
goryczce.
–
Ciężko
się mówi do twoich pleców – rzuciła w beznamiętny sposób.
Miała nadzieję, że to wywrze na nim jakieś wrażenie, że sprawi
iż się odwróci.
Nie
odwrócił się. Jadł i pił dalej. Podobnie jak wcześniej
wpatrywał się w szybę i krajobraz za nią.
–
Jeśli
uczyniłam coś czym cię uraziłam, jeśli w jakiś sposób ci
zawiniłam, to wtedy osobiście cię przeproszę, ale... ale na
chwilę obecną... ja nie wiem za co mnie uderzyłeś. – Podeszła
bardzo blisko. Chwyciła za oparcie krzesła i przysiadła obok,
opierając się o ścianę tuż przy oknie. – Powiesz mi o co
chodzi? – dopytywała.
Oczy
Alarcona się zaczerwieniły. Już wcześniej żyłki, które były
oznaką zmęczenia i niewyspania pojawiły się na białkach, ale
teraz było w nich coś co sprawiało wrażenie, jakby mężczyzna
ledwie powstrzymywał się od płaczu.
– Mam
prawo wiedzieć co spowodowało twój gniew! – lekko się uniosła.
– Nie
masz już żadnych praw – rzucił chłodno, ale przy tym niezwykle
cicho.
– Bo
ty tak powiedziałeś? – postanowiła dopytać.
Przyjrzała
się uważnie jego profilowi, mocno zarysowanej, zaciśniętej
szczęce i drgającemu policzkowi oraz podbródkowi. Wiedziała, że
nie doczeka się odpowiedzi.
–
Spójrz
na mnie! – wrzasnęła i szarpnęła za rękaw jego bordowej
koszuli.
W
tamtym momencie wstał z krzesła tak energicznie, jakby siedzenie go
parzyło. Uderzył otwartą dłonią o blat biurka z taką siłą, że
miska do połowy pełna frytek i butelka piwa podskoczyły.
–
Chcę
tylko wiedzieć o co ci chodzi – wyjaśniła płaczliwie, starając
się powstrzymać nagły przypływ szlochu. Wycofała się przy tym
do tyłu, możliwie jak najdalej, jakby to miało ją uchronić w
razie potrzeby.
Usiadł
ponownie i siląc się o opanowanie oraz spokój powrócił do
konsumpcji. Przez jakiś czas milczał, ale potem rzekł stanowczo:
–
Zniknij
mi z oczu.
– A
więc po prostu się wyżyłeś, tak? – zapytała, wstając z
miejsca. – Daj mi powód, dla którego pierwszy raz podniosłeś na
mnie rękę, bo jeśli nie było powodu, to nie licz, że ujdzie ci
to płazem. Nie masz prawa mnie bić. Może inne kobiety sobie
pozwalają. Ja nie pozwolę.
– I
co zrobisz? – wymsknęło mu się z czystej ciekawości. Potem
objął gwint butelki ustami i pociągnął spory łyk. Rzucił żonie
wyzywające spojrzenie.
– To
co powinna każda kobieta w takiej sytuacji. Pójdę na policję.
Wyśmiał
ją.
–
Drzwi
szeroko otwarte – oznajmił. – Jak chcesz możesz złożyć
zeznania tutaj.
–
Pójdę
prosto do twojego szefa – zagroziła i wróciła do pokoju córek,
mając w planach spędzić tam resztę nocy.
Hadrian
dokończył jedzenie i jak gdyby nigdy nic opuścił dom w celu
zakupienia kolejnych butelek piwa. Co prawda sklepy w godzinach
nocnych były nieczynne, ale bardzo dobrze znał cukiernika i jego
syna, który prowadził jedyny sklep w miasteczku. Postanowił zabrać
ze sobą psa. Przy Szogunie czuł się nawet bezpieczniej niż, gdy
posiadał przy sobie kaburę z bronią i pełny magazynek naboi.
Państwo
Alarcon i wszyscy domownicy rzadko wychodzili głównym wyjściem. To
zwykle strzeżone było przez pokaźnych rozmiarów wilczura, poza
tym zdawało się być okrężną drogą do centrum. Korzystali więc
z tylnego wyjścia i przez to nikt wcześniej nie zauważył
anonimowej wiadomości pozostawionej przez dwóch chłopców.
Hadrian
dojrzał białą, pomiętą kartkę. Schylił się po nią, rozwinął,
przeczytał i postanowił osobiście i samodzielnie sprawdzić czy
czasami nie jest to jakiś żart niesfornych urwisów. Szczególnie
zniesmaczyły go ortograficzne błędy, które nie sprawiały, że
wziął ową informację na poważnie, ale by mieć całkiem czyste
sumienie postanowił oprzeć sytuację na w razie czego i
przezorny zawsze ubezpieczony. W ten sposób Hadrian Alarcon
dotarł na miejsce zbrodni i nim ruszył na komisariat w celu
powiadomienia o swoim znalezisku kolegów z pracy, to najpierw
sprawdził puls denatki, choć tak naprawdę nie musiał tego robić,
bo była bardzo zimna, odniósł nawet wrażenie, że lodowata, poza
tym w powietrzu unosił się swąd początku rozkładu i noga kobiety
była naruszona przez jakieś dzikie zwierze.
Brunet
zmarszczył czoło i podnosząc się z kucek wyjął chusteczkę z
kieszeni granatowego swetra. Przyłożył ją do ust i nosa, chcąc
choć na krótki moment poczuć inny zapach niż ten odurzający
smród. Zawsze był wrażliwy na zapachy. Jako dziecko pierwszy
wiedział, gdy służba piekła placek, ale też robiło mu się
niedobrze, gdy poczuł choć mizerny swąd spalenizny owego wypieku.
Teraz też było mu niedobrze, na dodatek kręciło mu się w głowie,
ale był już dorosły, musiał więc zacisnąć zęby i jakoś sobie
z tym poradzić. W jego zawodzie zbytnie rozczulanie się nad innymi,
ale też nad samym sobą, było nie do pomyślenia i zupełnie nie
wchodziło w grę.
– No
to mamy trupa w miasteczku – powiedział sam do siebie, powoli
zmierzając w stronę policyjnego komisariatu.
Po
około godzinie miejsce zbrodni zostało zabezpieczone, fotograf
wykonał zdjęcia pozycji w jakiej pozostawiono zwłoki, ale też
zdjęcie chaty i wszystkiego co dookoła.
– Jak
umarła? – spytał Hadrian koronera. – Od tej rany? – wskazał
palcem na dziurę w okolicy żeber.
– Nie
wiem tego na pewno.
– A
kiedy będziesz wiedział na pewno? – dopytywał wysokiego i
szczupłego bruneta.
– Daj
mi dzień, góra dwa – odparł.
–
Proszę,
masz kilka godzin. – Wstał z kucek i poszedł w stronę drzewa, o
które opierał się jego partner.
Julio
nawet nie spostrzegł, że ktoś koło niego stanął. Zajęty był
spalaniem papierosa i czynił to w dużym skupieniu, starając się
przy tym nie myśleć. Pierwszy raz na własne oczy widział coś
takiego i tak naprawdę ukończona szkoła i te pół roku pracy w
zawodzie, nie były w stanie przygotować go na tak makabryczny
widok.
–
Poczęstuj
mnie – polecił Alarcon. – Wyszedłem z domu bez paczki – dodał
wyjaśniająco.
Już
po chwili obejmował papierosa ustami i odpalał za pomocą zapałki,
których całe opakowanie użyczył mu kolega. Zaciągnął się i
przez chwilę poczuł odprężenie, pomimo że ani okoliczności, ani
miejsce nie należały do stosownych, by wspierać takie odczucia.
–
Pewnie
zabił ją jakiś przejezdny i tutaj pozostawił zwłoki –
stwierdził uspokajająco. Tak naprawdę nie chciał dodawać tym
otuchy Julio, ale samego siebie przekonać, że w miasteczku nie ma
żadnego niebezpieczeństwa, i że nic nie grozi Clarze ani
dziewczynkom, że jego mała rodzina może czuć się tutaj
bezpieczna jak do tej pory.
– A
jeśli nie? – spytał wypstrykując niedopałek możliwie jak
najdalej.
– Co
jeśli nie?
–
Jeśli
to tu ją zabito, a nie pozostawiono? Krew o tym właśnie świadczy.
– To
nadal mógł to zrobić przejezdny! – uniósł się.
– A
jeśli nie zrobił tego przejezdny!? Wiesz co to wtedy znaczy!?
–
Tak!
– ryknął. – Znaczy, że w miasteczku mamy mordercę. Tylko póki
co sam nie chcę o tym myśleć – dodał i przeczesał włosy,
zaczesując do tyłu dwa niesforne kosmyki, które opadały mu na
czoło.
Pedro
Rivera pomimo tego, że wciąż odczuwał niemiłosierny ból głowy,
a przy tym mocne jej zawroty, zdecydował się na zwleczenie z łóżka
i przygotowanie do wyjścia z domu. Chciał stawić się w pracy,
pomimo że jego matka załatwiła z dyrektorem, by nie musiał do
niej przychodzić przez kilka dni. Jelitówka, to choroba, która
zapewniała co najmniej tydzień wolnego, ale on w dziwny sposób nie
chciał wykorzystywać tego kłamstwa na swoją większą korzyść,
niż ta, która była konieczna.
Tak
naprawdę Pedro martwił się o Alicie, o to, że kobieta nawet się
do niego nie odezwała, nie odwiedziła... zupełnie tak jakby nie
istniał, a przecież zwykle widywali się codziennie.
–
Powiedziałaś
jej coś? – dopytywał, stając w kuchni.
Jego
matka właśnie szykowała kanapki. Chwycił więc za jedną i nawet
nie zdążył dotknąć nią ust, a już dostał po łapach.
– To
dla mnie – oznajmiła kobieta. – Pijusowi nie będę usługiwała
– dodała.
Zrobił
niezadowoloną, a nawet lekko zawiedzioną minę i odwrócił się do
blatu, by zabrać z niej kubek z kawą.
–
Kawy
też się nie waż ruszać, jest moja. Ty sam sobie możesz
przygotować śniadanie. – Przełożyła kanapki na talerz,
następnie na drewnianą tackę i wymaszerowała z niewielkiego
pomieszczenia. Wróciła się jeszcze po kubek z gorącym napojem i
postanowiła zacząć traktować syna dokładnie w taki sposób,
jakby był niczym więcej jak tylko powietrzem.
–
Mówiłaś
coś Alici? – dopytywał, zapinając guziki białej koszuli.
Nie
doczekał się odpowiedzi więc wszedł do pokoju matki i powtórzył
pytanie, tym razem zakładając szelki na szerokie ramiona.
– Nie
musiałam nic mówić. Sama się domyśliła. A teraz już idź do
tej pracy i zejdź mi z oczu. – Spojrzała na syna z niekrytą
odrazą i powróciła do jedzenia dopiero, gdy opuścił pokój.
Dzień
w pracy dla Pedro wcale nie zapowiadał się dobrze. Z Alicią
spotkał się już na korytarzu, ale ta nie wyraziła ochoty, by
zamienić z nim chociażby jedno słówko. Na dodatek ledwie zjawił
się w pokoju nauczycielskim, a został poproszony przez koleżankę
z pracy, by przyniósł jej podręczniki do historii z biblioteki.
–
Masz
więcej siły, mnie się nie chce tego dźwigać – usprawiedliwiła
tym sposobem fakt, że wysyła tam właśnie jego.
Rivera
unikał wizyt w bibliotece jak tylko mógł. Z resztą Clara w
podobny sposób unikała jego, ale tym razem wiedział, że i tak
musiał się z nią zobaczyć. W końcu to ona kryła jego tyłek,
gdy nawalił na całej linii i po prostu nie przyszedł do pracy.
Zdecydował się więc wykorzystać ostatnie pół godziny przed
zajęciami i odwiedzić cukiernie. Zakupił ulubione bezy Rudej,
którą kiedyś, dawno temu, nazywał Czarną, przez kolor włosów
na jaki je farbowała.
Wszedł
do pomieszczenia, które pachniało starymi książkami i mocną,
pomarańczową herbatą z dodatkiem cynamonu. Zrobiło mu się
cieplej na sercu, podobnie zresztą, gdy wspomniał czekoladę na
gorąco z laską wanilii, którą Clara niegdyś przygotowywała dla
niego.
–
Cześć
– przywitał się i stanął przy ladzie.
Jednym
słowem zmusił ją, by się odwróciła, gdyż wcześniej stała
przy oknie i obserwowała zza białej, koronkowej firanki dzieci
grające w piłkę i wyginające się na trzepaku.
Clara
odwracając się, od razu zdjęła ciemne okulary, które były modne
w poprzednim sezonie letnim i odpowiedziała Pedro na jego
przywitanie.
Ten
nie ukrywał swojego zdziwienia, nawet lekko rozchylił usta.
–
Chciałem
ci podziękować za to, że... że... Sama wiesz za co?
– Za
to, że dyrektor opierdolił mnie za to, że tak późno powiedziałam
mu o tym, że nie przyjdziesz do pracy?
–
Właśnie
za to – odpowiedział ze spuszczoną głową, drapiąc się przy
tym po potylicy. Wyglądał przez to jak mały, niesforny i
nieporadny chłopczyk.
–
Drobiazg,
Pedro.
Uśmiechnęła
się od ucha do ucha, a on, choć nie chciał, to i tak zaczął
lustrować zasinienie w okolicy jej oka i policzka.
– Co
mi przyniosłeś? – Sięgnęła po pakunek i gdy tylko do niego
zajrzała, to zdawała się rozpromienić znacznie bardziej. – Moje
ulubione bezy – naumyślnie przeciągnęła ostatni wyraz. – Znaj
moją dobroć, jedną cię poczęstuję – oznajmiła żartobliwie i
wysunęła tytkę z zawartością wprost pod jego nos.
–
Dziękuję.
– Poczęstował się jedną, a potem poczuł, że nie wytrzyma i że
koniecznie musi się o coś zapytać. – Z góry przepraszam, jeśli
nie chcesz o tym mówić, ale co ci się stało? – Wskazał palcem
na lewą stronę jej twarzy.
– A
więc zauważyłeś? – Wciągnęła powietrze przez zaciśnięte
zęby, tak mocno, że aż świsnęło. – Hadrianowi odbiło –
odpowiedziała wprost, czym wprawiła mężczyznę w osłupienie i
oniemienie. – Co się tak gapisz, jak na księdza głoszącego
tureckie kazanie?
Pedro
potrząsnął głową.
–
Nie,
nie, tylko... nawet się nie spodziewałem – odpowiedział i mocno
przy tym zagestykulował jedną dłonią.
–
Szczerze,
to ja też się nie spodziewałam, ale jak widać, życie jest
nieprzewidywalne i zawsze można je związać z totalnym dupkiem
nawet o tym nie wiedząc.
– Już
zapomniałem jaka potrafisz być bezpośrednia – powiedział
bardziej dla zmiany tematu, niż dla chęci pociągnięcia go.
–
Bezpośrednia
to ja dopiero będę po pracy, gdy zawitam na komisariat.
–
Idziesz
z nim to wyjaśnić? – upewniał się, jednocześnie przeczuwając,
że Clara miała coś zupełnie odmiennego na myśli.
– Z
nim? Oszalałeś? Z jego szefem.
–
Może
stracić pracę – uświadomił jej Rivera.
– To
znajdzie inną – odparła stanowczo.
–
Clara...
nie zrozum mnie źle, ale takie coś powinno się wyjaśniać w
czterech ścianach.
–
Gdyby
jeszcze on chciał mi cokolwiek wyjaśnić, to uwierz, wyjaśniałabym,
ale z nim się nie da. Czuję się dokładnie tak, jakby nagle do
mojego domu wprowadził się obcy mężczyzna i zabrał mi tego
mojego. Nie zrozumiesz tego – stwierdziła, widząc jego
zakłopotanie i to jak szmera się po policzku.
–
Pewnie
nie – przytaknął jej. – Dla własnego dobra nawet nie będę
próbował, ale pójście donieść na męża do jego miejsca pracy
to ostatnia głupota. Ja bym się za takie coś wkurzył.
–
Zacznijmy
od tego, że ty nie podniósłbyś ręki na kobietę.
– No
nie – przyznał jej rację. – Tak właściwie to ja przyszedłem
tutaj po podręczniki do historii. Marcela mnie o nie prosiła.
– A
mnie prosił dyrektor, bym tylko gdy cię zobaczę, powiedziała, że
masz stawić się u niego w gabinecie.
–
Cholera
– zaklął.
–
Tak,
właśnie tak, będzie opierdol.
Arturo
Bosca pochylał się nad materiałem w kwiaty i wykrawał z niego
spódnice, którą zamówiła starsza, pulchna kobieta. Pracownicy
salonu krawieckiego jak zwykle mieli pełne ręce roboty, więc był
zmuszony sam, pomimo że był szefem, zakasać rękawy i brać się
do pracy. Obwiązał więc wstążką podwinięty nad łokieć rękaw,
by ten mu nie opadał i nie przeszkadzał przy odrysowywaniu kredą
odliczonych centymetrów.
–
Witam
panie Bosca – usłyszał za swoimi plecami.
Odwrócił
się powoli, nieśpiesznie, choć kobieta miała tak młody i
melodyjny głos, że odczuwał dziwną potrzebę ujrzenia jej
natychmiast, choćby po to, by się upewnić do kogo ten głos
należy. Miał przeczucie, że już gdzieś go słyszał, i że było
to całkiem niedawno.
–
Pani...
lekarz – szepnął.
–
Alarcon.
Margot Alarcon – przedstawiła się i wyciągnęła dłoń w jego
kierunku.
Szybko
ją ujął, nawet pocałował wierzch.
–
Przepraszam,
wczoraj musiałem niedosłyszeć nazwiska. To zbieg okoliczności czy
jest pani rodziną Hadriana i Doriana?
– To
moi bracia – odpowiedziała drobna brunetka, której uśmiech był
niezwykle promienny, a zęby duże i białe. – Dopiero wróciłam
do miasteczka po studiach i odbytym stażu. To dlatego wcześniej się
nie spotkaliśmy – dodała.
–
Zapewne,
bo takiej kobiety nie umiałbym zapomnieć – skomplementował.
– A
więc to prawda co o panu mówią.
– A
co o mnie mówią?
–
Kobiety
głoszą, że gdy ma się zły dzień, chandrę, to wystarczy udać
się do zakładu krawieckiego. Ponoć tu szybciej poprawi się
nastrój niżeli nawet w zakładzie fryzjerskim.
–
Liczę
na to, że za tą opinią stoją moje prace, ubrania, a nie...
–
Pan?
– dopytywała, wchodząc mu tym sposobem w zdanie. – Proszę nie
być skromnym. Fałszywa skromność to jedna z gorszych cech.
Kobiety przychodzą tu dla pana i wciąż zamawiają nowe suknie,
choć nie są im one w zupełności potrzebne. Jak widać, dużo się
od nich nie różnię. – Zsunęła torebkę z ramienia i wyjęła z
niej zwinięty na kilka części materiał o malinowym kolorze. –
Chciałabym, by sukienka była prosta, skromna, ale odznaczała się
pewną nieprzeniknioną subtelnością. Ma być zwyczajna, a jednak
wyjątkowa – zaczęła składać zamówienie.
Arturo
stał z materiałem, który przekazała mu na dłonie i z oniemieniem
wpatrywał się w jego barwę. W jego oczach, na krótki moment,
zawitały łzy. Szybko jednak je ukrył i odłożył materiał za
siebie, jakby nie mógł znieść jego delikatnego dotyku, jego
koloru.
– Czy
coś się stało, panie Bosca? – zapytała Margot, zauważając
nagłą zmianę w krawcu.
–
Nie,
nic. – Pokręcił głową i starał się zmazać wcześniejsze
wrażenie. – Po prostu, mam ostatnio dużo pracy. Choćby to
zlecenie dla pani brata...
–
Odmówi
mi pan? – powiedziała to w taki sposób, jakby chciała dać mu do
zrozumienia, że żadnej odmowy nie przyjmie.
–
Nie,
skąd? Oczywiście, że nie, tylko czas oczekiwania...
–
Poczekam
ile będzie trzeba – ponownie weszła mu w zdanie. – Ile będę
panu należna?
Arturo
przez chwilę się zastanowił. Miał już przejść do pobierania
wymiarów kobiety i zapisać je kredą na materiale, który od niej
otrzymał, ale nagle poczuł, że musi zapytać o coś jeszcze.
– Ten
materiał, gdzie go pani zakupiła?
–
Pochodzi
z Francji. Robi wrażenie, prawda?
–
Prawda
– przytaknął jej. – Potrzebowałbym taki sam.
– Nie
ma mowy. Nie sprowadzę dla pana hurtowej ilości, bo wtedy moja
suknie straciłaby na wyjątkowości. Wszystkie kobiety w miasteczku
nagle miałyby podobną.
–
Nikt
nie mówił o hurtowej ilości, pani Alarcon. Myślałem tylko o
mojej żonie.
–
Jest
pan żonaty? – zdziwiła się, a po chwili uderzyła samą siebie
otwartą ręką w czoło. – A no tak, przecież ma pan syna.
Całkiem wyleciało mi z głowy.
–
Niech
się pani nie martwi. Co drugiej kobiecie wylatuje to z głowy.
Zupełnie nie wiem czemu, przecież ja nawet nie zachowuję się jak
kawaler.
– A
jak zachowuje się kawaler?
– Jak
załatwi mi pani materiał, to może nawet pani pokaże. –
Uśmiechnął się w sposób tak uwodzicielski, że z trudem, ale w
końcu udało jej się oderwać od niego oczy.
– To
już zakrawało o flirt, panie Bosca. – Teatralnie pogroziła mu
palcem.
Złapał
za niego i szepnął:
–
Arturo,
dobrze?
–
Arturo?
–
Tak,
przejdźmy na ty – zaproponował.
– W
takim razie Margot.
– Jak
będzie z materiałem?
– Co
tak panu... przepraszam. Co tak tobie zależy?
–
Powiedzmy,
że w moim życiu miał pewne mocne znaczenie.
–
Znaczenie?
–
Tak.
Obiecałem żonie, że nigdy nie zabraknie jej sukienek, że będzie
miała każdą jaką tylko sobie wymarzy, ale przez tyle lat nie
byłem w stanie jej dać tej pierwsze upragnionej, tej od której
wszystko się zaczęło.
–
Państwa
małżeństwo zaczęło się od sukienki?
–
Poniekąd
tak – powiedział cicho. Chwycił za centymetr krawiecki i
oznajmił, że jest zmuszony zmierzyć ją osobiście, jeśli
sukienka ma pasować idealnie.
Sylvia
Bosca od pewnego czasu nie czuła się szczęśliwa. Dostrzegała
zmiany jakie zaszły Arturo. Jej mąż co prawda nigdy nie był
szczególnie wylewny w uczuciach, a komplementy na temat wyglądu
czynił z rzadka, ot święta. Pomimo tego zawsze starała się
dobrze wyglądać. Oczywiście robiła to dla niego, a nie dla samej
siebie. Niezaniedbanie się przy takiej ilości dzieci i licznych
obowiązkach domowych wymagało nie lada wysiłku, ale nawet
najdoskonalszym makijażem nie była w stanie zakryć codziennego
zmęczenia, pewnego rozdrażnienia i nieszczęścia dostrzegalnego
głęboko w źrenicach.
Blondynka
miała dość samotności, bo pomimo tak licznej rodziny ona czuła
się niezwykle samotną osobą. Dzieci nie były dobrymi kompanami do
dorosłych rozmów, a jakiekolwiek wyjście wiązało się zabraniem
młodszych z sobą lub chwilowym pozostawieniem ich pod opieką
starszych. Gdzieś w tym wszystkim najbardziej brakowało jej Arturo,
którego praca i ciągła nieobecność spowodowały, że jedyne
porozumienie sięgało ich dopiero w późnych godzinach nocnych i
miało miejsce w łóżku.
–
Czemu
nie jesz, mamo? – zmartwił się Jacopo, zauważając, że matka
jedynie dłubie widelcem w talerzu i co jakiś czas przywołuje
rozbieganego Matteo do siebie, by choć odrobinkę ziemniaków z
sosem i gotowanym mięsem wylądowało w jego buzi.
– Nie
jestem głodna – odpowiedziała zgodnie z prawdą i wysiliła się,
by wykrzywić usta w coś co pierwotnie miało przypominać uśmiech.
– Ja
za to jestem głodny za dwoje. Muszę się teraz dobrze odżywiać,
by szybko wrócić do zdrowia. Tak powiedziała pani lekarz –
wygłosił swoją egocentryczną mowę Antonio, a potem zaczął
nabierać jeszcze większe porcje na widelec i szybciej przeżuwać.
–
Jedz,
jak będzie trzeba to ci dołożę – zapewniła go Sylvia i
ponownie krzyknęła na Matteo, by na moment przyszedł.
– Jus
nie! – odpowiedział czterolatek. – Jus nie głodny – dodał,
wspinając się na kanapę, a kiedy już mu się to udało, to zaczął
wchodzić wyżej, na górę oparcia.
Sylvia
przewróciła oczami i wstała z miejsca, by podejść do syna i
ściągnąć go na podłogę, w obawie, że ten jeszcze wywinie orła
i rozbije sobie głowę.
–
Chętnie
zjem jego porcję – zapewnił Antonio i zabrał talerz, w którym
wcześniej dłubała widelcem matka. W ten sposób zamienił swój
pusty, na cudzy pełny. Uśmiechnął się do Jacopo i poruszył
znacząco brwiami.
–
Czego
znowu chcesz? – zapytał dwunastolatek.
– A
ja coś mam – pochwalił się. – Ciekawe ile za to dostanę
znaczków od Marcosa. Jak będę miał całą kolekcję, to sprzedam
ją temu siwemu panu, co mieszka na drugim piętrze, tam gdzie pan
Rivera. Ten pan zbiera tylko całe kolekcje.
– Co
masz?
– Nie
powiem – odpowiedział melodyjnie, niemal to wyśpiewując. – Nie
powiem, nie powiem! – wykrzyknął i aż z radości podskoczył na
krześle. – Tylko Marcosowi powiem – dodał i wtedy przez
przypadek potrącił łokciem szklankę do połowy pełną kompotu. –
O oł!
– Nie
o oł, tylko to zetrzyj! – krzyknęła do niego matka.
Wstała i podeszła do łóżeczka, by wziąć właśnie rozbudzającą
się Clarę na ręce. Chciała oszczędzić dziewczynce rozpłakania
się.
–
Czemu
ja muszę ścierać sam, a tata jak coś potrąci to zawsze ktoś za
niego wyciera? – interesował się dziesięciolatek, marudząc przy
tym co niemiara. – Za tatę wycierasz! – zarzucił matce i mokrą
ścierkę, którą najpierw wytarł podłogę, a następnie stół,
wrzucił do zlewozmywaka, wprost na stertę brudnych naczyń.
–
Arturo
jest moim mężem. Ty tylko synem – udzieliła mu odpowiedzi, która
w jej mniemaniu miała wszystko wyjaśnić.
Poniekąd
miała rację, bo Antonio taka odpowiedź całkowicie wystarczyła. W
myślach uznał, że już się nie może doczekać aż będzie na
tyle duży, by mieć żonę. Potem wyjawił to na głos, mówiąc do
brata, że taka żona, to by po nim sprzątała wszystko, nawet
zabawki.
Jacopo
miał na ten temat jednak zupełnie inne zdanie. Był starszy, więcej
rozumiał, ponadto od dziecka cechowała go mocno rozwinięta
empatia. Uznał więc:
–
Jesteś
egoistą, tak samo jak nasz ojciec!
–
Jestem
kim? – zmarszczył nosek i obserwował jak jego brat pod wpływem
wielkiego zdenerwowania wstaje od stołu i zasuwa za sobą krzesło.
Jacopo
chciał już uciec do pokoju i zająć się odrabianiem pracy
domowej, a potem pójść jeszcze na moment pod okno Caroliny, by
zawołać ją do wspólnej zabawy, ale głos matki skutecznie
zatrzymał go w miejscu.
–
Naczynia,
Jacopo, same się po tobie do zlewu nie włożą. I nawet nie myśl,
że jak zjadłeś, to gdziekolwiek pójdziesz, bo jeszcze znowu
gdzieś zaginiesz, a ja nie mam głowy do kolejnych zmartwień.
Chłopiec
zawrócił więc i chwycił oburącz za talerz, na którym wcześniej
ułożył szklankę i sztućce. Podszedł do zlewu i chwilę
zastanawiał się nad tym czy po prostu odłożyć to wszystko
spokojnie i delikatnie, czy okazać jakieś emocje. Zdecydował się
na okazanie emocji. Rzucił więc naczyniami z taką siłą, że
talerz pękł na trzy części, a szklanka posypała się w drobny
mak.
Antonio
wystraszył się trzasku i szeroko otworzył oczy. Od krzyknięcia
jednak się powstrzymał, zatykając oburącz usta. W milczeniu
obserwował co zdarzy się dalej. Przeczuwał, że będzie dym i gdy
zobaczył matkę i jej zagniewany wyraz twarzy był już pewien, że
jego przeczucia okażą się być całkiem trafione.
Sylvia
straciła panowanie nad sobą. Zaczęła krzyczeć, mówiąc, że ma
dość i że zachowują się nie tylko jak stado baranów, ale też
przy okazji jak zupełnie niewychowane bachory.
– Ja
nic nie zrobiłem! – przerwał jej Antonio. Zbulwersowany aż wstał
z miejsca i stanął przed matką z gniewem wypisanym na twarzy.
Ta
jednak go nie słuchała i krzyczała dalej.
–
Głupia
jesteś! – wykrzyknął i nie chcąc dalej oglądać własnej
rodzicielki zdecydował się ją wyminąć, przy okazji popychając i
uciec przed siebie, byle dalej od tego domu i tych ludzi.
–
Antonio!
– wrzasnęła za nim Sylvia. – Antonio, wróć się w tej chwili!
Chłopiec
jednak wcale nie miał zamiaru wracać. Trzasnęły za nim drzwi.
–
Przypilnuj
Clarę – poleciła i wcisnęła córkę na ręce Jacopo.
Mała
rozpłakała się wystraszona nerwową atmosferą, ale Sylvia nie
miała czasu się nią przejmować. W klapkach wybiegła za
dziesięcioletnim synem i zatrzymała go przed samą furtką. Udało
jej się to tylko dzięki temu, że chłopiec przez doznany uraz
kostki nie biegał tak szybko jak zazwyczaj.
*
Na początku zacytowałem fragment piosenki: Grażyna Łobaszewska
– Ślady na wodzie
* Na
zdjęciu powyżej przedstawiona została Sylvia
wspolczuje Hadrianowi, kompletnie sobie nie radzi, a teraz bedzie miał jeszcze morderstwo do rozwikłania. Choć moze przynajmniej trochę go to oderwie od codzienności. Z Clarą powinien porozmawiać, choć z drugiej strony trochę dziwne, że nie przeszło jej na myśl, o co może chodzić. Być może kobieta nie uważa, że maż mógłby się domyśleć? Ciekawe, jak to rozwiazesz. Nauczyciel mnie coraz bardziej denerwuje i mam nadzieję, ze Alice przemyśli jeszcze dwa razy, nim wyjdzie za niego za mąż. A Antonio jak zwykle robrajający.
OdpowiedzUsuńPowinno być napisane "zwierzę" i "spódnicę" --> tam na początku fragmentu dotyczącego krawca (soją drogą wyczuwam pojawienie się przyszłej kolejnej kochanki krawca)
A może ta kobieta wcale tego męża nie zdradza, co? Clara przede wszystkim będzie walczyła o to, by mąż jej tak nie traktował i doprowadzi do tego, że ten zacznie ją traktować gorzej.
UsuńPedro nie jest idealnym facetem, średnio nadaje się na ojca i prawie wcale nie nadaje się na męża, ale do małżeństwa tych dwojga akurat dojdzie.
Ja to zawsze gdzieś tę ę pominę ;-( One mnie bardzo nie lubieją ;-(
Ty już z góry założyłaś, że ten krawiec to sypia z połową kobiet w miasteczku czy jak?
Witam,
OdpowiedzUsuńJestem pewna, że nie jesteś ślepy, ale na mojej stronie znajduje się hasło. Szukaj uważnie, bez tego nie mogę przyjąć zgłoszenia :)
Pozdrawiam,
Dafne WS
No faktycznie nie jestem, ale wczytałem się tak w te wszystkie informacje, że to co inną czcionką pominąłem. Pewnie też zmęczony byłem. Tak czy inaczej, przepraszam za niedopatrzenie.
UsuńUdało mi się wreszcie zajrzeć do Ciebie, Tychonie. Hmm, muszę wyznać, iż z przyjemnością zapoznałam się z kolejnymi częściami drugiego rozdziału. Tym bardziej, iż ze względu na dosyć sporo spraw do załatwienia nie będę miała sposobności często zaglądać na zaprzyjaźnione blogi po Nowym Roku. Prawie cały styczeń mam już rozplanowany i będę w rozjazdach, głownie przez sprawy zdrowotne. Dlatego ciesze się, iż udało mi się znaleźć trochę czasu przed Sylwestrem, bo pewnie miałabym spore zaległości. Tyle w kwestii wstępu, a teraz do rzeczy. Uh, to zrobiło się nam gorąco! Dołączam do fanklubu Antonia, to ma wiele inteligencji jak na swój wiek! Cóż, cała sytuacja w gabinecie z tą Luną była naprawdę dwuznaczna i trudno się dziwić takiej reakcji małego. Dzieci na ogół mają instynkt, bo niby z jakich powodów jego ojciec odwiedza Klarę w domu i zamykają się w pokoju na klucz? Jeśli twierdzisz, że nie choci o zdradę, to co, u diabła robią kobiety w miasteczku z Arturo? Niewątpliwie do niego chodzą po godzinach lub są odwiedzane w domach, ale świetnie przedstawiłeś całą sytuację. Wszystko ujrzeliśmy oczami Hadriania i wnioski nasunęły się same. Niewątpliwie przydałaby się rzeczowa spokojna rozmowa. W każym razie uderzenie żony w twarz nie było najlepszym pomysłem. Aczkolwiek częściowo rozumiem wszystkie negatrywne emocje, jakie go do tego skłoniły. Często bywa, jednak tak, iż nie wszystko jest jednoznaczne. Mimo wszystko nie lubię Artura, choćby za to, że ma skłonności do przemocy, wobec swoich latorośli. Dlatego pierwszej chwili pomyślałam, że lubi sobie poużywać na boku... Najbardziej podobała mi się ta scena, kiedy Antonio siedział w samochodzie policjanta. Być może przez skojarzenia z powieścią pana Vasconcelosa, Oj, gdy czytałam o skaleczonej nodze, to od razu przypomniał mi się Zeze. Chyba po porostu wtedy były takie czasy, że tłumaczono wszystko biciem. Dostanie w tyłek, to na drugi raz już się nie skaleczy. Doprawdy dziwne metody wychowawcze. No, ale skoro tak musi być, to trudno. Pozdrawiam i życzę szczęśliwego Nowego Roku!
OdpowiedzUsuńŻyczę więc wszystkiego dobrego i przede wszystkim zdrowia w tym nowym roku.
UsuńJa nie wiem jak to będzie z zaległościami na tym blogu, bo ja mam wenę na to opowiadanie, ale ostatnio mam mało czasu by cokolwiek publikować, a chciałbym też w końcu opublikować te ostatnie trzy części "Skradzionego dziecka", bo niektórzy się mocno o nie niecierpliwią.
Ja nawet nie sądziłem, że czytelnicy od razu odbiorą przyjemnego dla kobiet krawca, na którego miło się patrzy i miło się słucha za takiego Casanovę, ale nie narzekam, że tak to wyszło i tak zostało odebrane.
Hadrian niestety posunie się dalej niż do uderzenia żony w twarz, ale wydaje mi się, że na dniach pojawi się rozdział, który choć odrobinkę, choć może nie do końca skutecznie go wybroni, ale wytłumaczy dlaczego zareagował aż taką agresją. Clara bowiem nie jest święta.
No tylko Zeze to mocno tę nogę poharatał, a Antonio tylko skręcił kostkę, rozumiem jednak skojarzenia.
Ale Antonio nie dostał w tyłek za to, że się pokaleczył. Za niedługo nawet od ojca dostanie całkiem trafiony prezent. Nie chcę przedstawiać Arturo jako złego ojca. On ma swoje wady, ale też potrafi się dla dzieci poświęcić.
Czy ja wiem czy dziwne metody? Może po prostu niedzisiejsze? Im by się wydało dziwne to wychowanie jakie u nas teraz panuje. Ja sam jestem zdania, że klaps to nie bicie, a zasłużone lanie to nie to samo co katowanie, aczkolwiek sam starałem się argumentu siły nie używać.
Hadrian mnie wkurza, zamiast powiedzieć żonie co ma jej do zarzucenia to rzuca fochem. Clara chce tylko wiedzieć za co ją uderzył, jaki był powód, że pierwszy raz podniósł na nią rękę. Ona chce tylko wiedzieć co się złego dzieje z jej mężem, w jej małżeństwie, nie czuje się w żaden sposób winna względem męża, może ona wcale go nie zdradza, bo gdyby to robiła, czy z taką dociekliwością szukała by odpowiedzi? A co najważniejsze, czy gdyby dopuściła się zdrady, poszłaby donieść na męża policjanta do jego szefa? Bo ona jak najpoważniej planuje wizytę na komisariacie i złożenie doniesienia na męża.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że jest odważna z tym co chce zrobić, myślę, że w tamtych czasach, a nawet i teraz większość kobiet nie doniosłaby na męża w takiej sytuacji. Ciekawe co z tego wyniknie, jak Hadrian zareaguje na poczynania żony.
No wreszcie Hadrian znalazł wiadomość od chłopców, już myślałam, że deszcz ją zniszczył.
Trochę to trwało, ale nareszcie policja znalazła ciało Glorii. Hadrian okłamuje samego siebie, na razie chce wierzyć, że kobietę zamordował ktoś spoza ich miasteczka, tak mu łatwiej. Ale niestety wszystko wskazuje, że wśród mieszkańców jest morderca. Czyżby to ten zakapturzony człowiek, który potrącił Antonio, gdy chłopcy wyruszyli na nocną eskapadę, tylko kto to może być?
Jestem wielką fanką mamusi Pedra, "anioła z rózgą", dobrze że kobieta się nie poddaje i próbuje utemperować synka, tylko ja nie wiem czy już na to nie jest za późno, to nie dziecko, a dorosły facet, który na dodatek za chwilę ma zostać mężem i jeszcze ojcem. Ale dobrze, że mu po łapach dała.
żal mi Sylvi, ona jest nieszczęśliwa w małżeństwie, tylko dom i dzieci, brakuje jej obecności dorosłej osoby z którą mogłaby porozmawiać. Arturo raczej tego nie zauważa, albo nie chce widzieć, że żona jest niezadowolona z życia, jemu wydaje się, że jak pracuje i utrzymuje dom, to wszystko inne powinno należeć do obowiązków Sylvi.
Nie podejrzewałam Jacopo że stać go na takie zachowanie, już prędzej Antośka bym podejrzewała, że w złości rzuci talerzami, ale jak widać, Jacopo tez postanowił pokazać, ze targają nim jakieś emocje. Zachowanie Jacopo przepełniło czarę goryczy, Sylvi puściły nerwy i wcale się nie dziwię, ja pewnie w takiej sytuacji wydzierałabym się na dzieciaki jeszcze bardziej. Jacopo postąpił nieładnie z tymi naczyniami, najpierw pouczał brata, ze ten jest egoistą jak ich ojciec, a później sam się nie popisał. Nie podoba mi się też zachowanie Antonio, na matkę się nie krzyczy, nie mówi się, że jest głupia i się jej nie popycha, to nie do przyjęcia dla mnie.
Arturo to podrywacz, widzę, że pojawiła się kolejna kobieta z którą zaczyna flirtować. Ja mam nadzieję, że on tylko z tymi wszystkimi kobietami niewinnie flirtuje, a nie sypia. Ciekawa jestem o co chodziło Bosce z tym materiałem, że aż się wzruszył, dlaczego tak bardzo mu zależy, że by zdobyć go na sukienkę dla Sylvi? Pani doktor to siostra Hadriana, ciekawe jak Alarcon zareaguje kiedy dowie się, że Arturo nie tylko z jego żony "zdejmował miarę", ale również z siostry.
Myślę, że Hadrianowi też trudno jest się przyznać do tego czego się dowiedział. On nie ma wcale ochoty na rozmowę z żoną.
UsuńA co wskazuje na to, że mordercą jest ktoś z miasteczka? Póki co chyba jeszcze nic.
Pedro to się nie dało nigdy utemperować, nawet gdy był dzieckiem. Może ojcostwo go zmieni.
Sylwia da jeszcze Arturo popalić, gdy pokaże mu ile jest siedzenia w tym całym "siedzeniu w domu".
Jacopo jest ogólnie tym spokojniejszym i grzeczniejszym, ale każdemu czasami puszczają nerwy i on nie będzie wyjątkiem. Więcej trzeba by wyprowadzić go z równowagi, jest bardziej skryty.
Siostra Hadriana to też będzie niezła aparatka. Sam Hadrian jest jednak od swojej rodziny znacznie odsunięty, więc szybko się nie dowie, że Arturo szyje sukienki jego siostrze.